PODSUMOWANIE FAN FICTION I TROCHĘ O NOWYM

0
COM
Nie wierzę, że to piszę, ale skończyłam fanfiction o Bars and Melody.

Pierwszy rozdział dodałam 4 marca 2016, a epilog 15 października 2017, a więc pisałam ponad półtorej roku i ostatecznie dotarłam do końca. Patrząc z perspektywy czasu widzę, jak bardzo poprawił się mój styl pisania i język. Kiedy porównuję pierwsze rozdziały z tymi najnowszymi to jakaś przepaść. Oczywiście to nie tak, że teraz jestem jakąś super dobra, po prostu widzę swój progres i jestem z niego bardzo zadowolona :) Jednak żeby nie było tak kolorowo, dopiero teraz widzę ile błędów popełniałam. Nikt nie jest nieomylny, ale czasem jak na to patrzę to, aż oczy bolą. Mylenie czasów, nie dbanie o chronologię, dojrzałe monologi siedemnastoletnich bohaterów i takie tam :D Ech, ale dobrze, że tyle błędów się pojawia, bo będę je miała na uwadze następnym razem :)

A co do opowieści, gdy zaczynałam wiedziałam jak chcę to napisać. Wypisałam sobie główne wątki, do których dążyłam i zakończenie, resztę pisałam na bieżąco. Pamiętam, że będąc w połowie napisałam epilog. Miałam wtedy taki nastrój by go napisać i praktycznie nic nie zmieniałam gdy go publikowałam prawie rok później. Jednak trochę sama się zaskoczyłam, ponieważ gdy na początku wymyślałam to opowiadanie to myślałam, że Weronika to będzie ktoś taki drugorzędny, taki bezbarwny i na końcu tam się wyłoni i zginie, bo ktoś musiał ( o nie, źle to brzmi xd ). Ale nie wzięłam pod uwagę tego, że tak ją polubię i z każdym kolejnym rozdziałem miałam do niej coraz więcej sympatii, aż gdzieś przy 30. stała się moją ulubioną bohaterką. I pomyślałam sobie: "Cholerka, ja nie chcę, żeby to wszystko się z nią stało".Ale taka miała być historia, więc tak ją napisałam. W związku z tym pisząc trzy ostatnie rozdziały płakałam. To takie dziwne, ale z drugiej strony niesamowite, jak można się przywiązać do wymyślonej przez siebie osoby.
Zakończenie mi się podoba, myślę że jest bardzo ładne, takie jakie chciałam żeby było.Będę tęsknić za Adelą, Leo i Charliem, a przede wszystkim za Weroniką. To była świetna przygoda i moje pierwsze takie opowiadanie, do którego pewnie będę wracać z dużym sentymentem.
Jednocześnie chciałabym podziękować każdemu kto był ze mną i czytał tę historię. Komentarze dodawały mi często skrzydeł i otuchy także dziękuję. W szczególności chciałam podziękować Madzi, która była ze mną praktycznie od początku do samego końca. Wiesz jak bardzo jestem wdzięczna, prawda? :)

A teraz przyszła pora na coś nowego. Nie można żyć przeszłością trzeba iść na przód! :) Skończyłam z fanfictions, to już nie dla mnie. Jednak myślę, że jeśli ktoś zaczyna to świetna forma, bo mamy gotowych głównych bohaterów, pewne historie z przeszłości, miejsce. Nie musimy tworzyć wszystkiego od podstaw, tylko trochę przychodzimy na gotowe. Teraz zaczynam pisać swoje opowiadanie z moim universum! :) Moim celem jest opowiadanie postapokaliptyczne. Wydaje mi się, że pomysł mam ciekawy i jeśli dobrze go zrealizuję, to może coś z tego nawet będzie. Na razie jednak chcę się do tego dobrze przygotować, muszę sobie wszystko ładnie, pięknie rozpisać i dopiero zacznę. Spontaniczność w moim przypadku nie wychodzi na dobre :D

Ze spraw organizacyjnych, nie porzucam tego bloga, wciąż będę tu publikować, bo to jednak MÓJ blog. Lecz przenoszę się również na wattpada, gdzie będę równocześnie wstawiać to opowiadanie i chyba na wattpadzie będę się bardziej skupiać. W ramach pewnego eksperymentu :) Także wybór należy do Was, tutaj macie mojego wattpada LINK :)

Za niedługo zacznie się coś dziać a tymczasem żegnam Was i jeszcze raz bardzo dziękuję. Nie ważne czy czytasz tego posta dzisiaj, jutro za miesiąc a może za rok, dziękuję że tu jesteś :)
Lia

#Epilog

2
COM


Kobieta weszła do pokoju, w którym jedynym źródłem światła był płonący ogień w kominku. Usiadła wygodnie w krześle, wzięła pergamin i wieczne pióro. Lekko nim potrząsnęła, tak by nie zrobić kleksa i zaczęła pisać.
Kraków, 25 marca 2033 r.
Droga Werko,
dawno się nie odzywałam. Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Przed chwilą byliśmy Ci złożyć wizytę. Ja, Leondre i Michael. Weronika została z babcią, jest jeszcze taka malutka. Ale nie martw się, opowiadam jej o cioci. O tej, która chwytała mnie za dłoń, kiedy spadałam, o cioci która nie ważne co się działo uśmiechała się i zarażała innych tym samym. O cioci, która była najwspanialszą przyjaciółką, jaką sobie można wymarzyć, która sprawiła, że poznałam mężczyznę swojego życia, która pomogła mi przejść przez wszystkie trudności życia. O cioci, która nigdy nie myślała najpierw o sobie, która wiele przeszła, a nigdy się nie poddawała. O cioci, która powinna dostać więcej czasu.
Jedna, wielka łza spłynęła z delikatnie pomarszczonego policzka kobiety, prosto na biały pergamin. Szybko ją otarła i pisała dalej.
Wywarłaś na Michaelu duże wrażenie, zostawił Ci mały obrazek na Twoim kamiennym łóżku. Chyba miłość do malowania odziedziczył po mnie. Jutro już wracamy do domu. Kupiliśmy mały domek w Scarborough niedaleko morza. Leondre zajmuje się wspieraniem młodych, zdolnych dzieci. Pomaga im osiągać sukcesy i inwestuje w talenty. Ja zaś uczę brzdące rozwijać wyobraźnię za pomocą rysunku. Ich uśmiechy dają mi mnóstwo energii, choć na tej Ziemi był tylko jeden uśmiech, który sprawiał, że mogłam zrobić wszystko, myślę że wiesz, o jakim to uśmiechu mówię. A zapomniałabym! Ostatnio Charlie dzwonił. Są teraz w Argentynie razem z Madison, jeżdżą na misje i pomagają biednym. Śmieszna historia, ale właśnie na jednej z misji się poznali, a kilka miesięcy później już byli zaręczeni. Ich ślub to było coś pięknego. Polubiłabyś Madison, to naprawdę świetna kobieta. Korzystając z pobytu w Polsce, spotkałam się również z Zuzią. Pamiętasz, że zawsze chciała grać na instrumentach? Niestety nigdy nie osiągnęła takiej koordynacji. Za to okazało się, że ma wielki talent. Gdybyś tylko słyszała jak śpiewa! Jest genialna. Wszystko się jakoś układa, tylko Ciebie tutaj brakuje. Mam nadzieję, że spędzasz dużo czasu z siostrą. Cieszę się, że w końcu mogłyście się ponownie spotkać. Wera, nie miałam okazji Ci podziękować. Dzięki Tobie mam wspaniałe życie, wszystko czego kiedykolwiek pragnęłam, a to Twoja zasługa. Na pewno kiedyś powiem Ci to osobiście, a na razie kończę. Do zobaczenia!
Adela
   
Ostatnie machnięcie piórem. Kobieta złożyła list i włożyła do zdobionej koperty. Drżącymi dłońmi sięgnęła po białą kartkę leżącą obok. Rysunek przedstawiał dwie roześmiane dziewczyny, trzymające się za ręce. Jedna, blondynka o włosach do ramion i pięknych szarych oczach, druga szatynka w warkoczu. To jedyny rysunek, jaki Adelajda wykonała kiedykolwiek w kolorach zamiast szarości. Zagięła i schowała do koperty, a następnie zakleiła.
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Obdarzył kobietę ciepłym spojrzeniem, pełnym troski. Podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. Następnie do pokoju wbiegła dwójka roześmianych dzieci. Szczerbaty chłopiec i malutka dziewczynka, która spytała:
- Mamusiu, teraz wyślesz ten list? - patrzyła z ciekawością, a jej rodzicielka kiwnęła głową. Próbowała ukryć drżenie. Brunet, który stał za nią, teraz przyklęknął i wyszeptał jej do ucha.
- Pamiętasz, co powiedziałaś Zuzi przy pierwszym spotkaniu? - po tylu latach, melodia i ciepło jego głosu nie ustawała. Zapadła chwila ciszy, aż w końcu Adela się odezwała:
- Gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się... - przełknęła głośno ślinę. Wstała, podeszła do kominka i wrzuciła kopertę.
- Ale mamusiu, miałaś go wysłać - powiedziała zaskoczona dziewczynka.
- Właśnie to zrobiłam - uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Osoba, do której ma dotrzeć ten list jest w innym miejscu. Lepszym.
Cała czwórka teraz patrzyła, jak płomień zachłannie pożerał zdobycz. Zamieniając go w popiół, następnie dym. On zaś szedł do góry, krętymi korytarzami kominka i wydobywał się na powierzchnie. Wznosił do góry, aż do chmur i jeszcze dalej. Aż do nieba i jeszcze dalej. Do lepszego miejsca, tam właśnie się zatrzymał.
Leondre objął Adelajdę od tyłu, Michael złapał pewnie jej lewą rękę, a mała Weronika chwyciła niezgrabnie prawą. Nad kominkiem widniał napis po łacinie: " Finis coronat opus"

"Koniec wieńczy dzieło"

#Rozdział 56 "Cura, ut valeas!"

0
COM




Tytuł: "Bądź zdrów!"


Zbiłam lustro w swoim pokoju, przez co na rękach pojawiły mi się małe rany od ostrych boków szkła. Zakleiłam lustra w łazience i w przedpokoju. Nie mogłam patrzeć na swoje odbicie, brzydziłam się sobą. To i tak wiele nie pomogło, bo moje oblicze widniało na każdej szybie i szklance. A z każdym kolejnym razem jak na nie patrzyłam, uczucie krwi na rękach wzrastało. Dlatego po kilku godzinach po powrocie, mój dom był cały zasłonięty, ciemny, nic się nigdzie nie odbijało, a na ziemi w moim pokoju leżało mnóstwo rozsypanych drobinek. Gdy mama wróciła z pracy i zobaczyła mieszkanie w takim stanie, nieco się zdziwiła i od razu zapytała o co chodzi, nie musiałam odpowiadać. Spojrzała na mnie raz i już wiedziała.
- O Boże, to niemożliwe - zakryła usta dłonią z przerażenia. Nie wytrzymałam, pobiegłam i zamknęłam się w pokoju. Nie wychodziłam przez kolejne godziny. Mama próbowała pukać, dobić się do mnie, lecz to nic nie dawało. Wpatrywałam się w szramy na moich rękach i próbowałam się na nich skupić.
Po nieprzespanej i najgorszych nocy mojego życia, wyszłam z mojej jaskini. Przy stole czekała na mnie mama, widać że jej noc tez nie należała do najprzyjemniejszych. Obrzuciłam ją obojętnym wzrokiem i weszłam do kuchni po wodę.
- Może coś zjesz? - Zaproponowała zmartwiona bacznie mnie obserwując.
- Nie - ucięłam. Nalałam wody, a gdy przechyliłam ja by się napić znów zobaczyłam tą ohydną twarz. Dopiłam do końca, ubrałam się, nie zwracając uwagę na to co nakładam, spakowałam torebkę i bez słowa wyszłam z domu. Promienie słoneczne mnie drażniły, iskrzący śnieg sprawiał ból moim przekrwionym oczom, chłód wiatru rozdrapywał wczorajsze rany. Czułam się jakbym umarła, a jednak musiałam żyć.
W pierwszym lepszym sklepie kupiłam wysoko procentową wodę utlenioną i nożyczki.  Następnie poszłam do toalety publicznej w całodobowym markecie. Ponieważ dziś była. niedziele, w ubikacji nikogo nie zastałam. Rzuciłam okiem na swoje odbicie w lustrze i się skrzywiłam. Rozpuściłam potargane włosy i chwyciłam nożyczki do ręki. Najdłuższe kasztanowe kosmyki sięgały mi trochę za pas. Ciach, teraz nie przekraczały łokci. Ciach, końcówki smyrały ramiona.
Ciach, ostateczne cięcie.
Przeczesałam palcami moje włosy by je trochę rozczesać. Następnie użyłam wody utlenionej. W trakcie gdy moje włosy zmieniały kolor pod wpływem stężenia, wyciągnęłam kosmetyczkę i zrobiłam makijaż. Nie minęło kilkadziesiąt minut, a zamiast Adeli z długimi, gęstymi włosami o odcieniu jesiennych kasztanów i delikatną twarzą, stał ktoś zupełnie inny. Dziewczyna z krótkimi, utlenionymi blond włosami, obciętymi niedbale, o długości pomiędzy "na chłopaka" a " long Bobem". Makijaż miała mocny, czarna kredka okrążała grubą linią jej oczy, ciemna szminka na ustach, ciemne brwi i duża ilość tuszu do rzęs. To nowa Adela, bo na tamtą już nie miałam ochoty patrzeć. Na tą, która pozwoliła swojej przyjaciółce odejść, która była zbyt zapatrzona w swoje szczęście, by dostrzec ból najbliższej osoby.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, kilkanaście nieodebranych połączeń, jakieś powiadomienia z mediów społecznościowych, olałam to. Tego dnia włóczyłam się jeszcze długo bez celu na zewnątrz, a gdy wróciłam wieczorem do domu, mama mnie zatrzymała:
- Ada - zawiesiła głos, gdy mnie zobaczyła. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie, ja wzrokiem pomiędzy agresywnym a pasywnym, a ona z niepokojem i czułością. W końcu odchrząknęła i powiedziała. - Dzwoniła do mnie mama Weroniki i prosiła żeby ci przekazać, że pogrzeb planowany jest na czwartek.
- Nie wiem czy przyjdę -  rzuciłam niby od niechcenia z grobową miną i poszłam do pokoju. Gdy tylko zamknęłam drzwi zaczęłam płakać i tak nie przestawałam aż do poranka.

***

Unikałam wszystkich i wszystkiego, jak tylko mogłam. Z nikim nie rozmawiałam, nie chodziłam do szkoły, kreowałam swój nowy wygląd i szukałam... nie wiem czego. Wyjścia? Czułam się jak w labiryncie, bez nadziei i celu. Aż w końcu we wtorek, gdy siedziałam zamknięta w pokoju, usłyszałam delikatne pukanie do drzwi. Zignorowałam to. Pukanie z czasem stawało się coraz głośniejsze i bardziej nachalne. Nie przeszkadzało mi to jednak w dalszym ignorowaniu. Następnie ta osoba, która stała za drzwiami zaczęła uderzać pięścią raz po raz. Wcześniej myślałam, że to moja mama, ale ona się tak nie zachowywała. Wiem, też że w między czasie Karol był tu kilka razy, ale do niego nie wyszłam. Nikodem miał wrócić, ojciec też, ale to nic nie zmieniało. Nie potrzebowałam już nikogo.
- Jeśli zaraz nie otworzysz drzwi, to je wyważę - usłyszałam zza drzwi. Zdziwiłam się, co on tutaj robił? Coś w środku się we mnie złamało, ale nadal nie drgnęłam. Osoba wciąż biła w drzwi. - Proszę otwórz, proszę... - w końcu ustąpiła. Wypuściłam powietrze z ulgą.
Po kilku godzinach poczułam się spragniona, muszę sobie załatwić jakiś zapas wody do pokoju. Otworzyłam delikatnie drzwi i zatrzymałam się gwałtownie. Przed nimi siedział oparty o ścianę Leondre Devries. Dostrzegłam jak zmieniła się jego twarz, gdy mnie zobaczył. Nie takiej mnie oczekiwał, nie taką mnie chciał. Odwróciłam się szybko by zamknąć drzwi z powrotem, lecz Leo poderwał się z ziemi i włożył nogę tak by mi to uniemożliwić.
- Nie zachowuj się tak, porozmawiajmy - powiedział, a ja wciąż próbowałam go wypchnąć i zatrzasnąć drzwi. - Nie rób mi tego - nie przestawałam. - Proszę cię - determinacja rosła, a on słabł i powoli wysuwał nogę na śliskiej podłodze. - Nie uciekaj, nie zamykaj się na to - łzy zaczęły spływać mi po policzkach, ale napierałam na drewniane drzwi. - Weronika by tego nie chciała, uszanuj jej śmierć i nie niszcz kolejnego życia! - krzyknął, a ja puściłam. Zatoczyłam się i usiadłam na ziemi, ukrywając twarz w dłoniach. Przysiadł się koło mnie i próbował zagarnąć w objęcia, ale się upierałam i mu na to nie pozwoliłam. Nie naciskał, zamknął drzwi do mojego pokoju i po prostu siedział obok mnie, delikatnie głaskając moje udo. Po pewnym czasie w końcu podniosłam na niego wzrok. Miał wymalowany spokój na twarzy, zacisnęłam zęby i krzyknęłam:
- Nie chcę cię już, wynoś się stąd! - Pokręcił smutno głową.
- Takie zachowanie nic nie da. Wcale nie poczujesz się lepiej, wiesz o tym? - zapytał.
- Nic o tym nie wiesz, nie masz prawa mi mówić co i jak mam robić - syknęłam.
- Mam, bo cię kocham - zadrżałam, a on mówił dalej. - Myślałaś, że z każdym dniem będzie lepiej? Niestety muszę cię zmartwić bo nie będzie. Każdy kolejny dzień będzie coraz gorszy i trudniejszy. Będziesz zdawać sobie sprawę ze straty, ból będzie rósł, wtedy się dopiero zacznie. Dlatego właśnie nie rób tego. Nie zamykaj się na miłość i dobroć. Będziesz jej bardzo potrzebować, bardziej niż kiedykolwiek. Ciężki to będzie okres, ale przejdziemy przez to wszyscy razem. Obiecuję ci, że poradzimy sobie. Nie pozwól, żeby śmierć Weronika poszła na marne. Może ona chciała nam wszystkim coś uświadomić? Musimy się trzymać razem. Ty, ja, Charlie, twoja rodzina, rodzina Weronika, to będzie siła, której nikt nie zatrzyma.
Spojrzałam na niego, potem na swoje ręce i łkałam.
- Ja już mam tego dość, mam siebie dość. Tylko spójrz na mnie, jestem żałosna. Widzisz co ze sobą zrobiłam? - Spuściłam głowę, by nie widział mojej twarzy. On jednak ją chwycił w dłonie, pocałował mnie czule w czoła i szepnął do ucha.
- Jesteś piękna, kocham cię w tych krótkich włosach. Kocham cię w blondzie. Kocham cię w makijażu. Kocham cię i bez niego. Kocham cię za to jaka jesteś, nie obchodzi mnie okładka, bo kocham ciebie.
- Brzydzę się sobą - odpowiedziałam. Leo wstał i wyszedł, zostawiając mnie w ciemnościach pokoju. Gdy po dłuższym czasie wrócił, zapalił światło. Na początku oczy mnie paliły, ale gdy już się przyzwyczaiłam zobaczyłam co zrobił. Ściął niedbale swoją grzywkę i teraz miał zwykłe krótkie włosy, w kolorze żółtej platyny.
- Pierwszy raz farbowałem włosy, jak ci się podoba? - Spytał, przejeżdżając ręką po nowej fryzurze. Posłałam mu niewyraźny uśmiech. Ten gest w tym czasie znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.

Uśmiechnęłam się pierwszy raz od kilku dni.

***

Czwartek był słoneczny i wczesnowiosenny. Powoli drzewa, kwiaty, natura odradzała się do życia. To wszystko kontrastowało ze mną i kilkunastoma innymi osobami ubranymi od stóp do głów na czarno. Niektórych kojarzyłam innych w ogóle. Rozpoznałam rodzinę Wery, niektórych nauczycieli, Tomka z tatą, Zuzię z rodzicami, Charliego, mamę Weroniki i Karola, reszty nie znałam. Szłam u boku z Leondre i mamą, a za nami podążali Nikodem i tata. Przykre, że zobaczyliśmy się wszyscy razem dopiero, gdy doszło do czyjejś śmierci.
Ceremonia odbywała się w kościele a następnie przeniosła na cmentarz. Przed spuszczeniem grobu w dół, ksiądz spytał czy ktoś by się chciał pożegnać jeszcze z Weroniką. Po kolei wszyscy mówili piękne i miłe słowa o tej niesamowitej dziewczynie. Niektórzy też podchodzili do trumny i kierowali wypowiedź tylko do Wery, tak by nikt inny nie słyszał.
Gdy doszło do Charliego, chwilę milczał, aż w końcu powiedział:
- Jestem słaby w przemowach, dlatego nie będę nawet próbował. Weronika zasługuje na wszystko co najwspanialsze a nie jakąś marną gadkę pożegnalną. Dlatego chciałbym zrobić coś co potrafię najlepiej.
Nagle usłyszałam cichą i delikatną muzykę, następnie głos Charliego [LINK - proszę żeby każdy posłuchał w trakcie]:


I am not the only traveler
who has not repaid his debt
I've been searching for a trail to follow again
take me back to the night we met

and then I can tell myself
what the hell I'm supposed to do
and then I can tell myself
not to ride along with you

I had all and then most of you, some and now none of you
take me back to the night we met
I don't know what I'm supposed to do, haunted by the ghost of you
oh take me back to the night we met

when the night was full of terror
and your eyes were filled with tears
when you had not touched me yet
oh take me back to the night we met

I had all and then most of you, some and now none of you
take me back to the night we met
I don't know what I'm supposed to do haunted by the ghost of you
take me back to the night we met

Łzy zaczęły mi spływać po policzkach, następnie przyszła moja kolej, by coś powiedzieć. Leo puścił moją rękę uprzednio puszczając w nią iskierkę. Stanęłam nad trumną i powiedziałam cicho, tak żebyśmy tylko my się słyszały:
- Słyszałaś to, prawda? Założę się, że ryczysz teraz jak bóbr tam w niebie, bo tak ładnie zaśpiewał - zaśmiałam się do siebie przez łzy. Wzięłam oddech i łamiącym się głosem mówiłam nadal cicho - Trochę tęsknię, wiesz? Ale będę cię odwiedzać i ci opowiadać co tam u mnie, tak jak ty to zawsze robiłaś do taty i Natalki. Mam nadzieję, że jesteś teraz z nimi i że spędzacie wspaniale czas. Nauczyłaś mnie wielu rzeczy, myślę że tych tam też - machnęłam niezauważalnie głową w stronę ludzi za mną. - Szkoda jedynie, że ktoś musiał zamknąć oczy, by inni otworzyli swoje.
Odwróciłam się i wróciłam na miejsce. Następnie żegnała się rodzina, potem grabarz spuścił trumnę i zakopał. Na górze powstał nagrobek z wyrytym imieniem i nazwiskiem Wery. Teraz wszyscy udali się na stypę, ale ja podeszłam do Charliego i odciągnęłam go na bok. Patrzył na mnie spod spuchniętych i smutnych oczu.
- Dziękuję za wszystko, Charlie - powiedziałam płacząc. - Nie mogliśmy nic więcej zrobić.
- Wiesz co jest najgorsze? - łkał. - Że odeszła ze świadomością, że nikt jej tak szczerze nie kochał. A to nieprawda. Była i jest jedyną osobą, którą kochałem naprawdę od początku do końca. Chciałbym, żeby to wiedziała.
- Charlie, ona wie, tak czuję - przytuliłam go, a następnie rozeszliśmy się. 
Leondre powiedział, byśmy się stąd zwinęli. Pojechaliśmy na wzgórze Tauron Areny, usiedliśmy na murku, gdzie wszystko się zaczęło. Cała nasza wyboista przygoda. Leo chwycił mnie za obie dłonie i spojrzał głęboko w oczy. Odezwałam się pierwsza:
- Leo, co my teraz zrobimy?
- Wiem, czego nie zrobimy - odpowiedział i posłał mi ciepły uśmiech. - Już nigdy się nie rozdzielimy.
Słońce mocniej zaświeciło i rozświetliło nasze twarze. Zaczęłam płakać, ale nie z powodu tego co się dziś wydarzyło, ani nie z myślą o ostatnich wydarzeniach.


Zaczęłam płakać, bo szczerze poczułam, że jeszcze kiedyś wszystko będzie dobrze. 

-------------------------------------------------------------------------------------------------
 Kolejny post to epilog, który dodam zaraz po tym rozdziale, a jakiś czas po epilogu dodam taki wpis podsumowujący, w którym wszystko dokładnie napiszę i odniosę się do całości. 
Lia

#Rozdział 55 "Tres Bellisi"

0
COM


Tytuł: "Trzy stokrotki"



Przez kolejnych kilka dni Charlie codziennie odwiedzał Weronikę zapewniając jej jak największy komfort i ciepło. Nie dostrzegałam wielkich zmian w zachowaniu przyjaciółki, lecz miałam wrażenie, że stała się wyraźniejsza i silniejsza, a to już wiele. Parę razy konsultowałam się z panią Arleną na jej temat, ta oznajmiła, że Werka ewidentnie się czegoś boi. Oprócz oczywistej anoreksji tłumiła w sobie jakiś rodzaj lęku, z którym nie do końca umiała sobie poradzić, dlatego wychodzenie z choroby zajmuje jej nieco więcej czasu. Byłam jednak wciąż pełna nadziei i pozytywnych myśli. Jak już kiedyś wspominałam, dam jej tyle czasu ile tylko będzie potrzebowała, żebym odzyskała moją najlepszą przyjaciółkę.
Wielkimi krokami zbliżały się też egzaminy gimnazjalne, chcąc nie chcąc miały się odbyć już za dwa miesiące. Dużo się na nie uczyłam i przygotowywałam. To był mój sposób na stres, ale robiłam to również z myślą o szkole średniej. Do Wery przychodziła nauczycielka, która nadrabiała z nią materiał, ale z tego co słyszałam nie przerobiła nawet połowy z tych tematów co my. Martwiłam się o nią jak sobie poradzi, ale na pierwszym miejscu plasowało się jej zdrowie, nie jakieś egzaminy.
W czwartej od razu po lekcjach podjechałam do przyjaciółki. Razem z nią i Charliem, którego zastałam już na sali, spędziliśmy świetnie czas. Rozmawialiśmy o codzienności, a Wera głównie nas słuchała. Nie dziwię się, w końcu jej codziennością był zamknięty obiekt. Odrobinę skarżyłam się na nadmiar nauki, a wtedy przyjaciółka się zamyśliła. Ostatecznie zaczęłam odrabiać zadanie przy nich, a blondyn położył się obok przyjaciółki. Po chwili odpłynął, a wraz z nim Weronika. Gdy skończyłam matematykę, pomyślałam że zadzwonię do Leondre. Parę ostatnich dni miał zabieganych. Z powodu pobytu Charliego w Polsce, Leo odwalał dwa razy więcej roboty, a właśnie przygotowywali nową płytę. Dlatego nie chciałam zajmować mu cennego czasu wcześniej. Rzuciłam okiem na łóżko, obydwoje sprawiali wrażenie pogrążonych w pięknych snach. Uśmiechnęłam się na ten obrazek i wyszłam na korytarz. Wybrałam numer Leondre:
- Jak idą sprawy dotyczące płyty? - Spytałam, a on zaczął snuć opowieść o kilku ostatnich dniach pracy. Mówił o pomysłach na nowe piosenki, o ich znaczeniach, o projektach, a jego monolog mnie relaksował i uspokajał. Nie zapominając o fakcie, że był szczególnie interesujący.
- A jak z Weronika i Charlie? - zapytał niepewnie. Nie rozmawialiśmy od momentu pierwszego spotkaniach blondynów, więc przyszła pora, by przedstawić Leo sytuację.
- Dobrze, naprawdę dobrze - uśmiechnęłam się pod nosem. - Charlie spisał się świetnie, powiedział wszystko o co go prosiłam. Czyli, że bardzo kocha Werkę, że zakończenie znajomości to był błąd, który chciałby teraz naprawić, że bardzo mu na niej zależy. Najbardziej zależało mi na zapewnieniu o swojej miłości, żeby nie czuła się taka samotna. Chyba podziałało. Teraz spędzają ze sobą mnóstwo czasu i się bardzo dobrze dogadują. Zaczynam jednak martwić się o to, jak powiem Werze, o naszej wielkiej intrydze i kłamstwie. Ale na razie skupiam się na tym by wyzdrowiała.
- Cieszę się, że zadziałało i mam nadzieję, że już będzie tylko lepiej - odpowiedział wyraźnie zadowolony Leo.
- Ja też...

***

Gdy Adela wyszła z sali, niedbale zamknęła drzwi. Jednak szpital wybudowano dawno temu, a remontu jeszcze nigdy nie widział, więc wrota samoistnie się uchyliły. Weronika nie spała, miała jedynie zamknięte oczy i rozmyślała. Ostatnimi czasy jej głowę zaprzątała pewna myśl, bardziej nawet niż Anoreksja, a mianowicie: co będzie jak wyzdrowieje? Od kilku miesięcy bardzo tego chciała, wręcz o to błagała, a teraz gdy weszła na dobrą drogę, by zostawić tę paskudną chorobę daleko za sobą, była przepełniona irracjonalnym strachem. Spędzając czas z Adelą, Karolem i Charliem zdała sobie sprawę, jak bardzo jest do tyłu ze wszystkim co się wokół niej dzieje. Jak wiele ją ominęło i z każdym dniem omija ją coraz więcej. Bała się zacząć z powrotem normalne życie, bała się wrócić do szkoły, bała się egzaminów, które z góry były skazane na porażkę. Bała się życia, wiedząc ile straciła. Czuła się jakby już nie pasowała do tego świata. Sama myśl o tym tak ją paraliżowała, że nawet będąc w szpitalu, wciąż często wykorzystywała stare sztuczki, by nie zjadać posiłków i nie wychodzić.
Tak leżąc i czując na szyi ciepły oddech Charliego rozmyślała, aż z korytarza doszedł ją głos przyjaciółki:
-... naprawdę dobrze. Charlie spisał się świetnie, powiedział wszystko o co go prosiłam. Czyli, że bardzo kocha Werkę, że zakończenie znajomości to był błąd, który chciałby teraz naprawić, że bardzo mu na niej zależy. Najbardziej zależało mi na zapewnieniu o swojej miłości, żeby nie czuła się taka samotna. Chyba podziałało. Teraz spędzają ze sobą mnóstwo czasu i się bardzo dobrze dogadują. Zaczynam jednak martwić się o to, jak powiem Werze, o naszej wielkiej intrydze i kłamstwie. Ale na razie skupiam się na tym by wyzdrowiała.
Słowa, które do niej dotarły o dziwo ją nie zaskoczyły, jakby nic w życiu nie było w stanie ją zachwiać emocjonalnie. Może brakowało jej już siły? W każdy razie poczuła przechodzący przez jej ciało, znajomy chłód. Cześć Ana - pomyślała. Spojrzała na blond czuprynę przy jej boku. Wyciągnęła skostniałą dłoń i zaczęła gładzić jego włosy.
- Dziękuję Charlie - szepnęła. - To miłe, że chciałeś mi pomóc, szkoda tylko, że życie to nie film i tak naprawdę mnie nie kochasz, a ja ciebie chyba tak... chyba nawet bardzo tak.

***

Kiedy następnym razem przyszliśmy we trójkę, czyli ja, Karol i Charlie, Werka była smutna i pełna zadumy. Blondyn zmartwił sie na ten widok, od razu do niej podszedł chwycił jej rękę i zaczął głaskać, ona jednak tylko sie na niego spojrzała i nic nie powiedziała. Wzrok dziewczyny był niewinny i bezbronny zupełnie jak wtedy gdy sie poznałyśmy. Przypomniałam sobie jak od dziecka opowiadała mi o najbliższych dla niej osobach. W normalnych okolicznościach na cmentarz chodziła co najmniej raz w tygodniu.
- Kiedy ostatnio widziałaś sie z tatą i Natalką? - Spytałam lekkim tonem. Teraz ten sam wzrok przerzuciła na mnie.
- Dawno, na pewno przed tym jak mnie tu wysłali - odpowiedziała smutno.
- Tęsknisz za nimi, co? - Bardziej stwierdziłam niż zapytałam. - Mogę porozmawiać z panią Arleną w tej sprawie.
 Posłała mi szczery uśmiech, a później odpowiedziała jakby nieobecna:
- Nie, nie trzeba. Za niedługo się z nimi zobaczę.
Po chwili do drzwi zapukała nauczycielka, więc musieliśmy zakończyć naszą wizytę. Wracając do domu całą trójką omawialiśmy nasze spostrzeżenia co do zachowania Weroniki. Charlie mówił, że ostatnio sie na niego bardziej otwiera, przypomina dawna Werę, ale czasem przemawia przez nią choroba. To samo mogłam stwierdzić ja i Karol. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że z przyjaciółką było z dnia na dzień coraz lepiej. Jeszcze chwila i wszystko będzie jak dawniej.

***

W sobotę rano, tydzień później przyszłam do szpitala. Jak zawsze w soboty przyniosłam jej świeżą i ciepłą drożdżówkę. Gdy weszłam do sali uśmiechnęła się szczerze, a z oczu poleciały jej łzy. Zapytałam co się stało, a ona odpowiedziała tylko, że cieszy się że mnie widzi. Posłałam jej pełen wdzięczności za te słowa uśmiech. Poprosiła żebym siadła obok niej i trzymała swoimi zimnymi dłońmi, moja rękę. Zaczęła wspominać stare czasy: nasze pierwsze spotkanie, wspólne wpadki, śmieszne przygody, oglądanie High School Musical, wszystko to co zapisałyśmy na kartach naszego  życia. Te wspominki mnie dogłębnie wzruszyły.
- Ada?
- Hm?
- Bardzo ci dziękuję, że cały czas ze mną jesteś. Kocham cię.
- Ja ciebie tez Wera, bardzo - ścisnęła mocniej moja rękę.
- Ach przypomniałam sobie, że dziś w Bravo ma być wywiad z Leo i Charliem, Charlie mówił, że jest mega zabawny i wiele w nim opowiadają historii z dzieciństwa. Bardzo chciałam go przeczytać. Mogłabyś kupić mi go w kiosku?
- Jasne, jest niedaleko. Zaraz wrócę - wstałam i nie patrząc za siebie, wyszłam do sklepu. Szukałam numeru Bravo z chłopakami, ale nigdzie takiego nie mogłam znaleźć. W tym samym momencie Leo zadzwonił. Opowiedziałam mu czego poszukiwałam.
- Ale Adele, my nie udzielaliśmy wywiadu od jakiegoś miesiąca, a juz na pewno nie do Bravo.
Pomyślałam, że to dziwne, może Weronika się pomyliła? Albo Charlie ją wkręcał. Ciekawa motywu wróciłam do szpitala. Otworzyłam drzwi sali i...przeżyłam coś czego nigdy nie będę w stanie opisać. Nie ma takich słów by wyrazić to jak się wtedy czułam, co przeżywałam, nie istnieją. Chyba każdy bał się je wymyślić.
Zobaczyłam Weronikę, która leżała z zamkniętymi oczami, a w dłoni trzymała duże opakowanie tabletek, trochę rozsypały się na ziemię, kołdrę i po bluzce Weroniki. Usta miała lekko rozchylone. Wyglądała jakby zasnęła, ale chyba snem wiecznym. Zaczęłam dygotać na ten widok, przerażona, zaczęłam nią delikatnie potrząsać i wołać jej imię. Nie reagowała, pobiegłam po lekarzy. Krzyczałam i wolałam przez następne kilkanaście minut. Zareagowali od razu, jednak było za późno. Za mocne leki, za dużo... Lekarze jednoznacznie stwierdzili zgon. Zaczęłam kręcić głową i zaprzeczać. To nie mogło się dziać naprawdę, to był jakiś głupi żart, kawałek jakiejś gry, gdzie ktoś zaraz wejdzie i powie "koniec zabawy". Jednak nikt nie wchodził, a moja przyjaciółka nie oddychała.
- Weronika - szeptałam błagalnym głosem. - Proszę, nie odchodź, proszę... zostań... błagam...
Czułam tysiące cieni smutku, rozpaczy, bólu i żalu w jednym momencie. Czułam jakbym się topiła, ale nie mogła ani umrzeć, ani wypłynąć na powierzchnię, więc trwałam w tym stanie powolnej i niemal wiecznej agonii pod wodą. W tym momencie zrozumiałam co to znaczy, kiedy umiera część ciebie. Walnęłam z całej siły pięścią w szafkę obok, a ta ze starości się otworzyła. Wypadło z niej mnóstwo zgniłego i zaśmierdłego jedzenia. Jakby Weronika nie jadła od kilku dni. Razem z tą breją wypadły też perfumy, którymi pryskała szafkę, by nie było czuć cuchnących produktów, tak wywnioskowałam. Fala złości i goryczy uderzyła we mnie niczym tsunami, które postanowiłam posłać dalej:
- Widzicie to?! - krzyknęłam, nie panując nad sobą. - Dziewczyna umarła w szpitalu!!! Wy mieliście ją uratować a nie pozwolić umrzeć! Nawet nie umieliście dopilnować, by jadła, przemyciła tabletki! Jak mogliście do tego dopuścić?! Kurwa, jak można?! - Nawet nie spostrzegłam kiedy dostałam ataku płaczu, który był nie do opanowania. Zalana łzami, otworzyłam małą półeczkę, która znajdowała się najbliżej Weroniki, gdzie zawsze trzymała chusteczki. Tam znalazłam kopertę, na której napisane było moje imię. Zawahałam się, ale drżącymi rękami po nią sięgnęłam. W środku znajdował się mój rysunek trzech stokrotek, który Wera chciała sobie wytatuować. Pociągnęłam nosem i zaczęłam czytać dołączony list:

Kochana Adelajdo Klimczyk,
Po pierwsze przepraszam, naprawdę próbowałam to pokonać i przemóc, ale to było dla mnie za dużo. To nie mój świat, przestałam go rozumieć, jego zasady i na czym polega. To chyba przez anoreksję. Chciałam się uwolnić - od niej, od strachu, życia w ciągłym lęku, zimnie, samotności. Nic nie potrafiłam poradzić na te uczucia, pomimo tego, że zawsze byłaś tutaj przy mnie. Wiem, że Charlie mnie nie kocha i poprosiłaś go, by powiedział mi te wszystkie piękne słowa. Widzę ile próbowaliście dla mnie zrobić i bardzo to doceniam, ale... to po prostu nie był świat dla mnie. Wiesz, jak tęskniłam za siostrą i tatą i bardzo chciałabym ich już zobaczyć. Mam nadzieję, że kiedy to czytasz, ja jestem z nimi, trzymaj kciuki. Chcę, żebyś wiedziała, że to nie była twoja wina. Ani Charliego, ani mamy, ani Tomka, nikogo z Was. Kilka spraw złożyło się na siebie i dały mi popalić. To był test, którego nie zdałam. Nie płacz za mną za dużo, bo będzie mi przykro. Ciesz się życiem, rób to co chcesz i nigdy przenigdy nie daj sobie wmówić, że się do czegoś nie nadajesz. Pamiętaj, że zawsze jestem przy Tobie, pomimo że w innym świecie, wciąż będę się tobą opiekować. Szkoda, że już nie zobaczymy High Schoola, ale wierzę, że jeszcze się spotkamy i będziemy miały dużo czasu dla siebie.  
Zawsze będę pamiętać, jak się poznałyśmy, kiedy podeszłaś do mnie  na cmentarzu i nie wyśmiałaś tego, że rozmawiam z rodziną. To dzięki Tobie, przeżyłam tyle wspaniałych chwil. Odchodzę szczęśliwa, bo na samym końcu miałam wspaniałych ludzi, a jedną nawet przez całe życie.
 Szkoda mi jeszcze tego pięknego rysunku. Wiedz, że bardzo mi się podoba i gdyby było mi dane dalej żyć, na pewno znalazłby się na moim ciele.


Weronika

----------------------------------------------------------------------------------------------------------

Płakałam pisząc końcówkę. Autentycznie leciały mi łzy. Jeszcze jeden rozdział i epilog.
Lia

#Rozdział 54 " Nigrum in candida vertere"

2
COM



Tytuł: "Przerabiać czarne na białe"




Ku zdziwieniu Chloe, Charlie zaproponował swojej dziewczynie, że podwiezie ją do szkoły. Zaskoczona chętnie przystała na tę propozycję. W drodze Charlie był bardzo cichy, ale dziewczyna nie zwróciła na to większej uwagi. Gdy dotarli na miejsce wysiadł razem z nią i pocałował namiętnie. Następnie obserwował, jak jego dziewczyna z uśmiechem szła w stronę szkoły. Wsiadł z powrotem i pojechał do domu dziewczyny zostawić list na jej biurku. W dalszej kolejności zabrał walizkę z domu, pożegnał mamę i siostrzyczkę, i wyruszył w drogę na lotnisko. W głowie miał mętlik. Leciał do Polski, nic nie mówiąc o tym uprzednio Chloe, do Weroniki, którą miał zapewnić o swojej wielkiej miłości. Bał się tego spotkania, widział wcześniej dziewczyny z anoreksją i nie umiał tego widoku dopasować do Weroniki.
Na lotnisku był wcześniej, niż planował, więc postanowił usiąść na chwilę, zanim przeszedł przez bramki. Znów się zamyślił, jego umysł wciąż filtrował sytuację przed jaką będzie mu dane stanąć, gdy usłyszał zdenerwowany głos, wołający jego imię. Podniósł niechętnie głowę i zobaczył, że w jego stronę idzie zirytowana Chloe.
- Czy ty jesteś poważny? - Stanęła przed nim, rzucając w niego liścikiem i krzyżując ręce na piersi. Charlie podniósł świstek z ziemi.
- Chloe, tłumaczyłem ci to już raz, teraz w liście też ci to napisałem, jestem zdecydowany. Lecę do Polski - odpowiedział poważnym, rzeczowym tonem.
- Nie, tobie odbiło - zaczęła kręcić głową z niedowierzaniem.
- Kochanie, mam samolot, muszę iść - wstał z miejsca, teraz górował nad dziewczyną. - Wrócę, jak tylko ponaprawiam wszystkie sprawy.
- Jak wyjedziesz, nie będziesz miał już do czego wracać - rzuciła gniewnie ale z nutą desperacji w głosie, gdy Charlie zaczął odchodzić w stronę bramek. Te słowa sprawiły, że coś go tknęło. Odwrócił się i zbliżył się do dziewczyny.
- Gdybyś mnie naprawdę kochała tak jak ja kocham ciebie, nie kazałabyś mi urywać kontaktów z przyjaciółmi. Gdybyś naprawdę mi ufała, tak jak ja ufam tobie, puściłabyś mnie do Polski nie stawiając żadnych warunków. Tu już dawno nie chodzi o zazdrość, tu chodzi o życie osoby. Jak możesz zaślepiona swoimi racjami, szantażować mnie, bym nie pomógł drugiemu człowiekowi? Chloe, może to lepiej że wyjeżdżam. Zróbmy sobie przerwę, przemyśl wszystko i zastanów się, czym jest dla ciebie nasz związek i czy naprawdę mnie kochasz.
Po tych słowach obrócił się kierując się do bramek, zostawiając za sobą dziewczynę ze szczęką, która w niewidzialny sposób wylądowała na ziemi, a może nawet trochę pod.

***

- Jak się czujesz? - spytałam Charliego, gdy weszliśmy do szpitala. Od razu po szkole pojechałam po niego z Karolem na lotnisko. Bardzo się ucieszyłam na widok blondyna, pokładałam w nim olbrzymie nadzieję co do zdrowia Werki. To musiało się udać.
- Wspaniale - wyjąkał, a ja tylko patrzyłam jak zżerał go stres. Chciałam mu coś powiedzieć co uratowałoby sytuację, ale sama przechodziłam przez to wszystko i nie miałam pojęcia co mogłabym zrobić, by poczuł się lepiej.
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni - Karol poklepał go po plecach. Uśmiechnął się do nas blado i skierowaliśmy się do pokoju Weroniki.
- Pamiętasz co masz zrobić? - spytałam, gdy już się zbliżaliśmy, na co pokiwał powoli głową, głęboko rozmyślając. - Proszę cię, postaraj się jak najlepiej potrafisz.
Wykonał ten sam gest, pewnie moja gadka stresowała go jeszcze bardziej, ale ja również umierałam z nerwów. Naprawdę był moją ostatnią deską ratunku. Doszliśmy do pokoju. Wzięliśmy trzy głębokie oddechy i otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Weronikę, która leżała w łóżku i coś pisała, gdy mnie ujrzała schowała kartkę do szuflady obok łóżka. Weszłam do pokoju głębiej a za mną Karol i Charlie. Obserwowałam jak zmieniał się wyraz twarzy Weroniki, gdy zobaczyła blondyna. Na początku wydała zduszony okrzyk i dostrzegłam duże zaskoczenie, później już nie potrafiłam wyczytać jej uczuć z twarzy.
- Cześć - powiedział cicho Charlie, podchodząc nieco bliżej. - Czy możemy porozmawiać chwilę na osobności?

***

W pokoju został tylko blondyn i blondynka, obrazek jak sprzed kilku miesięcy. Tylko, że Weronika nie miała już złotych i lśniących włosów, jej uśmiech nie rozświetlał mroku codzienności, a chłód od niej bijący sprawił, że Charliego przeszedł dreszcz.
- Weronika... - powiedział i zawiesił głos. Nie patrzyła na niego, wlepiała wzrok w kołdrę pod którą leżała. - Ja... nie wiem od czego zacząć.
Dziewczyna milczała jak grób, więc chłopak stwierdził, że może spróbuje zacząć delikatniej.
- Jak się dziś czujesz? - powiedział i pochwalił się w duchu za to pytanie. Dziewczyna jednak spiorunowała go wzrokiem. Spojrzał w jej oczy i nie zobaczył znajomej szarej tęczówki, nie rozpoznał tych oczu.
- Dobre jedzenie tu wam serwują? - Próbował dalej, zanim zdążył ugryźć się w język. Weronika ścisnęła pięści, tak że zbielały jej kostki.
- Po tym co zrobiłeś mi trzy miesiące temu, czyli przypomnę tylko, potraktowałeś jak jakąś szmatę, którą można umyć podłogę a potem wyrzucić, gdy się już do niczego nie nada, przychodzisz do mnie i pytasz jak się czuję?! Jak myślisz jak się można czuć w szpitalu psychiatrycznym?!
- Myślę, że nie za dobrze - odpowiedział smutno i opuścił głowę.
Przez pokój przeszła fala wzburzonej ciszy. Weronika miała w głowie chaos. Wydawało jej się, że od kilku miesięcy w głowie burzy jej się niewidzialny budynek kawałek po kawałku, odkąd zaprosiła do siebie Anoreksję. Jednak przed chwilą padł całkowicie jak gdyby pod wielką, stalową kulą. Próbowała pozbierać szczątki, połączyć fakty, ale przeszukiwanie gruzów było trudne.
- Jak ty w ogóle... - krzyknęła, zaskoczona swoją reakcją i chwyciła się za głowę, jakby chciała, żeby świat na chwilę się zatrzymał i dał jej czas. Gdy następnym razem otworzyła usta, Charlie w końcu usłyszał prawdziwą Weronikę - Po co tu przyszedłeś, Charlie?
Głos miała załamany, drgający i bezsilny. Spojrzał na nią z wymalowanym wstydem na twarzy, a ona zgniatała w dłoni włosy przy głowie. Po zapadniętych policzkach leciały jej łzy. Ten obraz wywołał w Charliem olbrzymie poczucie winy. Miał ochotę, uderzyć w coś, chciał poczuć ból, jakikolwiek. Coś innego niż ten ucisk w środku i beznadzieja. Nagle poczuł, że to był ten moment, że teraz mógł to zmienić. Wziąć się w garść i przywrócić tej dziewczynie wszystko co utraciła, może nie od razu, ale gdy przewróci pierwsze domino, dalej pójdzie już gładko. Jednakże te domina znajdowały się w pokoju bez okien i świateł. Zanim je znajdzie, musi odszukać włącznik. Wziął głęboki oddech.
- Weronika! - niemal krzyknął z frustracji i zaczął chodzić po pokoju. - Nie wiem czy mi uwierzysz, ale mam już dość tego, jaki byłem. Jak udawałem przed samym sobą, co jest dla mnie lepsze, bałem się zmian i nowych sytuacji. Przez to wszystko popełniłem wielki błąd, który pociągnął za sobą falę kolejnych. Nie wiem czy będę umiał to naprawić, ale spróbuję - mówił z pasją i smutkiem.
- Zerwałem z tobą kontakt, ale nie chciałem tego uwierz mi, tak bardzo tego nie chciałem. Próbowałem rozmawiać z Chloe, że to bez sensu, ale prosiła mnie, a mi wydawało się, że przez to jak wygląda moje życie, powinien jej dać wszystko. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego tak naprawdę to zrobiłem. Ale o tym później. Nie umiałbym zakończyć znajomość przez rozmowę, nie wypowiedziałbym tych słów, dlatego zachowałem się jak palant i wiem o tym - spojrzał na dziewczynę, która przykryła się mocniej kołdrą i wpatrywała pustymi oczami w niego. - Okłamywałem się, że przecież tak będzie lepiej i tak mieszkamy w innych krajach. Wmawiałem sobie, że Chloe to jedyna osoba, której potrzebowałem. Tymczasem im dłużej nie rozmawialiśmy tym bardziej zdawałem sobie sprawę, jak mi z tym źle. Myślałem o tobie, gdy spotykałem się z Chloe, przed snem wyobrażałem sobie nasze rozmowy, widziałem cię wszędzie. Cholera, totalnie się w tobie zakochałem. Tak, dobrze słyszałaś kocham cię i nigdy mi to nie przeszło, pomimo że próbowałem stłumić to uczucie - wybałuszyła oczy, zakryła usta dłonią i zaczęła szlochać po cichu. - Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem, że zerwałem z tobą kontakt, bo bałem się, że to mnie przerośnie. Jestem z Chloe i chciałem być wobec niej fair, a ty... zamieszałaś mi w głowie i sprawiłaś, że poczułem coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Bałem się tego, bałem się mocy uczucia i zmian, jakie będą za tym szły. Dlatego wykonałem ten krok. Nigdy nie byłaś niczemu winna, nigdy nie dałaś mi powodu, bym nie chciał utrzymywać znajomości, jesteś dziewczyną, o której marzyłem, gdy byłem młodszy. Gdy szedłem do mam talent i widziałem tłumy dziewczyny oczami wyobraźni i tą jedyną przy mnie - jesteś jej urzeczywistnieniem. Biję się w pierś do czego doprowadziłem, że musiałaś cierpieć, to w jaki sposób się czułaś. Za każdym razem kiedy śpiewamy z Leo "Why I got you on my mind?" myślę o tobie i o tym, jak każde słowo jest prawdziwe i dokładnie wyraża co czuję.
Zamilkł. Patrzył na Weronikę, która prawie tonęła we łzach i łamało mu się serce. Zastanawiał się co teraz zrobić. Wyjść? Zostać? Powiedzieć coś? Milczeć? Stał w miejscu jak sparaliżowany.
- Cha...Cha...Charlie - wyjąkała po cichu, dygocząc. - Jest mi tak zimno, czy ty... czy mógłbyś mnie przytulić?
Bez wahania ruszył do niej, usiadł na łóżku i przygarnął do siebie, głaskając lekko po głowie. Jej skóra była zimna, rzadkie włosy, bez problemu przechodziły Charliemu przez palce. Czuł jej kości pod cienką skórą. Kiedy zdał sobie z tego wszystkiego sprawę pomyślał, że jak tylko przyciśnie ją nieco mocniej, złamie ją. Łzy napłynęły mu do oczu i właśnie dlatego wzmocnił uścisk, by go poczuła, by poczuła tę mieszankę miłości, żalu i desperacji.
Adela i Karol stali pod drzwiami niezauważeni, podsłuchując całą rozmowę. Ada pomyślała, że Charlie świetnie się zachował, ale nie zdawała sobie sprawy, że każde jego słowo było prawdziwe i z głębi serca.
Bo nie można udawać miłości, Charlie naprawdę kochał Weronikę.

***

Leżeli wtuleni w siebie do wieczora. Międzyczasie przychodziły pielęgniarki, które upominały Charliego, że nie może siedzieć na łóżku Weroniki. Ironią była ich dbałość by przestrzegać zasad sanepidu, w miejscu gdzie ludzie potrzebują bliskiego kontaktu z innymi. Po jakimś czasie chłopak zauważył, że Werka ma spokojny miarowy oddech, odgarnął jej kosmyki z twarzy i zauważył, że zasnęła. Ścierpła mu ręka od pozycji w jakiej leżeli, ale nie dbał o to, nie chciał budzić dziewczyny, zasługiwała na odpoczynek.

***

Ukradkiem zerknęliśmy z Karolem do środka, a tam Charlie i Wera przytulali się. Stwierdziliśmy, że wrócimy do domu, nie chciałam im przeszkadzać, wystarczająco źle czułam się z tym, że podsłuchiwałam tak prywatną rozmowę. Jednak czułam silną potrzebę kontrolowania sytuacji. Charlie zachował się świetnie, jedyne co mnie martwi teraz, to co będzie gdy Wera wyzdrowieje. Przecież Charlie ma dziewczynę, której raczej tak po prostu nie zostawi. Sama prosiłam go, by wypowiedział te słowa, muszę zaplanować co dalej. Wszystko idzie w dobrą stronę. Chyba. Mam nadzieję.


Prawda?

-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam cieplutko, przewiduję jeszcze jakieś dwa może trzy rozdziały i epilog. Także już jesteśmy przy końcu, jak myślicie jak się zakończy?
Lia

#Rozdział 53 "Per consensum"

2
COM



Tytuł: "Za zgodą"



Okres ostatnich kilku miesięcy był jednym z najbardziej burzliwych, równocześnie najbardziej twórczych w moim życiu. Słyszałam, że to idzie ze sobą w parze. Rysowałam niemal codziennie już nie skupiając się czy dzieła  są ładne czy brzydkie, to mijałoby się z celem. Szkicowałam uczucia, a czy można określić piękno lub brzydotę emocji? To nie mieście się w tych ramach.
Gdybym nie miała szkicownika już dawno bym zbzikowała. Wiele razy myślałam, że najważniejsi są inni ludzie, którzy dawali mi siłę i nadzieję. Jednak obyłabym się bez nich gdyby trzeba było, najprawdopodobniej z bólem i rozpaczą, ale zrobiłabym to. Bez szkicownika nie. To moja ucieczka, a każdy powinien mieć swoją. Nie może być ona zależna od innych. Potrzebujemy mieć coś swojego i autonomicznego, jestem szczęściarą, że mnie się to udało odnaleźć.
Przejechałam ostatni raz ołówkiem po kartce i zamknęłam czarny zeszyt. Byłam umówiona na spotkanie z Zuzią. Pani Emilka zadzwoniła do mnie przedwczoraj objaśniając, że dziewczynka znów przyjeżdża do Polski. Nie nastawiałam się w żaden sposób na to spotkanie. Nie byłam ani specjalnie szczęśliwa, ani smutna. Życie uczy dawkować emocje, ale mam nadzieję, że na razie oszczędziło Zuzi tej lekcji.
Nic się nie zmieniła oprócz tego, że trochę podrosła. Jak zawsze pełna radości i energii podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Razem z mamą opowiadały mi o postępach w rehabilitacji.
- Już jest naprawdę dobrze, a jeśli mój lekarz mówi, że "naprawdę" to znaczy, że naprawdę! - cieszyła się dziewczynka, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Może nawet uda mi się rozpocząć naukę gry na instrumencie, teraz to jest w zasięgu ręki!
- No troszkę dalej niż w zasięgu ręki, ale na horyzoncie - poprawiła mama dziewczynki i dodała - w każdym razie jesteśmy bardzo zadowoleni. Chyba nigdy nie będziemy w stanie odwdzięczyć się temu komuś, kto wpłacił pieniądze. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, żeby wpłacić taką kwotę bezinteresownie!
No tak, oni nie wiedzieli, że to Bam. Mogłabym im powiedzieć, ale to nie moje pieniądze i skoro chłopaki nadali temu miano tajemnicy, tak niech pozostanie. Poza tym, zniknęłaby cała magia tego czynu. Ja również nigdy nie będę w stanie się im za to odwdzięczyć.
- Czemu jesteś taka smutna? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczynki.
- Nie jestem smutna, tylko trochę zmęczona - odpowiedziałam, posyłając jej szczery uśmiech.
- A co cię tak męczy? - to dziecko emanowało taką dobrocią i zaufaniem, które zachęcało mnie do powiedzenie jej wszystkiego, ale przecież nie mogłam. To nie sprawy, żeby zaprzątała sobie swoją, wystarczająco zajętą od własnych problemów, główkę.
- Życie - rzuciłam, a ona spojrzała na mnie bystrym i zaciekawionym spojrzeniem. - Wiesz, czasem nie układa się tak jak byśmy tego chcieli. Pomimo tego, że się staramy, to i tak wszystko diabli bierze. To mnie trochę męczy, ale zobaczenie cię od razu mi poprawia humor.
- Kto to diabli i czemu zabierają starania? - odezwała się zbita z tropu.
- Tak się mówi - zaśmiałam się. - Jak coś "diabli bierze" to znaczy, że nic nie idzie po naszej myśli, tak jakby jakaś siła płatała nam figle i wszystko psuła.
- O kurczę, a nie można im powiedzieć, żeby przestali? W końcu to bardzo niemiłe z ich strony - odpowiedziała oburzona.
- Na nich działa tylko dobro, więc właśnie tak jak teraz jesteśmy tu razem, a ty jesteś miłą i dobrą dziewczynką, one znikają. Dziękuję ci Zuziu - powiedziała i przytuliłam małą.
- Następnym razem kiedy Diabli znów ci coś wezmą to po prostu do mnie przyjdź - mówiła tonem pełnym dumy w moich objęciach.
- Obiecuję, że tak zrobię.
Rzeczywiście spotkanie z Zuzią dało mi nową energię, nową siłę i przede wszystkim nową nadzieję.

***

Ferie dobiegły końca, my wróciliśmy do szkoły, a Weronikę przenieśli na oddział do szpitala psychiatrycznego na drugą hospitalizację. W między czasie widziałam się z nią trzy razy. Teraz kiedy wiem, że nie wierzy w szczerość moich intencji i uczuć, to wszystko stało się jeszcze gorsze. Cięzko mi przychodzą te wizyty. Jednym plusem w tej sytuacji była zmiana mamy Weroniki. Kobieta pracowała o wiele mniej, a starała się spędzać czas z córką. Czytała mnóstwo książek psychologicznych i o anoreksji, starając się zrozumieć tę chorobę. Jedną z nich nawet mi pożyczyła, ale nie byłam w stanie o tym czytać. Pod koniec każdego naszego spotkania z Werką mówiłam jej, że bardzo ją kocham i wierzę, że wygra. Patrzenie na to jak odbierała te słowa było podwójnym ciosem w brzuch. Totalna pustka w oczach, jakby ich nie słyszała albo ledwie dochodziły zza cienkiej szyby, którą próbowałam skruszyć. I tak mijał dzień za dniem, a szyba zwiększała swoją grubość i szczelność.

***

Charlie obiecał, że dziś wieczorem do mnie zadzwoni. W szkole siedziałam rozkojarzona i zdenerwowana. Karol poprosił mnie, żebym dała mu znać jak poszło, a ja zadeklarowałam, że na pewno to zrobię. Kilka razy rozmawiałam o moim pomyśle z Leondre. Był bardzo sceptycznie do tego nastawiony.
- Adele, nie możesz okłamywać kogoś, że ta druga osoba ją kocha - mówił. - Przecież jak to wyjdzie na jaw, to może się stać coś sto razy gorszego.
- Wydaje mi się, że nie może być gorzej niż jest teraz - odpowiedziałam stanowczym tonem i może lekko obrażonym. O wiele łatwiej by mi było, gdyby wsparł mnie w moim planie, a nie go negował.
- Nie wiem Adele, dla mnie to nie wyjście - miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę. Związek na odległość to katorga. Niby cały czas ze sobą rozmawiamy, jesteśmy dla siebie, a tak naprawdę nawet nie mogę zobaczyć jego reakcji, poczuć go, nic.
- To co mam zrobić? Jeśli znasz jakiś inny sposób, żeby sprawa się ruszyła to proszę powiedz mi, a ja zrealizuję go w stu procentach - każde słowo wypowiadałam z coraz większych zrezygnowaniem w głosie.
- Nie mam - westchnął. - Po prostu wydaje mi się, że to nie wyjście.
- Leo, ona siedzi w szpitalu, a poprawy żadnej nie ma. Wiesz co ostatnio powiedziała mi pani Arlena? Że jak szła na ważenie to zmoczyła włosy i splotła warkocza, by to ukryć, włożyła kilkanaście monet i małe odważniki pod poduszkę stanika. Wszystko po to, aby były pozory, że waga rośnie. Przecież to jest chore. Każdy gram się liczy. Nie umiem inaczej jej pomóc, a widzę, czego potrzebuje. Zamierzam jej to dać.
- Wiesz, że będę cię wspierał nie ważne jaką decyzję podejmiesz, prawda? - powiedział delikatnym tonem.
- Wiem i dziękuję za to.

***

Nowiutki samochód podjechał na licealny parking. Jedna z grupki dziewczyn odłączyła się i ruszyła rozpromieniona w stronę auta. Otworzyły się drzwi i wysiadł z nich nie kto inny, a Charlie Lenehan. Podszedł do swojej dziewczyny, ucałował na przywitanie i otworzył drzwi, by wsiadła. Ruszyli do restauracji, mieli spędzić całe popołudnie razem, gdyż rzadko mieli taką okazję. Życie obojga było zapieczętowane brakiem czasu. Jednakże dzisiejszy wypad, był nieco inny niż wszystkie. Charlie musiał powiedzieć swojej dziewczynie o ostatnich wydarzeniach i tym co zamierza zrobić. Bardzo denerwował się, jak dziewczyna przyjmie tę informację, więc odkładał moment rozmowy jak najdłużej się da. Ale ile można? W końcu, niczego nieświadoma Chloe, sama wywołała wilka z lasu, pytając:
- Czemu jesteś dziś taki spięty? - posłał jej nerwowy uśmiech i poprosił kelnera o rachunek. Teraz przechadzali się dróżkami w parku. Charlie w głowie układał sobie swoją przemowę, ale wciąż nie był jej pewien, więc próbował od nowa. Ostatecznie, nie wytrzymując napięcia, odchrząknął ostentacyjnie i rzekł:
- Chloe, muszę ci coś powiedzieć - dziewczyna spojrzała na niego ukradkiem, lecz nic nie powiedziała. Jedynie ścisnęła mocniej jego ręka, jakby bała się, że Charlie ucieknie. Ten mały gest dodał blondynowi otuchy.
- Muszę pojechać do Polski - wyrzucił to z siebie. Na jego nieszczęście to jeszcze nie była najtrudniejsza informacja do przekazania dzisiejszego dnia.
- Na długo? - spytała lekko przybitym głosem.
- Nie wiem - odpowiedział, drapiąc się przy tym po głowie. Właściwie ile czasu miał tam zostać? To wszystko jest takie względne - pomyślał.
- No dobrze - rzuciła Chloe, lecz jej wyraz twarzy się nie zmienił.
- Chloe, jest jeszcze coś - mówił ostrożnie.
- Słucham - zerknęła na niego za rozpuszczonych włosów. Wziął głęboki oddech i powiedział:
- Jadę do Weronika, to ta dziewczyna z którą zerwałem kontakt, bo mnie prosiłaś. Zachorowała na anoreksję, a Adele poprosiła mnie żebym przyjechał - teraz mina dziewczyny zrzedła. Zmarszczyła ciemne, pomalowane brwi.
- A ty tam po co? - bąknęła. Ufała Charliemu, ale nie rozumiała czemu musiał jechać do jakiejś dziewczyny z którą od miesiąca nie ma kontaktu.
- Przyjaźniliśmy się, zostawiłem ją... nie powinienem. Jest w totalnym dołku emocjonalnym i nie umie sobie poradzić z chorobą. Jest w szpitalu psychiatrycznym. Chciałabym...ja muszę spróbować jej pomóc - powiedział pewnie, co zadziwiło nawet jego samego.
- Ale co ty możesz? Charlie, nie obraź się, ale wydaje mi się, że one chcą cię wykorzystać. Wiesz, jakie są niektóre fanki, zrobią wszystko żeby się z wami widywać. Wcisnęły ci kit, a ty będziesz latał i wydawał pieniądze. Kochanie, bądź mądry - powiedziała łagodnie, pewna swoich przekonań. Zirytowało go to.
- Mówię poważnie, z nią jest naprawdę źle. Adele mówi, że jest bardzo samotna, a ja... jestem jedną z przyczyn jej choroby - przez chwile zapadła cisza, którą następnie przerwał wybuch śmiechu Chloe.
- Proszę cię Charlie, dziewczyna wmówiła sobie, że jest gruba i zaczęła się odchudzać. Przykro mi, bo na pewno to okropna choroba, ale jak mogłeś mieć na coś takiego wpływ? Co, mówiłeś jej codziennie, żeby schudła? - Jej ton ociekał sarkazmem i arogancją, która bolała Charliego. Był zdziwiony, ale za każdym razem gdy dziewczyna mówiła coś negatywnego w stronę Weroniki zapalało mu się w głowie światełko.
- Anoreksja to coś więcej niż chęć schudnięcia, a jej skutki często są nieodwracalne - powiedział ostrym tonem, po czym dodał łagodnie. - Posłuchaj, chcę z nią znów mieć kontakt, jest świetną przyjaciółką i nie zasługiwała na takie traktowanie. Chcę pojechać do Polski i powiedzieć jej, że nasz przyjaźń jest dla mnie ważna i może jakoś wszyscy damy radę.
- Charlie, czy ty siebie słyszysz? Brzmisz jak szalony - odpowiedziała z niedowierzaniem. - Będziesz musiał wybrać. Jeśli pojedziesz do Polski z nami koniec.
Postawiła sprawę jednoznacznie. Charlie bardzo się zasmucił, wiedział że rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych, ale tego się nie spodziewał. Przytulił ją mocno i oznajmił, że bardzo ją kocha, na co ta odetchnęła z ulgą. Odwiózł ją do domu po czym długo oraz czule się z nią żegnał. Dziewczyna totalnie zapomniała o wydarzeniach sprzed godziny. Gdy zamknął drzwi od swojego pokoju, padł na łóżko. Chwycił telefon do ręki po czym, wysłał SMS do Chloe:

Pamiętasz, że Cię kocham, prawda?

Odpowiedź brzmiała tak:

Oczywiście i ja Ciebie.

Przeczytał, uśmiechnął się smutno, po czym wybrał numer i zadzwonił. Kiedy usłyszał głos z głębi słuchawki powiedział:
- Przemyślałem wszystko - zaczął, wziął głęboki oddech i oznajmił:


 - Przylatuję w sobotę rano.

Lia

#Rozdział 52 "Aut vincere, aut mori"

1
COM



Tytuł: "Albo zwyciężać albo umierać"



Kolejny miesiąc wymagał ode mnie bardzo wiele poświęcenia i zaangażowania. W szkole starałam się słuchać uważnie i robić dokładne notatki, by później wytłumaczyć wszystko Werze. Teoretycznie miała nauczanie w szpitalu, ale w za kilka miesięcy czekały nas egzaminy gimnazjalne, więc nie chciałam, żeby jej coś umknęło. Oprócz tego sama dużo się uczyłam i robiłam zadania z myślą o liceum. Jeszcze nie miałam konkretnych planów o tym gdzie się udam po gimnazjum, lecz na pewno celowałam w dobrą szkołę średnią. Codziennie wieczorami rozmawiałam z Leondre przez telefon. Opowiadaliśmy sobie o minionym dniu, o przeżyciach, uczuciach. Te nasze rozmowy miały w sobie nutkę magii. Z nikim innym nie umiałam tak swobodnie rozmawiać, doskonale się rozumieliśmy. Dbałam również o przyjaźń z Karolem - spotykaliśmy się po szkole, chodziliśmy na zimowe spacery, zajmowaliśmy się Amandą, która ładowała mnie pokładami pozytywnej energii. 
Po dwóch tygodniach dostałam zezwolenie na widzenie Wery, więc odwiedzałam ją najczęściej jak tylko mogłam. Starałam się wprowadzić to o czym mówiła mi pani Arlena. Zawsze przy Weronice zamieniałam się w mały, radosny promyczek. Opowiadałam jej o codziennych, przyziemnych sytuacjach, bo właśnie o to prosiła. Zamknięta w szpitalu, brakowało jej normalnego życia. Coraz lepiej się dogadywałyśmy i odnajdywałam w niej moją Weronikę, choć nie ukrywam, że czasem miałam wrażenie, że mówi do mnie Anoreksja, a nie przyjaciółka. Wtedy czułam się nieswojo, nie wiedziałam co odpowiadać, jak się zachowywać. Zawsze konsultowałam się potem z panią Arleną, która prosiła mnie o zdawanie relacji po każdym naszym spotkaniu. Sama oznajmiła, że z Weroniką coraz lepiej. Powoli przybiera na wadze, BMI rośnie, co jest oznaką zdrowienia. Gdy rozpromieniłam się na te wieści, psychiatra powiedziała żebym nie cieszyła się za wcześnie. Oczywiście to dobre oznaki, ale długa droga przed nami.
Weekendy spędzałam z mamą, której poświęcałam ostatnio mniej czasu. Wróciła do pracy, a jej stan zdrowia był na prawidłowym poziomie. Zwierzałam jej się z wielu spraw, potrzebowałam kogoś komu mogłam powierzyć wszystko, a taką właśnie osobą była mama. Od Nikodema dostawałyśmy telefon raz na tydzień, gdyż sam miał mnóstwo do zrobienia. Dwa razy spotkałam się z tatą, było całkiem miło. Bardzo się stara, żeby naprawić nasze relacje, a ja to doceniam. Ostatnio doceniam dosłownie wszystko, to że mogę budzić się każdego ranka, wstać z łóżka, zjeść pożywne śniadanie, mieć świadomość, że otaczają mnie ludzie, których kocham, a oni kochają mnie. Starałam się być wdzięczna jak tylko się da. Po ostatnim spotkaniu z tatą udało mi się  nawet przekonać mamę, żeby porozmawiała z nim jeszcze raz. Obiecała, że gdy będzie gotowa zrobi to.
Właśnie tak zleciał mi ostatni miesiąc. Nie obijałam się, właściwie miałam zaplanowaną i wypełnioną każdą godzinę. Często wieczorami padałam ze zmęczenia i zasypiałam od razu, ale zawsze z uśmiechem na ustach, bo nie ma nic lepszego niż świadomość, jak wiele dobra dziś przekazałeś innym.

***

Jutro mieli wypuścić Weronikę ze szpitala, ponoć dobrze się sprawuje, więc dadzą jej wypis. Nadal będzie pod obserwacją, jednak zyska większą swobodę. Za dwa tygodnie są ferie zimowe, a pani Arlena powiedziała, że jeśli w ciągu tego czasu przyjaciółka nie zrobi żadnej akcji, będę mogła ją gdzieś zabrać. Rozmawiałam o tym z Leo, który zaproponował żebyśmy przyleciały do niego. Sceptycznie przyjęłam tę wiadomość, ponieważ bałam się, że była zbyt samolubna wobec Wery. Mój chłopak wytłumaczył, że w Walii będzie miała okazję oderwać się od rzeczywistości i może odpocząć trochę od choroby. Wciąż byłam nie do końca przekonana, więc postanowiłam zapytać przyjaciółkę co myśli o wspólnej wyprawie do Walii. Takiej reakcji w życiu bym się nie spodziewała, bardzo się ucieszyła i powiedziała, że wycieczka byłabym niczym spełnienie marzeń. Szczególnie, że zdążyłam jej opowiedzieć mnóstwo rzeczy o Port Talbot. Porozmawiałam z mamą, która oznajmiła, że opłaci mi ten wyjazd, z czego się ogromnie ucieszyłam, bo nie stać byłoby mnie na Wielką Brytanię. Najtrudniej było przekonać mamę Wery, lecz po kilku rozmowach z panią Arleną zgodziła się, a ja rezerwowałam loty. Chodziłam cała w skowronkach, aż Karol mówił, że ostatnio promienieję. Ale jak tu nie emanować radością kiedy spędzisz dwa tygodnie w jednym z piękniejszych miejsc jakie znasz z najlepszą przyjaciółką i chłopakiem, z dala od wszystkich problemów? Jedynym problemem może być Charlie, jednak poprosiłam Leo, aby z nim porozmawiał i ten nie przyjeżdżał. Wera potrzebowała ciszy, spokoju i małych kroków ku wyzdrowieniu. Nikt nie powinien jej mieszać w głowie.
Codziennie po szkole razem z Karolem chodziliśmy do domu Weroniki, dawaliśmy jej lekcje i spędzaliśmy wspólnie czas. Ta dwójka się polubiła, co było kolejnym powodem do szczęścia. Nie ma nic lepszego, gdy dwójka twoich przyjaciół zaznajamia się i od razu przypada sobie do gustu. Spędzając popołudnia u Weroniki zawsze pytałam czy jadła posiłki. Ona uśmiechała się i pokazywała mi całą rozpiskę jaką dostała od dietetyka, jak się odżywiać. Nie mogła od razu wskoczyć na normalne zapotrzebowanie kaloryczne. Musiała je zwiększać stopniowo, cieszyłam się, że nie ma z tym problemów.
Wieczorami napajałam się melodyjnym głosem Leondre Devries, a następnie szłam spać. Ledwo przymykałam powieki, a  Morfeusz porywał mnie natychmiast w swoje objęcie.

***

Wszystko zaczęło się dwa dni przed naszym wylotem do Walii, a tym samym dwa dni przed rozpoczęciem ferii. Prosto ze szkoły ruszyliśmy z Karolem pod blok Weroniki. Pomimo kilku prób dzwonienia domofonem, nikt nie odebrał. Spróbowaliśmy zadzwonić pod sąsiadujący numer, który nam otworzył i weszliśmy po schodach na samą górę. Kilkakrotnie pukaliśmy do drzwi - nic. Zaniepokojona spojrzałam na Karola, a ten powiedział, żebym spróbowała skontaktować się z nią telefonicznie. Szybko wybrałam numer, ale włączyła się poczta głosowa. Karol zmarszczył czoło, co było oznaką zdenerwowania. Instynktownie zadzwoniłam do pani Arleny.
- Czy Wera jest z panią? Bo nie ma jej w domu, a... - zaczęłam, lecz kobieta przerwała mi stanowczym głosem.
- Jest na pogotowiu. Straciła przytomność niedaleko osiedlowego sklepu, ktoś ją zobaczył i zadzwonił po karetkę. Adela, rozmawiałam z lekarzem. Powiedział, że stan jej organizmu jest bardzo zły - po tych słowach poczułam się jakby ktoś przyłożył mi pięścią w brzuch.
- Ale jak to? Przecież już było wszystko dobrze, jadła to co miała wypisane od dietetyka, mówiła, że czuje się coraz lepiej - nie rozumiałam, co poszło nie tak.
- Widziałaś, żeby jadła? - spytała ostro.
- No, nie. Ale chwaliła mi się, że wszystko jest tak jak powinno być i... - próbowałam wytłumaczyć.
- Adela, to jest choroba psychiczna. Dziewczyna oszukuje nawet sama siebie, a co dopiero innych. Trzeba ją pilnować z jedzeniem. Widziałaś chyba, że nic nie przytyła, czemu nie zareagowałaś? - spytała, a ja się rozłączyłam. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Wydawało mi się, że przybierze na wadze z czasem, przecież to nie miało nastąpić gwałtownie, więc jak miałam zauważyć? Wszystko układało się tak dobrze... za dobrze. Tym razem starałam się ze wszystkich sił i znów spaprałam? To zdecydowanie nie fair! 
Karol podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Pewnie słyszał całą rozmowę, gdyż stał blisko telefonu. Zapytał się czy chcę jechać do szpitala. Od razu tam ruszyliśmy, a na miejscu byliśmy już po pół godzinie. W między czasie wysłałam SMS do mamy i Leo z informacją, co jest grane. W szpitalu spotkałam mamę Weroniki, która miała czerwone oczy i wyglądała bardzo mizernie. Gdy tylko mnie dostrzegła od razu podeszła.
- To wszystko twoja wina! - zaczęła krzyczeć, wyciągając rękę przed siebie i pokazując na mnie palcem. - Miałaś jej pomóc, a ona znów wylądowała w szpitalu!
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jeszcze nigdy mama Weroniki nie odzywała się do mnie w taki sposób. W jej oczach widziałam olbrzymi ból, ale również złość, którą całą próbowała wyładować na mnie.
- Niszczysz moją córkę, widzisz do czego doprowadziłaś?! - Każde poszczególne słowo odczuwałam jak policzek. Karol widząc to stanął w mojej obronie.
- Akurat Adela naprawdę dużo zrobiła dla Weroniki i jest ostatnią osobą przez którą Wera tutaj jest - odpowiedział na zarzuty mój przyjaciel.
- To dlaczego moja córka tutaj jest?! - wciąż krzyczała.
- Ma anoreksje! - zdenerwował się Karol i również podniósł głos. - To nie jest jakiś katar sienny, który przechodzi po dwóch tygodniach, czego pani się spodziewała?
Objęła nas wzrokiem, oparła się plecami o ścianę i powoli zaczęła po niej zjeżdżać, aż usiadła. Bez ukrywania się, zaczęła szlochać, a ja podeszłam do niej i zrobiłam to samo. Płacz to jedyne na co było mnie teraz stać, najwidoczniej mamę Weroniki również. Karol najwyraźniej poczuł się nieswojo, bo siadł obok nas i nic nie mówił. Po pewnym czasie mama Wery przysunęła się i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk i wciąż szlochałyśmy razem.
Najwidoczniej wspólny ból potrafi zjednoczyć ludzi.

***

Spędzałam noce i dnie w szpitalu, czekając na możliwość zobaczenia przyjaciółki. Lekarze wciąż mi nie pozwalali mówiąc, że jest za słaba by z kimkolwiek się widzieć. Nawet jej mamę wpuścili tylko raz i to na chwilę, bo musiała podpisać jakiś papiery dotyczący leczenia niepełnoletnich. Moja mama i Karol bardzo się o mnie troszczyli. Przynosili mi ciepłe posiłki, koc i poduszkę, cały czas przekonywali, żebym przespała się w domu. Odmawiałam. Właściwie nie wiem do końca dlaczego. Brałam na siebie winę za to, w jakim stanie była Wera. To po części ja ją tam doprowadziłam. Będąc tak blisko czułam się lepiej. Mogłam szybko zareagować. Na co? Nie wiem, ale musiałam być przy niej, nawet jeśli ona nie wiedziała, że tu jestem.
Z wyjazdu nici, lecz niezbyt mnie to teraz obchodziło.Zapowiadały się ferie na szpitalnej podłodze. 
Leo dzwonił do mnie i rozmawialiśmy po kilka godzin dziennie. Ostatecznie to on mnie przekonywał, żebym wychodziła ze szpitala, chociażby na spacer. W związku z tym przechadzałam się kilkanaście minut po południu z Karolem wokół szpitala przy urokach panującej, wszechobecnej zimy. Jednak tym razem nie umiałam docenić jej piękna. Nie potrafiłam się cieszyć z widoku zaśnieżonych gałęzi, ani oszronionych szyb, jak to miałam w zwyczaju. Gdziekolwiek nie spojrzałam myślałam o Weronice i tej cholernej Anoreksji. Chciałabym, żebyśmy ten etap już miały za sobą, ale na to musimy jeszcze zapracować. To wyczerpujące, lecz wykonalne.
W końcu po trochę ponad tygodniu lekarz podszedł do mnie na korytarzu.
- Przepraszam - zagadnął, a ja spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. - Możesz odwiedzić koleżankę jeśli chcesz.
Pokiwałam powoli głowę, bez słowa wstałam i ruszyłam za mężczyzną. Szliśmy długim i ciemnym korytarzem, który ciągnął się w nieskończoność. Stare jarzeniówki dawały niewiele światła, a chłód odbijał się od szpitalnie białych i zimnych ścian. Zaprowadził mnie do sali, gdzie zobaczyłam... chciałabym powiedzieć Weronikę, ale czy ona jeszcze tam była? Przestań Adela, nie mów tak! - skarciłam się w myślach.
Blondynka leżała na łóżku szpitalnym, cała była w kablach - podpięte do nosa, do zgięcia ręki, a jeden szedł jej pod koszulę nocną. Niegdyś złote włosy teraz całkowicie spłowiały i stały się rzadkie. Nadgarstki przeraźliwie chude... wszędzie kości. Schudła jeszcze bardziej w tym szpitalu. Podchodząc do niej bliżej obawiałam się jej spojrzeć w oczy. Nie wiem czy bardziej przerażało mnie to, że nie zobaczę w nich Weroniki czy, że ona zobaczy mój olbrzymi strach. Siadłam na skraju łóżka, a ta zwróciła głowę w moją stronę. Wlepiłam wzrok w podłogę i tak siedziałyśmy w ciszy. Nie miałam ani bladego ani zielonego ani żadnego pojęcia co powinnam powiedzieć.
- Ada - przerwała dołującą ciszę, zmizerniałym głosem. Nadal wertując oczami kurz na podłodze, czekałam na to co powie dalej. - Wiem, że mnie nienawidzisz, więc przepraszam.
- Nie nienawidzę cię! - niemal wykrzyknęłam od razu. - Jak w ogóle możesz tak myśleć?
Jej słowa mnie zaskoczyły, jakbym mogła ją nienawidzić? Przecież byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Właśnie przespałam tydzień w szpitalu... a no tak, ona o tym najprawdopodobniej nie wiedziała.
- Pewnie myślisz, że mi nie zależy, skoro wy się tak staracie, a ja znów... no wiesz - ściszyła głos, na chwilę przerywając. - Ale to nie tak, ja po prostu nie chcę żeby ktoś mnie kochał na siłę. Kochał, bo musi. Potrzebuję tej miłości, jak... ale nie chcę, żeby ktoś ją udawał, rozumiesz?
- Ty myślisz - jęknęłam, a w oczach wezbrały mi łzy. - Że udaję, że mi na tobie zależy? Że cię kocham?
- Ja - zaczęła i w tym momencie przekręciłam głowę po raz pierwszy, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. Wiem, że zobaczyła mój strach, ale ja musiałam zobaczyć, co ona tak naprawdę myśli. W macie jej szarych oczu dostrzegłam potężny chłód, przez który ciarki przeszły po całym moim ciele. Z tęczówek biło jednak coś o wiele silniejszego - samotność i ból. - Myślę, że jesteś naprawdę dobrą osobą i nie trać czasu na bycie tu ze mną.
Po policzku spłynęła mi łza, po raz tysięczny w tym tygodniu, po raz milionowy w tym miesiącu, a w ostatnim roku to już nie zliczę. Tak bardzo chciałam jej przez ten cały czas pokazać jak bardzo mi zależy, jak bardzo jest dla mnie ważna, jak ją kocham, a ona... myśli, że udawałam? To dla mnie za dużo. Poderwałam się i szybkim krokiem wyszłam z sali. Obraz zaczął mi się rozmazywać, łzy mieszały się ze słabą poświatą jarzeniówek. Usiadłam za zakrętem korytarza i ukryłam twarz w dłoniach. Gdzie jest Weronika? Tak bardzo ją potrzebuję, tak bardzo za nią tęsknię. Przed oczami miałam rany na jej brzuchu i udach, w głowie widziałam każdą wystającą kość na ciele, a w sercu czułam złość, że czyste zło opętało tak dobrą osobę.  Wysysa z niej to co najlepsze kawałek po kawałku każdego dnia, a ja tylko to obserwuję.
Samotność. Strach. Ból. Brak miłości. To właśnie odczuwa Weronika. Pomyślałam o Leondre i o tym jakim ciepłem mnie obdarza. Nagle do głowy przyszła mi jedna myśl. Plan, który może wypalić i wszystko naprawić albo zepsuć i pogrzebać moje szanse. Ale czy zostały mi jeszcze jakieś? Musiałam spróbować. Z kieszeni wyciągnęłam telefon i ignorując wszystkie wiadomości, wykonałam jeden telefon:
- Adele? - usłyszałam męski głos.
- Charlie - sama nie poznałabym swojego głosu, był tak przesycony emocjami jak nigdy. - Potrzebuję twojej pomocy. Musisz mi pomóc z Weroniką.
- Oczywiście, co mogę zrobić? - odpowiedział błyskawicznie.
- Jest  źle, jest naprawdę źle. Ona musi wiedzieć, że jest kochana i ktoś musi jej dać ciepło, bo umrze od chłodu choroby. Potrzebuje miłości, której nie potrafię jej dać...ona nie chce takiej przyjąć. Ale może... przyjmie twoją? Proszę przyjedź i powiedz jej, że ją bardzo kochasz, że to wszystko to był jeden wielki błąd, że gdybyś mógł cofnąć czas to wybrałbyś tylko ją. Nawet jeśli to wszystko to kłamstwo, daj jej nadzieję, tak bardzo tego potrzebuje. Jak już wyjdzie z choroby, powiem jej prawdę, że udawałeś. Może mnie znienawidzi, ale muszę to zrobić. Proszę Charlie, ona tego potrzebuje. Przekonaj ją o swojej miłości do niej, nie ważne, że jej nie masz.
- Ja... nie wiem - odpowiedział wyraźnie zszokowany.
- Błagam! Z dnia na dzień patrzę jak powoli odchodzi i nie umiem jej zatrzymać. Chociaż kurwa robię wszystko co mogę. Charlie... pomóż mi, zatrzymaj ją... - łkałam do słuchawki. On jest moją jedyną nadzieją.
- Zgoda, tylko proszę daj mi trochę czasu. Muszę poukładać pewne sprawy. Będziemy w kontakcie - rozłączył się.


Dałabym mu tyle czasu ile tylko ma na to ochotę, ale nie wiem czy Weronika mu go da.

Lia

#Rozdział 51 "Saepe morborum gravium exitus incerti sunt"

2
COM


Tytuł: "Jak zakończy się ciężka choroba jest często niepewne"


Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Dźwięki zegara grały mi w uszach. Obejmując ciasno rękami kolana, wpatrywałam się w tarczę już trzecią godzinę. Mój pokój ogarniała ciemność. Jedynie światło księżyca nieco rozjaśniało pomieszczenie. W głowie miałam pustkę, co dziwne, zazwyczaj myśli krążą mi chaotycznie, nie dając spokoju. Nie wiedziałam o czym mam myśleć, więc gapiłam się w zegar i wsłuchiwałam się w moje przyspieszone bicie serca. Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy wydarzyło mi się mnóstwo okropnych rzeczy. Tyle razy cierpiałam i przeklinałam wszystko dookoła, ale to co działo się teraz sprawiło, że te sprawy stały się błahe. Świadomość, że w tym momencie Weronika leży na łóżku w szpitalu psychiatrycznym, rozbrajała mnie w zupełności. Bezsilność mnie irytowała, choć to za mało powiedziane, ona mnie rozrywała. A z tego wszystkiego najbardziej dobijał mnie fakt, że to w dużej mierze moja wina, a nie mogę tego naprawić. Choć nie wiem jak będę się starać i tak ostateczna decyzja należy do Weroniki i do tej obrzydliwej anoreksji, która w niej siedzi.
Za każdym razem jak próbowałam pomyśleć o czymś lub kimś innym było jeszcze gorzej. Leo? Gdybym nie była nim tak zaabsorbowana, może nie doszłoby do tego wszystkiego. Każda najmniejsza rzecz była jak igiełka, która z premedytacją kłuła wciąż w jednym i tym samym miejscu, powiększając powoli ranę, nie pozwalając się zagoić.
Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Złapałam się za głowę, nie wytrzymam dłużej tej przeraźliwej ciszy. Chwyciłam telefon i szybko wybrałam numer Leondre, odebrał po czwartym sygnale:
- Adele? - usłyszałam jego zaspany głos, w końcu była trzecia w nocy.
- Cześć - chciałam zacząć spokojnie, ale od razu zadrżał mi głos i się rozpłakałam. Momentalnie zapytał o co chodzi i w milczeniu słuchał tego co się wydarzyło od czasu do czasu mnie pokrzepiając.
- Boże... nie wiem co powiedzieć - usłyszałam w słuchawce, gdy tylko skończyłam mówić. - W życiu bym się tego nie spodziewał.
- Leo, zawiodłam ją - łkałam. Zrobiłabym wszystko, żeby cofnąć czas i się nią zająć. Wszystko.
- Nie możesz się obwiniać, prędzej muszę porozmawiać z tym idiotą Lenehanem - jego głos z troskliwego i przestraszonego przerodził się w rozgniewany. - Jak można tak potraktować przyjaciółkę? Bo co, Chloe miała problem, że rozmawiali? Co za palant...
- Leo, zawiodłam ją, nie rozumiesz? - powtórzyłam, a on zamarł. - Nie wiem czym zasłużyłam sobie, że wciąż ze mną jesteś, jestem okropna, nie dbam o nikogo tylko o siebie.
- Cholera - powiedział pod nosem, ale to usłyszałam. - Chciałbym być teraz przy tobie, gdybym był bliżej... Posłuchaj, choroby psychiczne to bagno, wiem coś o tym - westchnął, sam przechodził przez straszne wydarzenia. Prześladowania, ignorancja ojca, a teraz borderline. Znów się zdenerwowałam, ciągle tylko się nad sobą użalałam, a nic mi nie dolega...prawie nic.
- Posłuchaj, z tego się wychodzi, a Weronika jest na dobrej drodze. Teraz jest pod obserwacją lekarzy i specjalistów, którzy będą dbać o to, żeby zmieniła myślenie. Ona musi się uwolnić od choroby, a oni to zadbają - mówił względnie spokojnym głosem. Względnie, gdyż faktem było, że jego głos mnie zawsze uspokaja, ale wyczułam w nim nutę strachu.
- Gdybyś ją widział, te kości policzkowe i oczy...Kiedy w nie spojrzałam - przypomniałam sobie obraz z wczorajszego dnia - nie było jej tam.
- Adele - płakałam mu do słuchawki, bo cóż miałam zrobić? I tak jestem beznadziejna i tak. - Adele! - podniósł nieco głos, co mnie zdezorientowało. - Weź się w garść, bo jeszcze się odwodnisz od tych łez i też wylądujesz w szpitalu, i po co to komu? Skup się teraz, na tym co polepszy sytuację, a to że nie będziesz spała po nocach i tylko o tym myślała na pewno nie pomoże. Może Wera potrzebuję zobaczyć znów wesołą i pełną energii przyjaciółkę. Wtedy zrozumie co traci przez anoreksję i to będzie jej droga na wolność. Nigdy nie wiadomo.
- Masz rację - powiedziałam, pociągając nosem. Muszę się skupić, żeby być jak najlepszą wersją Adelajdy Klimczyk! "To będzie jej droga na wolność..." powtarzałam w głowie. - Bardzo cię kocham, wiesz?
- Wiem, ja też ciebie kocham - odpowiedział ciepłym tonem, który tak uwielbiałam. - Dobranoc, odezwij się do mnie jutro.
- Dobranoc - zakończyłam rozmowę. Poszłam do łazienki przepłukać czerwoną od łez twarz i ochłonąć. Położyłam się do łóżka z jedną myślą.
Czas się wziąć porządnie w garść.
Następnego ranka wstałam energicznie z łóżka i od rana zaczęłam przygotowywać się na dzisiejszy dzień. Przy śniadaniu dokończyłam zadanie z matematyki, spakowałam rzeczy i wyszłam. Moja mama miała jeszcze urlop zdrowotny, dlatego musiałam po cichu wykonywać te wszystkie czynności, żeby jej nie obudzić. Napisałam do Karola, czy spotkamy się przed lekcjami, na co ten się zgodził, więc właśnie byłam w drodze do parku niedaleko naszego gimnazjum. Dawno z nim nie rozmawiałam, właściwie to ostatni raz przed świętami. Gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się wesoło i porwał w ramiona, po przyjacielsku oczywiście. Jego zielone oczy błyszczały tak samo jak zawsze co dodało mi otuchy i napełniło głębszym spokojem.
To niesamowite jak poszczególni ludzie mogą na nas wpływać, a właściwie ich części. Leondre kocham całego, nie zmieniłabym w nim nic i uwielbiam jego towarzystwo, lecz to właśnie jego głos działa na mnie wyjątkowo. Gdy tylko słyszę tę przyjemną i ciepłą barwę od razu się rozluźniam. Rozgrzewa mnie ciepłą melodią, która wypływa z jego ust i dociera do mojego ucha, ale na tym nie koniec, rozchodzi się do każdego zakątka w moim ciele, jakby płynął razem z krwią. U Karola są to oczy. Ich szmaragd od razu mnie rozwesela i przenosi mój umysł w miejsce bez zmartwień. Ciekawe czy ja też mam coś takiego w sobie co działa na innych. Chciałabym wiedzieć, chociaż w to wątpię.
Karol opowiedział mi o swoich świętach, o tym jaka Amanda była zachwycona, co jak sam określił, było dla niego najlepszym prezentem pod choinkę. Nie przerywając poszliśmy w stronę szkoły, a na każdej lekcji siedzieliśmy razem. Trochę się pozmieniało odkąd zaczęłam się przyjaźnić z Karolem. Nie zadaje się z tymi najpopularniejszymi, jedynie pozostał przy małym gronie bardziej zaufanych znajomych. Wiem, że to dla niego lepsze, popularność i chęć popisywania się nie jest dla niego. On od zawsze był ponad nimi. Widzę jego wzrok, gdy mija Sylwię, nadal żywi do niej uczucia, a ona ma go w dupie. Nigdy nie brała ich związku na poważnie, w przeciwieństwie do Karola. Podczas przerwy obiadowej udaliśmy się na koniec korytarza, tam gdzie nikogo nie ma, usiedliśmy na parapecie, a przyjaciel zaczął bawić się moimi włosami.
- Czemu nigdy nie chodzisz w rozpuszczonych? - zapytał z widoczną ciekawością. Rano, jak niemal każdego dnia zebrałam włosy w kucyka, którego teraz uwolnił, a długie pasma rozlały mi się na plecach.
- Czasem chodzę - kiedy posłał mi wątpiące spojrzenie, parsknęłam śmiechem. - Są niewygodne i za długie.
Sięgały za pas, końcówkami lekko dotykając tylnych kieszeni moich jeansów. Ich kolor przypominał dojrzały kasztan, który można znaleźć na jesieni pomiędzy złotymi liśćmi. Tak porównała je kiedyś moja mama. Szczególnie mi się to spodobało, w końcu jestem wielbicielką jesieni!
- W takim razie czemu nie zetniesz? - spytał jakby od niechcenia.
- Lubię je - wzruszyłam ramionami. - Poza tym podobają mi się fryzury na długich włosach.
- To może farba? - nie dawał spokoju.
- O nie, to na pewno nie - zaśmiałam się, kasztanu nigdy nie oddam. Przeczesał moje kosmyki przez swoje palce i zaczął zaplatać warkocza. Choć uważałam, że czeszę całkiem ładnie, to Karol robił to o wiele lepiej. Niejedna dziewczyna chciałaby takiego faceta, żeby je z chęcią czesał. Ciekawe, która będzie taką szczęściarą. Przypomniało mi się, jak dałam mu kosza. Jejku, wciąż mi źle kiedy widzę w głowie tę sytuację. Jednak gdyby się powtórzyła, zrobiłabym to samo. Kocham Leondre i jestem go w stu procentach pewna. Dzwonek zadzwonił, obwieszczając koniec przerwy, a Karol w drodze do sali dokańczał warkocza. Był prześliczny, jak wszystko co wychodzi spod jego dłoni.
Po lekcjach zaproponował mi, żebyśmy poszli do niego, lecz ja grzecznie odmówiłam. Chciałam jeszcze pojechać do Wery. Nic Karolowi o niej nie powiedziałam. Nie byłam pewna czy to dlatego, że myślałam iż przyjaciółka by sobie tego nie życzyła, czy dlatego że wstydziłam się swojego zachowania. Pożegnałam się z Karolem obiecując, że nadrobimy to kiedy indziej.
Przekroczyłam drzwi szpitala psychiatrycznego po raz pierwszy w życiu. Czułam dziwny niepokój przebywając w tym miejscu. Zganiłam się za to w myślach, przecież tu leży twoja przyjaciółka! Wnętrze wyglądało, jak zwykły szpital. Podeszłam do biurka i spytałam czy mogę zobaczyć się ze swoją przyjaciółką.
- Niestety na razie przepustkę na widzenie mają tylko rodzice pacjentki, nikt więcej - odpowiedziała kobieta. Posmutniałam, chciałam jak najwięcej spędzać czasu z Werką, rozmawiać z nią, nadrobić stracony czas, ale musiałam poczekać.
- A mogłabym chociaż porozmawiać z jakimś lekarzem, który się nią zajmuje? - zapytałam z nadzieją.
- Lekarzy obejmuje tajemnica zawodowa - odrzekła, lecz widząc moją minę dodała - jednak mogłabym zadzwonić po panią psychiatrę, ona ci to wytłumaczy najlepiej - puściła do mnie oko i zadzwoniła gdzieś telefonem stacjonarnym. Po dłuższej chwili pojawiła się pani Arlena, psychiatra Weroniki. Wzięła mnie na bok i spytała w czym może pomóc. Gdy zapytałam o jakieś szczegóły dotyczące zdrowia Weroniki odpowiedziała:
- Teoretycznie nie powinnam ci tego mówić, ale - zawiesiła głos, dokładnie myśląc nad kolejnymi słowami - chyba ty jej możesz pomóc.
Moje serce szybciej zabiło. Z pełnym skupieniem wsłuchiwałam się w to co mówiła pani Arlena, czując się odpowiedzialna za wszystko co się stało, dzieje i będzie dziać.
- Weronika jest bardzo samotna i ma niskie poczucie własnej wartości. Uważa, że krzywdy i przykrości z jakimi się spotkała są tylko i wyłącznie jej winą. Śmierć taty i siostry wciąż są dla niej wstrząsającym wydarzeniem i bardzo bolesnym. Aktualnie jej kondycja psychiczna jest gorzej niż zła. Jej BMI może nie wyszło bardzo bardzo tragicznie, lecz - westchnęła, a ja wlepiłam wzrok w ziemię, bo nie mogłam dłużej patrzeć w pełne szczerości oczy kobiety - nie ma co ukrywać jest słabo. Ale spokojnie, mieliśmy gorsze wyniki, Weronice daleko jeszcze do granicy. Martwi mnie tylko jej anoreksja bulimiczna, to nie spotykany przypadek, który potwornie wyniszcza organizm. Teraz jej pilnujemy, ale z głowy tak szybko jej ona nie wyjdzie. Rozmawiałam z jej mamą i wiem, że ona nie da jej siły. Nie jest złą kobietą, ale nie jest w stanie zapewnić Weronice tego czego jej potrzeba, a potrzeba jej ogromnych pokładów siły i wiary w nią. Miłości i akceptacji. Na razie nie możesz się z nią widzieć, ale będę miała dla ciebie zadanie, gdy już nadejdzie czas i widzenie będzie również dla przyjaciół. Z tego co mi opowiadała znacie się długo. Zastanów się nad tym co mogłoby jej przywrócić wiarę i to co mogłabyś zrobić, żeby uwierzyła jak wielu ludziom na niej zależy. Rozumiesz?
Przez chwilę milczałam, trawiąc słowa, które uderzyły w moje serce i wdarły się do jego środka. Powoli zaczęłam kiwać głową i odpowiedziałam:
- Zrobię wszystko, co będzie trzeba. Kiedy będę mogła się z nią zobaczyć?
- Myślę, że nie wcześniej niż za dwa tygodnie. Takie są procedury - poinformowała mnie.
Wróciłam do domu, po drodze głęboko rozmyślając nad tym co powiedziała mi pani Arlena. Mam dwa tygodnie na przygotowania do walki z moim największym wrogiem.

Bo wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem. 

***

Chłopak szedł zaśnieżonym chodnikiem rozkopując śnieg wokół siebie. Z jego nozdrzy ulatniała się delikatna para. Podniósł głowę, gdy zobaczył zaparkowane auto, które dobrze znał. Naciągnął rękawy na dłonie, jak to miewał w zwyczaju. Podszedł bliżej BMW, a następnie do niego wsiadł. Blondyn, który siedział za kierownicą, ściszył radio, gdy tylko Leo zamknął za sobą drzwi.
- Co było takiego ważnego, że musiałem przyjechać, aż do Port Talbot? Mam nadzieję, że masz jakiś zarąbiście ważny powód, bo...
- Co ty, Charlie do cholery, robisz? - przerwał mu Leodnre. Ten spojrzał na niego zdziwionym i zaniepokojonym wzrokiem i ostrożnie odpowiedział.
- Nie wiem, o co ci chodzi - Leo zmierzył go przenikliwym spojrzeniem, następnie przeniósł go na szybę.
- O Weronika mi chodzi, o co chodzi z tą akcją? - powiedział gniewnie, na co Charlie westchnął i spuścił głowę.
- Ponad miesiąc temu, kiedy wróciliśmy z Polski - zaczął, uciekając od przeszywającego wzroku przyjaciela - dużo rozmawiałem z Weronika przez internet i Chloe wiedziała, że to tylko przyjaciółka. Później mieliśmy trochę gorszy okres z Chloe i porozmawialiśmy szczerze, a ona mi przedstawiła swój punkt widzenia. Ciężko jej było z tym, że tabloidy co chwilę piszą, że jestem z jakąś dziewczyną, że jestem czyimś chłopakiem i tak dalej. Poza tym przyznała, że jest trochę zazdrosna o fanki, przyprawiają ją o kompleksy, ale się stara, bo wie, że to ważne dla mnie. Wyjaśniliśmy sobie wszystko i myślałem, że już będzie dobrze. Ona jednak poprosiła mnie, żebym zerwał kontakt z Weronika. Więc... to zrobiłem, bo bardzo ją kocham - powiedział Charlie, a następnie skrzyżował ręce na piersi, w geście obronnym, jakby był gotowy na wszystko.
- Twoja dziewczyna kazała ci olać przyjaciółkę, bo jest zazdrosna, więc tak bez zastanowienia to zrobiłeś? - spytał z wyrzutem brunet i wyrzucił ręce w powietrze w geście irytacji.
- Myślałem nad tym - poprawił go, na co Leo prychnął.
- Dlatego, jako dojrzały gość postanowiłeś jej napisać, że niestety już nie możecie gadać i zablokowałeś ją na portalach społecznościowych? Ile ty masz lat, Charlie? Nie miałeś nawet odwagi powiedzieć jej prawdy, że boisz się swojej dziewczyny - oskarżał go wzburzony Leondre. Odkąd przeprowadził nocną rozmowę z Adelą, myślał tylko o tych wydarzeniach. Dlatego z samego rana napisał do przyjaciela, że muszą się dziś spotkać.
- Nie boję się, tylko postanowiłem pójść na kompromis w związku. Chciałem jej ułatwić sprawę, bo ma ciężko, Leo - odpowiedział rozdrażniony blondyn.
- Pokazanie, że słowo przyjaźń nie ma dla ciebie żadnej wartości i po prostu olanie kogoś ważnego, kto też ciebie uważał za istotną osobę w życiu, nie jest pójściem na kompromis, Charlie - Leo odwrócił głowę do przyjaciela i teraz jeździł wzrokiem po jego twarzy, próbując odczytać kotłujące się w nim emocje. Charlie milczał i przekręcił głowę, wpatrując się w boczną szybę. - Nic mi o tym nie wspomniałeś, dlaczego?
Nagle Charlie odwrócił się i wlepił wściekłe spojrzenie w bruneta:
- Po co miałem ci mówić, jak wiedziałem co będziesz o tym myślał? - krzyknął. - Nie potrzebuję, żeby ktoś mnie oceniał za moje decyzje. Stało się trudno - Leondre roześmiał się, lecz to była mieszanka zirytowania, niezrozumienia i absurdu.
- No tak, co tam, przecież to tylko była jakaś głupia przyjaciółka - rzucił sarkastycznie brunet, po czym dodał. - Może nie robiłbym ci aż takich wyrzutów i scen, ale cholera stary, potraktowałeś ją jak gówno, a teraz leży w szpitalu i walczy z anoreksją!
Charliego zatkało.
- Jak to? - ledwo wyjąkał te słowa z przerażeniem. Leo opowiedział mu to, czego dowiedział się od Adeli. O przyczynach anoreksji, że prawdziwe powody często kryją się pod obsesją niejedzenia i chudnięcia. Charlie słuchał w milczeniu wciąż przecząco kiwając głową.
- Nie mogę w to uwierzyć Leo - wydukał, gdy tamten skończył. - Ja... jest mi tak wstyd, czuję się do dupy...cholera! - walnął w kierownice z bezsilności i...zaczął płakać. Na ten widok Leo zmiękło serce. Charlie nie był złym chłopakiem, a równie emocjonalnym jak jego przyjaciel. - Gdybym wiedział, gdybym tylko wiedział... nigdy bym do tego nie dopuścił - potężna łza spłynęła po jego policzku i skapnęła na jego jeansy, układając się w niewymiarowy kształt na materiale.
- Wiem Charls, ale to już nie ma znaczenia, nie możesz tego zmienić. Trzeba iść do przodu i coś z tym teraz zrobić - poklepał blondyna po ramieniu.
- Wiesz co jest najgorsze - spojrzeli sobie obydwoje prosto w oczy.Jedna para była mokra od łez, a druga przepełniona głębokim współczuciem - że mi nigdy nie przestało na niej zależeć jako na osobie.  Myślałem o niej przez ostatni miesiąc niemal codziennie, mając nadzieję, że u niej wszystko w porządku i że jest szczęśliwa, bo ma Tomek. A kiedy my... - zadrżał mu głos - bawiliśmy się w najlepsze, ona toczyła codzienną walkę ze sobą.
- Charlie, daj już spokój, musimy... - próbował jeszcze Leondre.
- Nie, Leo - przerwał mu. - Nigdy sobie tego nie wybaczę. Ona na to po prostu nie zasługuje, a ja... kurwa! - krzyknął i z całej siły uderzył pięściami w kierownicę.


Lia