#Rozdział 53 "Per consensum"

2
COM



Tytuł: "Za zgodą"



Okres ostatnich kilku miesięcy był jednym z najbardziej burzliwych, równocześnie najbardziej twórczych w moim życiu. Słyszałam, że to idzie ze sobą w parze. Rysowałam niemal codziennie już nie skupiając się czy dzieła  są ładne czy brzydkie, to mijałoby się z celem. Szkicowałam uczucia, a czy można określić piękno lub brzydotę emocji? To nie mieście się w tych ramach.
Gdybym nie miała szkicownika już dawno bym zbzikowała. Wiele razy myślałam, że najważniejsi są inni ludzie, którzy dawali mi siłę i nadzieję. Jednak obyłabym się bez nich gdyby trzeba było, najprawdopodobniej z bólem i rozpaczą, ale zrobiłabym to. Bez szkicownika nie. To moja ucieczka, a każdy powinien mieć swoją. Nie może być ona zależna od innych. Potrzebujemy mieć coś swojego i autonomicznego, jestem szczęściarą, że mnie się to udało odnaleźć.
Przejechałam ostatni raz ołówkiem po kartce i zamknęłam czarny zeszyt. Byłam umówiona na spotkanie z Zuzią. Pani Emilka zadzwoniła do mnie przedwczoraj objaśniając, że dziewczynka znów przyjeżdża do Polski. Nie nastawiałam się w żaden sposób na to spotkanie. Nie byłam ani specjalnie szczęśliwa, ani smutna. Życie uczy dawkować emocje, ale mam nadzieję, że na razie oszczędziło Zuzi tej lekcji.
Nic się nie zmieniła oprócz tego, że trochę podrosła. Jak zawsze pełna radości i energii podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Razem z mamą opowiadały mi o postępach w rehabilitacji.
- Już jest naprawdę dobrze, a jeśli mój lekarz mówi, że "naprawdę" to znaczy, że naprawdę! - cieszyła się dziewczynka, a ja nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Może nawet uda mi się rozpocząć naukę gry na instrumencie, teraz to jest w zasięgu ręki!
- No troszkę dalej niż w zasięgu ręki, ale na horyzoncie - poprawiła mama dziewczynki i dodała - w każdym razie jesteśmy bardzo zadowoleni. Chyba nigdy nie będziemy w stanie odwdzięczyć się temu komuś, kto wpłacił pieniądze. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, żeby wpłacić taką kwotę bezinteresownie!
No tak, oni nie wiedzieli, że to Bam. Mogłabym im powiedzieć, ale to nie moje pieniądze i skoro chłopaki nadali temu miano tajemnicy, tak niech pozostanie. Poza tym, zniknęłaby cała magia tego czynu. Ja również nigdy nie będę w stanie się im za to odwdzięczyć.
- Czemu jesteś taka smutna? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos dziewczynki.
- Nie jestem smutna, tylko trochę zmęczona - odpowiedziałam, posyłając jej szczery uśmiech.
- A co cię tak męczy? - to dziecko emanowało taką dobrocią i zaufaniem, które zachęcało mnie do powiedzenie jej wszystkiego, ale przecież nie mogłam. To nie sprawy, żeby zaprzątała sobie swoją, wystarczająco zajętą od własnych problemów, główkę.
- Życie - rzuciłam, a ona spojrzała na mnie bystrym i zaciekawionym spojrzeniem. - Wiesz, czasem nie układa się tak jak byśmy tego chcieli. Pomimo tego, że się staramy, to i tak wszystko diabli bierze. To mnie trochę męczy, ale zobaczenie cię od razu mi poprawia humor.
- Kto to diabli i czemu zabierają starania? - odezwała się zbita z tropu.
- Tak się mówi - zaśmiałam się. - Jak coś "diabli bierze" to znaczy, że nic nie idzie po naszej myśli, tak jakby jakaś siła płatała nam figle i wszystko psuła.
- O kurczę, a nie można im powiedzieć, żeby przestali? W końcu to bardzo niemiłe z ich strony - odpowiedziała oburzona.
- Na nich działa tylko dobro, więc właśnie tak jak teraz jesteśmy tu razem, a ty jesteś miłą i dobrą dziewczynką, one znikają. Dziękuję ci Zuziu - powiedziała i przytuliłam małą.
- Następnym razem kiedy Diabli znów ci coś wezmą to po prostu do mnie przyjdź - mówiła tonem pełnym dumy w moich objęciach.
- Obiecuję, że tak zrobię.
Rzeczywiście spotkanie z Zuzią dało mi nową energię, nową siłę i przede wszystkim nową nadzieję.

***

Ferie dobiegły końca, my wróciliśmy do szkoły, a Weronikę przenieśli na oddział do szpitala psychiatrycznego na drugą hospitalizację. W między czasie widziałam się z nią trzy razy. Teraz kiedy wiem, że nie wierzy w szczerość moich intencji i uczuć, to wszystko stało się jeszcze gorsze. Cięzko mi przychodzą te wizyty. Jednym plusem w tej sytuacji była zmiana mamy Weroniki. Kobieta pracowała o wiele mniej, a starała się spędzać czas z córką. Czytała mnóstwo książek psychologicznych i o anoreksji, starając się zrozumieć tę chorobę. Jedną z nich nawet mi pożyczyła, ale nie byłam w stanie o tym czytać. Pod koniec każdego naszego spotkania z Werką mówiłam jej, że bardzo ją kocham i wierzę, że wygra. Patrzenie na to jak odbierała te słowa było podwójnym ciosem w brzuch. Totalna pustka w oczach, jakby ich nie słyszała albo ledwie dochodziły zza cienkiej szyby, którą próbowałam skruszyć. I tak mijał dzień za dniem, a szyba zwiększała swoją grubość i szczelność.

***

Charlie obiecał, że dziś wieczorem do mnie zadzwoni. W szkole siedziałam rozkojarzona i zdenerwowana. Karol poprosił mnie, żebym dała mu znać jak poszło, a ja zadeklarowałam, że na pewno to zrobię. Kilka razy rozmawiałam o moim pomyśle z Leondre. Był bardzo sceptycznie do tego nastawiony.
- Adele, nie możesz okłamywać kogoś, że ta druga osoba ją kocha - mówił. - Przecież jak to wyjdzie na jaw, to może się stać coś sto razy gorszego.
- Wydaje mi się, że nie może być gorzej niż jest teraz - odpowiedziałam stanowczym tonem i może lekko obrażonym. O wiele łatwiej by mi było, gdyby wsparł mnie w moim planie, a nie go negował.
- Nie wiem Adele, dla mnie to nie wyjście - miałam ochotę rzucić telefonem o ścianę. Związek na odległość to katorga. Niby cały czas ze sobą rozmawiamy, jesteśmy dla siebie, a tak naprawdę nawet nie mogę zobaczyć jego reakcji, poczuć go, nic.
- To co mam zrobić? Jeśli znasz jakiś inny sposób, żeby sprawa się ruszyła to proszę powiedz mi, a ja zrealizuję go w stu procentach - każde słowo wypowiadałam z coraz większych zrezygnowaniem w głosie.
- Nie mam - westchnął. - Po prostu wydaje mi się, że to nie wyjście.
- Leo, ona siedzi w szpitalu, a poprawy żadnej nie ma. Wiesz co ostatnio powiedziała mi pani Arlena? Że jak szła na ważenie to zmoczyła włosy i splotła warkocza, by to ukryć, włożyła kilkanaście monet i małe odważniki pod poduszkę stanika. Wszystko po to, aby były pozory, że waga rośnie. Przecież to jest chore. Każdy gram się liczy. Nie umiem inaczej jej pomóc, a widzę, czego potrzebuje. Zamierzam jej to dać.
- Wiesz, że będę cię wspierał nie ważne jaką decyzję podejmiesz, prawda? - powiedział delikatnym tonem.
- Wiem i dziękuję za to.

***

Nowiutki samochód podjechał na licealny parking. Jedna z grupki dziewczyn odłączyła się i ruszyła rozpromieniona w stronę auta. Otworzyły się drzwi i wysiadł z nich nie kto inny, a Charlie Lenehan. Podszedł do swojej dziewczyny, ucałował na przywitanie i otworzył drzwi, by wsiadła. Ruszyli do restauracji, mieli spędzić całe popołudnie razem, gdyż rzadko mieli taką okazję. Życie obojga było zapieczętowane brakiem czasu. Jednakże dzisiejszy wypad, był nieco inny niż wszystkie. Charlie musiał powiedzieć swojej dziewczynie o ostatnich wydarzeniach i tym co zamierza zrobić. Bardzo denerwował się, jak dziewczyna przyjmie tę informację, więc odkładał moment rozmowy jak najdłużej się da. Ale ile można? W końcu, niczego nieświadoma Chloe, sama wywołała wilka z lasu, pytając:
- Czemu jesteś dziś taki spięty? - posłał jej nerwowy uśmiech i poprosił kelnera o rachunek. Teraz przechadzali się dróżkami w parku. Charlie w głowie układał sobie swoją przemowę, ale wciąż nie był jej pewien, więc próbował od nowa. Ostatecznie, nie wytrzymując napięcia, odchrząknął ostentacyjnie i rzekł:
- Chloe, muszę ci coś powiedzieć - dziewczyna spojrzała na niego ukradkiem, lecz nic nie powiedziała. Jedynie ścisnęła mocniej jego ręka, jakby bała się, że Charlie ucieknie. Ten mały gest dodał blondynowi otuchy.
- Muszę pojechać do Polski - wyrzucił to z siebie. Na jego nieszczęście to jeszcze nie była najtrudniejsza informacja do przekazania dzisiejszego dnia.
- Na długo? - spytała lekko przybitym głosem.
- Nie wiem - odpowiedział, drapiąc się przy tym po głowie. Właściwie ile czasu miał tam zostać? To wszystko jest takie względne - pomyślał.
- No dobrze - rzuciła Chloe, lecz jej wyraz twarzy się nie zmienił.
- Chloe, jest jeszcze coś - mówił ostrożnie.
- Słucham - zerknęła na niego za rozpuszczonych włosów. Wziął głęboki oddech i powiedział:
- Jadę do Weronika, to ta dziewczyna z którą zerwałem kontakt, bo mnie prosiłaś. Zachorowała na anoreksję, a Adele poprosiła mnie żebym przyjechał - teraz mina dziewczyny zrzedła. Zmarszczyła ciemne, pomalowane brwi.
- A ty tam po co? - bąknęła. Ufała Charliemu, ale nie rozumiała czemu musiał jechać do jakiejś dziewczyny z którą od miesiąca nie ma kontaktu.
- Przyjaźniliśmy się, zostawiłem ją... nie powinienem. Jest w totalnym dołku emocjonalnym i nie umie sobie poradzić z chorobą. Jest w szpitalu psychiatrycznym. Chciałabym...ja muszę spróbować jej pomóc - powiedział pewnie, co zadziwiło nawet jego samego.
- Ale co ty możesz? Charlie, nie obraź się, ale wydaje mi się, że one chcą cię wykorzystać. Wiesz, jakie są niektóre fanki, zrobią wszystko żeby się z wami widywać. Wcisnęły ci kit, a ty będziesz latał i wydawał pieniądze. Kochanie, bądź mądry - powiedziała łagodnie, pewna swoich przekonań. Zirytowało go to.
- Mówię poważnie, z nią jest naprawdę źle. Adele mówi, że jest bardzo samotna, a ja... jestem jedną z przyczyn jej choroby - przez chwile zapadła cisza, którą następnie przerwał wybuch śmiechu Chloe.
- Proszę cię Charlie, dziewczyna wmówiła sobie, że jest gruba i zaczęła się odchudzać. Przykro mi, bo na pewno to okropna choroba, ale jak mogłeś mieć na coś takiego wpływ? Co, mówiłeś jej codziennie, żeby schudła? - Jej ton ociekał sarkazmem i arogancją, która bolała Charliego. Był zdziwiony, ale za każdym razem gdy dziewczyna mówiła coś negatywnego w stronę Weroniki zapalało mu się w głowie światełko.
- Anoreksja to coś więcej niż chęć schudnięcia, a jej skutki często są nieodwracalne - powiedział ostrym tonem, po czym dodał łagodnie. - Posłuchaj, chcę z nią znów mieć kontakt, jest świetną przyjaciółką i nie zasługiwała na takie traktowanie. Chcę pojechać do Polski i powiedzieć jej, że nasz przyjaźń jest dla mnie ważna i może jakoś wszyscy damy radę.
- Charlie, czy ty siebie słyszysz? Brzmisz jak szalony - odpowiedziała z niedowierzaniem. - Będziesz musiał wybrać. Jeśli pojedziesz do Polski z nami koniec.
Postawiła sprawę jednoznacznie. Charlie bardzo się zasmucił, wiedział że rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych, ale tego się nie spodziewał. Przytulił ją mocno i oznajmił, że bardzo ją kocha, na co ta odetchnęła z ulgą. Odwiózł ją do domu po czym długo oraz czule się z nią żegnał. Dziewczyna totalnie zapomniała o wydarzeniach sprzed godziny. Gdy zamknął drzwi od swojego pokoju, padł na łóżko. Chwycił telefon do ręki po czym, wysłał SMS do Chloe:

Pamiętasz, że Cię kocham, prawda?

Odpowiedź brzmiała tak:

Oczywiście i ja Ciebie.

Przeczytał, uśmiechnął się smutno, po czym wybrał numer i zadzwonił. Kiedy usłyszał głos z głębi słuchawki powiedział:
- Przemyślałem wszystko - zaczął, wziął głęboki oddech i oznajmił:


 - Przylatuję w sobotę rano.

Lia

#Rozdział 52 "Aut vincere, aut mori"

1
COM



Tytuł: "Albo zwyciężać albo umierać"



Kolejny miesiąc wymagał ode mnie bardzo wiele poświęcenia i zaangażowania. W szkole starałam się słuchać uważnie i robić dokładne notatki, by później wytłumaczyć wszystko Werze. Teoretycznie miała nauczanie w szpitalu, ale w za kilka miesięcy czekały nas egzaminy gimnazjalne, więc nie chciałam, żeby jej coś umknęło. Oprócz tego sama dużo się uczyłam i robiłam zadania z myślą o liceum. Jeszcze nie miałam konkretnych planów o tym gdzie się udam po gimnazjum, lecz na pewno celowałam w dobrą szkołę średnią. Codziennie wieczorami rozmawiałam z Leondre przez telefon. Opowiadaliśmy sobie o minionym dniu, o przeżyciach, uczuciach. Te nasze rozmowy miały w sobie nutkę magii. Z nikim innym nie umiałam tak swobodnie rozmawiać, doskonale się rozumieliśmy. Dbałam również o przyjaźń z Karolem - spotykaliśmy się po szkole, chodziliśmy na zimowe spacery, zajmowaliśmy się Amandą, która ładowała mnie pokładami pozytywnej energii. 
Po dwóch tygodniach dostałam zezwolenie na widzenie Wery, więc odwiedzałam ją najczęściej jak tylko mogłam. Starałam się wprowadzić to o czym mówiła mi pani Arlena. Zawsze przy Weronice zamieniałam się w mały, radosny promyczek. Opowiadałam jej o codziennych, przyziemnych sytuacjach, bo właśnie o to prosiła. Zamknięta w szpitalu, brakowało jej normalnego życia. Coraz lepiej się dogadywałyśmy i odnajdywałam w niej moją Weronikę, choć nie ukrywam, że czasem miałam wrażenie, że mówi do mnie Anoreksja, a nie przyjaciółka. Wtedy czułam się nieswojo, nie wiedziałam co odpowiadać, jak się zachowywać. Zawsze konsultowałam się potem z panią Arleną, która prosiła mnie o zdawanie relacji po każdym naszym spotkaniu. Sama oznajmiła, że z Weroniką coraz lepiej. Powoli przybiera na wadze, BMI rośnie, co jest oznaką zdrowienia. Gdy rozpromieniłam się na te wieści, psychiatra powiedziała żebym nie cieszyła się za wcześnie. Oczywiście to dobre oznaki, ale długa droga przed nami.
Weekendy spędzałam z mamą, której poświęcałam ostatnio mniej czasu. Wróciła do pracy, a jej stan zdrowia był na prawidłowym poziomie. Zwierzałam jej się z wielu spraw, potrzebowałam kogoś komu mogłam powierzyć wszystko, a taką właśnie osobą była mama. Od Nikodema dostawałyśmy telefon raz na tydzień, gdyż sam miał mnóstwo do zrobienia. Dwa razy spotkałam się z tatą, było całkiem miło. Bardzo się stara, żeby naprawić nasze relacje, a ja to doceniam. Ostatnio doceniam dosłownie wszystko, to że mogę budzić się każdego ranka, wstać z łóżka, zjeść pożywne śniadanie, mieć świadomość, że otaczają mnie ludzie, których kocham, a oni kochają mnie. Starałam się być wdzięczna jak tylko się da. Po ostatnim spotkaniu z tatą udało mi się  nawet przekonać mamę, żeby porozmawiała z nim jeszcze raz. Obiecała, że gdy będzie gotowa zrobi to.
Właśnie tak zleciał mi ostatni miesiąc. Nie obijałam się, właściwie miałam zaplanowaną i wypełnioną każdą godzinę. Często wieczorami padałam ze zmęczenia i zasypiałam od razu, ale zawsze z uśmiechem na ustach, bo nie ma nic lepszego niż świadomość, jak wiele dobra dziś przekazałeś innym.

***

Jutro mieli wypuścić Weronikę ze szpitala, ponoć dobrze się sprawuje, więc dadzą jej wypis. Nadal będzie pod obserwacją, jednak zyska większą swobodę. Za dwa tygodnie są ferie zimowe, a pani Arlena powiedziała, że jeśli w ciągu tego czasu przyjaciółka nie zrobi żadnej akcji, będę mogła ją gdzieś zabrać. Rozmawiałam o tym z Leo, który zaproponował żebyśmy przyleciały do niego. Sceptycznie przyjęłam tę wiadomość, ponieważ bałam się, że była zbyt samolubna wobec Wery. Mój chłopak wytłumaczył, że w Walii będzie miała okazję oderwać się od rzeczywistości i może odpocząć trochę od choroby. Wciąż byłam nie do końca przekonana, więc postanowiłam zapytać przyjaciółkę co myśli o wspólnej wyprawie do Walii. Takiej reakcji w życiu bym się nie spodziewała, bardzo się ucieszyła i powiedziała, że wycieczka byłabym niczym spełnienie marzeń. Szczególnie, że zdążyłam jej opowiedzieć mnóstwo rzeczy o Port Talbot. Porozmawiałam z mamą, która oznajmiła, że opłaci mi ten wyjazd, z czego się ogromnie ucieszyłam, bo nie stać byłoby mnie na Wielką Brytanię. Najtrudniej było przekonać mamę Wery, lecz po kilku rozmowach z panią Arleną zgodziła się, a ja rezerwowałam loty. Chodziłam cała w skowronkach, aż Karol mówił, że ostatnio promienieję. Ale jak tu nie emanować radością kiedy spędzisz dwa tygodnie w jednym z piękniejszych miejsc jakie znasz z najlepszą przyjaciółką i chłopakiem, z dala od wszystkich problemów? Jedynym problemem może być Charlie, jednak poprosiłam Leo, aby z nim porozmawiał i ten nie przyjeżdżał. Wera potrzebowała ciszy, spokoju i małych kroków ku wyzdrowieniu. Nikt nie powinien jej mieszać w głowie.
Codziennie po szkole razem z Karolem chodziliśmy do domu Weroniki, dawaliśmy jej lekcje i spędzaliśmy wspólnie czas. Ta dwójka się polubiła, co było kolejnym powodem do szczęścia. Nie ma nic lepszego, gdy dwójka twoich przyjaciół zaznajamia się i od razu przypada sobie do gustu. Spędzając popołudnia u Weroniki zawsze pytałam czy jadła posiłki. Ona uśmiechała się i pokazywała mi całą rozpiskę jaką dostała od dietetyka, jak się odżywiać. Nie mogła od razu wskoczyć na normalne zapotrzebowanie kaloryczne. Musiała je zwiększać stopniowo, cieszyłam się, że nie ma z tym problemów.
Wieczorami napajałam się melodyjnym głosem Leondre Devries, a następnie szłam spać. Ledwo przymykałam powieki, a  Morfeusz porywał mnie natychmiast w swoje objęcie.

***

Wszystko zaczęło się dwa dni przed naszym wylotem do Walii, a tym samym dwa dni przed rozpoczęciem ferii. Prosto ze szkoły ruszyliśmy z Karolem pod blok Weroniki. Pomimo kilku prób dzwonienia domofonem, nikt nie odebrał. Spróbowaliśmy zadzwonić pod sąsiadujący numer, który nam otworzył i weszliśmy po schodach na samą górę. Kilkakrotnie pukaliśmy do drzwi - nic. Zaniepokojona spojrzałam na Karola, a ten powiedział, żebym spróbowała skontaktować się z nią telefonicznie. Szybko wybrałam numer, ale włączyła się poczta głosowa. Karol zmarszczył czoło, co było oznaką zdenerwowania. Instynktownie zadzwoniłam do pani Arleny.
- Czy Wera jest z panią? Bo nie ma jej w domu, a... - zaczęłam, lecz kobieta przerwała mi stanowczym głosem.
- Jest na pogotowiu. Straciła przytomność niedaleko osiedlowego sklepu, ktoś ją zobaczył i zadzwonił po karetkę. Adela, rozmawiałam z lekarzem. Powiedział, że stan jej organizmu jest bardzo zły - po tych słowach poczułam się jakby ktoś przyłożył mi pięścią w brzuch.
- Ale jak to? Przecież już było wszystko dobrze, jadła to co miała wypisane od dietetyka, mówiła, że czuje się coraz lepiej - nie rozumiałam, co poszło nie tak.
- Widziałaś, żeby jadła? - spytała ostro.
- No, nie. Ale chwaliła mi się, że wszystko jest tak jak powinno być i... - próbowałam wytłumaczyć.
- Adela, to jest choroba psychiczna. Dziewczyna oszukuje nawet sama siebie, a co dopiero innych. Trzeba ją pilnować z jedzeniem. Widziałaś chyba, że nic nie przytyła, czemu nie zareagowałaś? - spytała, a ja się rozłączyłam. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Wydawało mi się, że przybierze na wadze z czasem, przecież to nie miało nastąpić gwałtownie, więc jak miałam zauważyć? Wszystko układało się tak dobrze... za dobrze. Tym razem starałam się ze wszystkich sił i znów spaprałam? To zdecydowanie nie fair! 
Karol podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Pewnie słyszał całą rozmowę, gdyż stał blisko telefonu. Zapytał się czy chcę jechać do szpitala. Od razu tam ruszyliśmy, a na miejscu byliśmy już po pół godzinie. W między czasie wysłałam SMS do mamy i Leo z informacją, co jest grane. W szpitalu spotkałam mamę Weroniki, która miała czerwone oczy i wyglądała bardzo mizernie. Gdy tylko mnie dostrzegła od razu podeszła.
- To wszystko twoja wina! - zaczęła krzyczeć, wyciągając rękę przed siebie i pokazując na mnie palcem. - Miałaś jej pomóc, a ona znów wylądowała w szpitalu!
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jeszcze nigdy mama Weroniki nie odzywała się do mnie w taki sposób. W jej oczach widziałam olbrzymi ból, ale również złość, którą całą próbowała wyładować na mnie.
- Niszczysz moją córkę, widzisz do czego doprowadziłaś?! - Każde poszczególne słowo odczuwałam jak policzek. Karol widząc to stanął w mojej obronie.
- Akurat Adela naprawdę dużo zrobiła dla Weroniki i jest ostatnią osobą przez którą Wera tutaj jest - odpowiedział na zarzuty mój przyjaciel.
- To dlaczego moja córka tutaj jest?! - wciąż krzyczała.
- Ma anoreksje! - zdenerwował się Karol i również podniósł głos. - To nie jest jakiś katar sienny, który przechodzi po dwóch tygodniach, czego pani się spodziewała?
Objęła nas wzrokiem, oparła się plecami o ścianę i powoli zaczęła po niej zjeżdżać, aż usiadła. Bez ukrywania się, zaczęła szlochać, a ja podeszłam do niej i zrobiłam to samo. Płacz to jedyne na co było mnie teraz stać, najwidoczniej mamę Weroniki również. Karol najwyraźniej poczuł się nieswojo, bo siadł obok nas i nic nie mówił. Po pewnym czasie mama Wery przysunęła się i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk i wciąż szlochałyśmy razem.
Najwidoczniej wspólny ból potrafi zjednoczyć ludzi.

***

Spędzałam noce i dnie w szpitalu, czekając na możliwość zobaczenia przyjaciółki. Lekarze wciąż mi nie pozwalali mówiąc, że jest za słaba by z kimkolwiek się widzieć. Nawet jej mamę wpuścili tylko raz i to na chwilę, bo musiała podpisać jakiś papiery dotyczący leczenia niepełnoletnich. Moja mama i Karol bardzo się o mnie troszczyli. Przynosili mi ciepłe posiłki, koc i poduszkę, cały czas przekonywali, żebym przespała się w domu. Odmawiałam. Właściwie nie wiem do końca dlaczego. Brałam na siebie winę za to, w jakim stanie była Wera. To po części ja ją tam doprowadziłam. Będąc tak blisko czułam się lepiej. Mogłam szybko zareagować. Na co? Nie wiem, ale musiałam być przy niej, nawet jeśli ona nie wiedziała, że tu jestem.
Z wyjazdu nici, lecz niezbyt mnie to teraz obchodziło.Zapowiadały się ferie na szpitalnej podłodze. 
Leo dzwonił do mnie i rozmawialiśmy po kilka godzin dziennie. Ostatecznie to on mnie przekonywał, żebym wychodziła ze szpitala, chociażby na spacer. W związku z tym przechadzałam się kilkanaście minut po południu z Karolem wokół szpitala przy urokach panującej, wszechobecnej zimy. Jednak tym razem nie umiałam docenić jej piękna. Nie potrafiłam się cieszyć z widoku zaśnieżonych gałęzi, ani oszronionych szyb, jak to miałam w zwyczaju. Gdziekolwiek nie spojrzałam myślałam o Weronice i tej cholernej Anoreksji. Chciałabym, żebyśmy ten etap już miały za sobą, ale na to musimy jeszcze zapracować. To wyczerpujące, lecz wykonalne.
W końcu po trochę ponad tygodniu lekarz podszedł do mnie na korytarzu.
- Przepraszam - zagadnął, a ja spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. - Możesz odwiedzić koleżankę jeśli chcesz.
Pokiwałam powoli głowę, bez słowa wstałam i ruszyłam za mężczyzną. Szliśmy długim i ciemnym korytarzem, który ciągnął się w nieskończoność. Stare jarzeniówki dawały niewiele światła, a chłód odbijał się od szpitalnie białych i zimnych ścian. Zaprowadził mnie do sali, gdzie zobaczyłam... chciałabym powiedzieć Weronikę, ale czy ona jeszcze tam była? Przestań Adela, nie mów tak! - skarciłam się w myślach.
Blondynka leżała na łóżku szpitalnym, cała była w kablach - podpięte do nosa, do zgięcia ręki, a jeden szedł jej pod koszulę nocną. Niegdyś złote włosy teraz całkowicie spłowiały i stały się rzadkie. Nadgarstki przeraźliwie chude... wszędzie kości. Schudła jeszcze bardziej w tym szpitalu. Podchodząc do niej bliżej obawiałam się jej spojrzeć w oczy. Nie wiem czy bardziej przerażało mnie to, że nie zobaczę w nich Weroniki czy, że ona zobaczy mój olbrzymi strach. Siadłam na skraju łóżka, a ta zwróciła głowę w moją stronę. Wlepiłam wzrok w podłogę i tak siedziałyśmy w ciszy. Nie miałam ani bladego ani zielonego ani żadnego pojęcia co powinnam powiedzieć.
- Ada - przerwała dołującą ciszę, zmizerniałym głosem. Nadal wertując oczami kurz na podłodze, czekałam na to co powie dalej. - Wiem, że mnie nienawidzisz, więc przepraszam.
- Nie nienawidzę cię! - niemal wykrzyknęłam od razu. - Jak w ogóle możesz tak myśleć?
Jej słowa mnie zaskoczyły, jakbym mogła ją nienawidzić? Przecież byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Właśnie przespałam tydzień w szpitalu... a no tak, ona o tym najprawdopodobniej nie wiedziała.
- Pewnie myślisz, że mi nie zależy, skoro wy się tak staracie, a ja znów... no wiesz - ściszyła głos, na chwilę przerywając. - Ale to nie tak, ja po prostu nie chcę żeby ktoś mnie kochał na siłę. Kochał, bo musi. Potrzebuję tej miłości, jak... ale nie chcę, żeby ktoś ją udawał, rozumiesz?
- Ty myślisz - jęknęłam, a w oczach wezbrały mi łzy. - Że udaję, że mi na tobie zależy? Że cię kocham?
- Ja - zaczęła i w tym momencie przekręciłam głowę po raz pierwszy, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. Wiem, że zobaczyła mój strach, ale ja musiałam zobaczyć, co ona tak naprawdę myśli. W macie jej szarych oczu dostrzegłam potężny chłód, przez który ciarki przeszły po całym moim ciele. Z tęczówek biło jednak coś o wiele silniejszego - samotność i ból. - Myślę, że jesteś naprawdę dobrą osobą i nie trać czasu na bycie tu ze mną.
Po policzku spłynęła mi łza, po raz tysięczny w tym tygodniu, po raz milionowy w tym miesiącu, a w ostatnim roku to już nie zliczę. Tak bardzo chciałam jej przez ten cały czas pokazać jak bardzo mi zależy, jak bardzo jest dla mnie ważna, jak ją kocham, a ona... myśli, że udawałam? To dla mnie za dużo. Poderwałam się i szybkim krokiem wyszłam z sali. Obraz zaczął mi się rozmazywać, łzy mieszały się ze słabą poświatą jarzeniówek. Usiadłam za zakrętem korytarza i ukryłam twarz w dłoniach. Gdzie jest Weronika? Tak bardzo ją potrzebuję, tak bardzo za nią tęsknię. Przed oczami miałam rany na jej brzuchu i udach, w głowie widziałam każdą wystającą kość na ciele, a w sercu czułam złość, że czyste zło opętało tak dobrą osobę.  Wysysa z niej to co najlepsze kawałek po kawałku każdego dnia, a ja tylko to obserwuję.
Samotność. Strach. Ból. Brak miłości. To właśnie odczuwa Weronika. Pomyślałam o Leondre i o tym jakim ciepłem mnie obdarza. Nagle do głowy przyszła mi jedna myśl. Plan, który może wypalić i wszystko naprawić albo zepsuć i pogrzebać moje szanse. Ale czy zostały mi jeszcze jakieś? Musiałam spróbować. Z kieszeni wyciągnęłam telefon i ignorując wszystkie wiadomości, wykonałam jeden telefon:
- Adele? - usłyszałam męski głos.
- Charlie - sama nie poznałabym swojego głosu, był tak przesycony emocjami jak nigdy. - Potrzebuję twojej pomocy. Musisz mi pomóc z Weroniką.
- Oczywiście, co mogę zrobić? - odpowiedział błyskawicznie.
- Jest  źle, jest naprawdę źle. Ona musi wiedzieć, że jest kochana i ktoś musi jej dać ciepło, bo umrze od chłodu choroby. Potrzebuje miłości, której nie potrafię jej dać...ona nie chce takiej przyjąć. Ale może... przyjmie twoją? Proszę przyjedź i powiedz jej, że ją bardzo kochasz, że to wszystko to był jeden wielki błąd, że gdybyś mógł cofnąć czas to wybrałbyś tylko ją. Nawet jeśli to wszystko to kłamstwo, daj jej nadzieję, tak bardzo tego potrzebuje. Jak już wyjdzie z choroby, powiem jej prawdę, że udawałeś. Może mnie znienawidzi, ale muszę to zrobić. Proszę Charlie, ona tego potrzebuje. Przekonaj ją o swojej miłości do niej, nie ważne, że jej nie masz.
- Ja... nie wiem - odpowiedział wyraźnie zszokowany.
- Błagam! Z dnia na dzień patrzę jak powoli odchodzi i nie umiem jej zatrzymać. Chociaż kurwa robię wszystko co mogę. Charlie... pomóż mi, zatrzymaj ją... - łkałam do słuchawki. On jest moją jedyną nadzieją.
- Zgoda, tylko proszę daj mi trochę czasu. Muszę poukładać pewne sprawy. Będziemy w kontakcie - rozłączył się.


Dałabym mu tyle czasu ile tylko ma na to ochotę, ale nie wiem czy Weronika mu go da.

Lia

#Rozdział 51 "Saepe morborum gravium exitus incerti sunt"

2
COM


Tytuł: "Jak zakończy się ciężka choroba jest często niepewne"


Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Dźwięki zegara grały mi w uszach. Obejmując ciasno rękami kolana, wpatrywałam się w tarczę już trzecią godzinę. Mój pokój ogarniała ciemność. Jedynie światło księżyca nieco rozjaśniało pomieszczenie. W głowie miałam pustkę, co dziwne, zazwyczaj myśli krążą mi chaotycznie, nie dając spokoju. Nie wiedziałam o czym mam myśleć, więc gapiłam się w zegar i wsłuchiwałam się w moje przyspieszone bicie serca. Na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy wydarzyło mi się mnóstwo okropnych rzeczy. Tyle razy cierpiałam i przeklinałam wszystko dookoła, ale to co działo się teraz sprawiło, że te sprawy stały się błahe. Świadomość, że w tym momencie Weronika leży na łóżku w szpitalu psychiatrycznym, rozbrajała mnie w zupełności. Bezsilność mnie irytowała, choć to za mało powiedziane, ona mnie rozrywała. A z tego wszystkiego najbardziej dobijał mnie fakt, że to w dużej mierze moja wina, a nie mogę tego naprawić. Choć nie wiem jak będę się starać i tak ostateczna decyzja należy do Weroniki i do tej obrzydliwej anoreksji, która w niej siedzi.
Za każdym razem jak próbowałam pomyśleć o czymś lub kimś innym było jeszcze gorzej. Leo? Gdybym nie była nim tak zaabsorbowana, może nie doszłoby do tego wszystkiego. Każda najmniejsza rzecz była jak igiełka, która z premedytacją kłuła wciąż w jednym i tym samym miejscu, powiększając powoli ranę, nie pozwalając się zagoić.
Tik, tak. Tik, tak. Tik, tak. Złapałam się za głowę, nie wytrzymam dłużej tej przeraźliwej ciszy. Chwyciłam telefon i szybko wybrałam numer Leondre, odebrał po czwartym sygnale:
- Adele? - usłyszałam jego zaspany głos, w końcu była trzecia w nocy.
- Cześć - chciałam zacząć spokojnie, ale od razu zadrżał mi głos i się rozpłakałam. Momentalnie zapytał o co chodzi i w milczeniu słuchał tego co się wydarzyło od czasu do czasu mnie pokrzepiając.
- Boże... nie wiem co powiedzieć - usłyszałam w słuchawce, gdy tylko skończyłam mówić. - W życiu bym się tego nie spodziewał.
- Leo, zawiodłam ją - łkałam. Zrobiłabym wszystko, żeby cofnąć czas i się nią zająć. Wszystko.
- Nie możesz się obwiniać, prędzej muszę porozmawiać z tym idiotą Lenehanem - jego głos z troskliwego i przestraszonego przerodził się w rozgniewany. - Jak można tak potraktować przyjaciółkę? Bo co, Chloe miała problem, że rozmawiali? Co za palant...
- Leo, zawiodłam ją, nie rozumiesz? - powtórzyłam, a on zamarł. - Nie wiem czym zasłużyłam sobie, że wciąż ze mną jesteś, jestem okropna, nie dbam o nikogo tylko o siebie.
- Cholera - powiedział pod nosem, ale to usłyszałam. - Chciałbym być teraz przy tobie, gdybym był bliżej... Posłuchaj, choroby psychiczne to bagno, wiem coś o tym - westchnął, sam przechodził przez straszne wydarzenia. Prześladowania, ignorancja ojca, a teraz borderline. Znów się zdenerwowałam, ciągle tylko się nad sobą użalałam, a nic mi nie dolega...prawie nic.
- Posłuchaj, z tego się wychodzi, a Weronika jest na dobrej drodze. Teraz jest pod obserwacją lekarzy i specjalistów, którzy będą dbać o to, żeby zmieniła myślenie. Ona musi się uwolnić od choroby, a oni to zadbają - mówił względnie spokojnym głosem. Względnie, gdyż faktem było, że jego głos mnie zawsze uspokaja, ale wyczułam w nim nutę strachu.
- Gdybyś ją widział, te kości policzkowe i oczy...Kiedy w nie spojrzałam - przypomniałam sobie obraz z wczorajszego dnia - nie było jej tam.
- Adele - płakałam mu do słuchawki, bo cóż miałam zrobić? I tak jestem beznadziejna i tak. - Adele! - podniósł nieco głos, co mnie zdezorientowało. - Weź się w garść, bo jeszcze się odwodnisz od tych łez i też wylądujesz w szpitalu, i po co to komu? Skup się teraz, na tym co polepszy sytuację, a to że nie będziesz spała po nocach i tylko o tym myślała na pewno nie pomoże. Może Wera potrzebuję zobaczyć znów wesołą i pełną energii przyjaciółkę. Wtedy zrozumie co traci przez anoreksję i to będzie jej droga na wolność. Nigdy nie wiadomo.
- Masz rację - powiedziałam, pociągając nosem. Muszę się skupić, żeby być jak najlepszą wersją Adelajdy Klimczyk! "To będzie jej droga na wolność..." powtarzałam w głowie. - Bardzo cię kocham, wiesz?
- Wiem, ja też ciebie kocham - odpowiedział ciepłym tonem, który tak uwielbiałam. - Dobranoc, odezwij się do mnie jutro.
- Dobranoc - zakończyłam rozmowę. Poszłam do łazienki przepłukać czerwoną od łez twarz i ochłonąć. Położyłam się do łóżka z jedną myślą.
Czas się wziąć porządnie w garść.
Następnego ranka wstałam energicznie z łóżka i od rana zaczęłam przygotowywać się na dzisiejszy dzień. Przy śniadaniu dokończyłam zadanie z matematyki, spakowałam rzeczy i wyszłam. Moja mama miała jeszcze urlop zdrowotny, dlatego musiałam po cichu wykonywać te wszystkie czynności, żeby jej nie obudzić. Napisałam do Karola, czy spotkamy się przed lekcjami, na co ten się zgodził, więc właśnie byłam w drodze do parku niedaleko naszego gimnazjum. Dawno z nim nie rozmawiałam, właściwie to ostatni raz przed świętami. Gdy tylko mnie zobaczył uśmiechnął się wesoło i porwał w ramiona, po przyjacielsku oczywiście. Jego zielone oczy błyszczały tak samo jak zawsze co dodało mi otuchy i napełniło głębszym spokojem.
To niesamowite jak poszczególni ludzie mogą na nas wpływać, a właściwie ich części. Leondre kocham całego, nie zmieniłabym w nim nic i uwielbiam jego towarzystwo, lecz to właśnie jego głos działa na mnie wyjątkowo. Gdy tylko słyszę tę przyjemną i ciepłą barwę od razu się rozluźniam. Rozgrzewa mnie ciepłą melodią, która wypływa z jego ust i dociera do mojego ucha, ale na tym nie koniec, rozchodzi się do każdego zakątka w moim ciele, jakby płynął razem z krwią. U Karola są to oczy. Ich szmaragd od razu mnie rozwesela i przenosi mój umysł w miejsce bez zmartwień. Ciekawe czy ja też mam coś takiego w sobie co działa na innych. Chciałabym wiedzieć, chociaż w to wątpię.
Karol opowiedział mi o swoich świętach, o tym jaka Amanda była zachwycona, co jak sam określił, było dla niego najlepszym prezentem pod choinkę. Nie przerywając poszliśmy w stronę szkoły, a na każdej lekcji siedzieliśmy razem. Trochę się pozmieniało odkąd zaczęłam się przyjaźnić z Karolem. Nie zadaje się z tymi najpopularniejszymi, jedynie pozostał przy małym gronie bardziej zaufanych znajomych. Wiem, że to dla niego lepsze, popularność i chęć popisywania się nie jest dla niego. On od zawsze był ponad nimi. Widzę jego wzrok, gdy mija Sylwię, nadal żywi do niej uczucia, a ona ma go w dupie. Nigdy nie brała ich związku na poważnie, w przeciwieństwie do Karola. Podczas przerwy obiadowej udaliśmy się na koniec korytarza, tam gdzie nikogo nie ma, usiedliśmy na parapecie, a przyjaciel zaczął bawić się moimi włosami.
- Czemu nigdy nie chodzisz w rozpuszczonych? - zapytał z widoczną ciekawością. Rano, jak niemal każdego dnia zebrałam włosy w kucyka, którego teraz uwolnił, a długie pasma rozlały mi się na plecach.
- Czasem chodzę - kiedy posłał mi wątpiące spojrzenie, parsknęłam śmiechem. - Są niewygodne i za długie.
Sięgały za pas, końcówkami lekko dotykając tylnych kieszeni moich jeansów. Ich kolor przypominał dojrzały kasztan, który można znaleźć na jesieni pomiędzy złotymi liśćmi. Tak porównała je kiedyś moja mama. Szczególnie mi się to spodobało, w końcu jestem wielbicielką jesieni!
- W takim razie czemu nie zetniesz? - spytał jakby od niechcenia.
- Lubię je - wzruszyłam ramionami. - Poza tym podobają mi się fryzury na długich włosach.
- To może farba? - nie dawał spokoju.
- O nie, to na pewno nie - zaśmiałam się, kasztanu nigdy nie oddam. Przeczesał moje kosmyki przez swoje palce i zaczął zaplatać warkocza. Choć uważałam, że czeszę całkiem ładnie, to Karol robił to o wiele lepiej. Niejedna dziewczyna chciałaby takiego faceta, żeby je z chęcią czesał. Ciekawe, która będzie taką szczęściarą. Przypomniało mi się, jak dałam mu kosza. Jejku, wciąż mi źle kiedy widzę w głowie tę sytuację. Jednak gdyby się powtórzyła, zrobiłabym to samo. Kocham Leondre i jestem go w stu procentach pewna. Dzwonek zadzwonił, obwieszczając koniec przerwy, a Karol w drodze do sali dokańczał warkocza. Był prześliczny, jak wszystko co wychodzi spod jego dłoni.
Po lekcjach zaproponował mi, żebyśmy poszli do niego, lecz ja grzecznie odmówiłam. Chciałam jeszcze pojechać do Wery. Nic Karolowi o niej nie powiedziałam. Nie byłam pewna czy to dlatego, że myślałam iż przyjaciółka by sobie tego nie życzyła, czy dlatego że wstydziłam się swojego zachowania. Pożegnałam się z Karolem obiecując, że nadrobimy to kiedy indziej.
Przekroczyłam drzwi szpitala psychiatrycznego po raz pierwszy w życiu. Czułam dziwny niepokój przebywając w tym miejscu. Zganiłam się za to w myślach, przecież tu leży twoja przyjaciółka! Wnętrze wyglądało, jak zwykły szpital. Podeszłam do biurka i spytałam czy mogę zobaczyć się ze swoją przyjaciółką.
- Niestety na razie przepustkę na widzenie mają tylko rodzice pacjentki, nikt więcej - odpowiedziała kobieta. Posmutniałam, chciałam jak najwięcej spędzać czasu z Werką, rozmawiać z nią, nadrobić stracony czas, ale musiałam poczekać.
- A mogłabym chociaż porozmawiać z jakimś lekarzem, który się nią zajmuje? - zapytałam z nadzieją.
- Lekarzy obejmuje tajemnica zawodowa - odrzekła, lecz widząc moją minę dodała - jednak mogłabym zadzwonić po panią psychiatrę, ona ci to wytłumaczy najlepiej - puściła do mnie oko i zadzwoniła gdzieś telefonem stacjonarnym. Po dłuższej chwili pojawiła się pani Arlena, psychiatra Weroniki. Wzięła mnie na bok i spytała w czym może pomóc. Gdy zapytałam o jakieś szczegóły dotyczące zdrowia Weroniki odpowiedziała:
- Teoretycznie nie powinnam ci tego mówić, ale - zawiesiła głos, dokładnie myśląc nad kolejnymi słowami - chyba ty jej możesz pomóc.
Moje serce szybciej zabiło. Z pełnym skupieniem wsłuchiwałam się w to co mówiła pani Arlena, czując się odpowiedzialna za wszystko co się stało, dzieje i będzie dziać.
- Weronika jest bardzo samotna i ma niskie poczucie własnej wartości. Uważa, że krzywdy i przykrości z jakimi się spotkała są tylko i wyłącznie jej winą. Śmierć taty i siostry wciąż są dla niej wstrząsającym wydarzeniem i bardzo bolesnym. Aktualnie jej kondycja psychiczna jest gorzej niż zła. Jej BMI może nie wyszło bardzo bardzo tragicznie, lecz - westchnęła, a ja wlepiłam wzrok w ziemię, bo nie mogłam dłużej patrzeć w pełne szczerości oczy kobiety - nie ma co ukrywać jest słabo. Ale spokojnie, mieliśmy gorsze wyniki, Weronice daleko jeszcze do granicy. Martwi mnie tylko jej anoreksja bulimiczna, to nie spotykany przypadek, który potwornie wyniszcza organizm. Teraz jej pilnujemy, ale z głowy tak szybko jej ona nie wyjdzie. Rozmawiałam z jej mamą i wiem, że ona nie da jej siły. Nie jest złą kobietą, ale nie jest w stanie zapewnić Weronice tego czego jej potrzeba, a potrzeba jej ogromnych pokładów siły i wiary w nią. Miłości i akceptacji. Na razie nie możesz się z nią widzieć, ale będę miała dla ciebie zadanie, gdy już nadejdzie czas i widzenie będzie również dla przyjaciół. Z tego co mi opowiadała znacie się długo. Zastanów się nad tym co mogłoby jej przywrócić wiarę i to co mogłabyś zrobić, żeby uwierzyła jak wielu ludziom na niej zależy. Rozumiesz?
Przez chwilę milczałam, trawiąc słowa, które uderzyły w moje serce i wdarły się do jego środka. Powoli zaczęłam kiwać głową i odpowiedziałam:
- Zrobię wszystko, co będzie trzeba. Kiedy będę mogła się z nią zobaczyć?
- Myślę, że nie wcześniej niż za dwa tygodnie. Takie są procedury - poinformowała mnie.
Wróciłam do domu, po drodze głęboko rozmyślając nad tym co powiedziała mi pani Arlena. Mam dwa tygodnie na przygotowania do walki z moim największym wrogiem.

Bo wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem. 

***

Chłopak szedł zaśnieżonym chodnikiem rozkopując śnieg wokół siebie. Z jego nozdrzy ulatniała się delikatna para. Podniósł głowę, gdy zobaczył zaparkowane auto, które dobrze znał. Naciągnął rękawy na dłonie, jak to miewał w zwyczaju. Podszedł bliżej BMW, a następnie do niego wsiadł. Blondyn, który siedział za kierownicą, ściszył radio, gdy tylko Leo zamknął za sobą drzwi.
- Co było takiego ważnego, że musiałem przyjechać, aż do Port Talbot? Mam nadzieję, że masz jakiś zarąbiście ważny powód, bo...
- Co ty, Charlie do cholery, robisz? - przerwał mu Leodnre. Ten spojrzał na niego zdziwionym i zaniepokojonym wzrokiem i ostrożnie odpowiedział.
- Nie wiem, o co ci chodzi - Leo zmierzył go przenikliwym spojrzeniem, następnie przeniósł go na szybę.
- O Weronika mi chodzi, o co chodzi z tą akcją? - powiedział gniewnie, na co Charlie westchnął i spuścił głowę.
- Ponad miesiąc temu, kiedy wróciliśmy z Polski - zaczął, uciekając od przeszywającego wzroku przyjaciela - dużo rozmawiałem z Weronika przez internet i Chloe wiedziała, że to tylko przyjaciółka. Później mieliśmy trochę gorszy okres z Chloe i porozmawialiśmy szczerze, a ona mi przedstawiła swój punkt widzenia. Ciężko jej było z tym, że tabloidy co chwilę piszą, że jestem z jakąś dziewczyną, że jestem czyimś chłopakiem i tak dalej. Poza tym przyznała, że jest trochę zazdrosna o fanki, przyprawiają ją o kompleksy, ale się stara, bo wie, że to ważne dla mnie. Wyjaśniliśmy sobie wszystko i myślałem, że już będzie dobrze. Ona jednak poprosiła mnie, żebym zerwał kontakt z Weronika. Więc... to zrobiłem, bo bardzo ją kocham - powiedział Charlie, a następnie skrzyżował ręce na piersi, w geście obronnym, jakby był gotowy na wszystko.
- Twoja dziewczyna kazała ci olać przyjaciółkę, bo jest zazdrosna, więc tak bez zastanowienia to zrobiłeś? - spytał z wyrzutem brunet i wyrzucił ręce w powietrze w geście irytacji.
- Myślałem nad tym - poprawił go, na co Leo prychnął.
- Dlatego, jako dojrzały gość postanowiłeś jej napisać, że niestety już nie możecie gadać i zablokowałeś ją na portalach społecznościowych? Ile ty masz lat, Charlie? Nie miałeś nawet odwagi powiedzieć jej prawdy, że boisz się swojej dziewczyny - oskarżał go wzburzony Leondre. Odkąd przeprowadził nocną rozmowę z Adelą, myślał tylko o tych wydarzeniach. Dlatego z samego rana napisał do przyjaciela, że muszą się dziś spotkać.
- Nie boję się, tylko postanowiłem pójść na kompromis w związku. Chciałem jej ułatwić sprawę, bo ma ciężko, Leo - odpowiedział rozdrażniony blondyn.
- Pokazanie, że słowo przyjaźń nie ma dla ciebie żadnej wartości i po prostu olanie kogoś ważnego, kto też ciebie uważał za istotną osobę w życiu, nie jest pójściem na kompromis, Charlie - Leo odwrócił głowę do przyjaciela i teraz jeździł wzrokiem po jego twarzy, próbując odczytać kotłujące się w nim emocje. Charlie milczał i przekręcił głowę, wpatrując się w boczną szybę. - Nic mi o tym nie wspomniałeś, dlaczego?
Nagle Charlie odwrócił się i wlepił wściekłe spojrzenie w bruneta:
- Po co miałem ci mówić, jak wiedziałem co będziesz o tym myślał? - krzyknął. - Nie potrzebuję, żeby ktoś mnie oceniał za moje decyzje. Stało się trudno - Leondre roześmiał się, lecz to była mieszanka zirytowania, niezrozumienia i absurdu.
- No tak, co tam, przecież to tylko była jakaś głupia przyjaciółka - rzucił sarkastycznie brunet, po czym dodał. - Może nie robiłbym ci aż takich wyrzutów i scen, ale cholera stary, potraktowałeś ją jak gówno, a teraz leży w szpitalu i walczy z anoreksją!
Charliego zatkało.
- Jak to? - ledwo wyjąkał te słowa z przerażeniem. Leo opowiedział mu to, czego dowiedział się od Adeli. O przyczynach anoreksji, że prawdziwe powody często kryją się pod obsesją niejedzenia i chudnięcia. Charlie słuchał w milczeniu wciąż przecząco kiwając głową.
- Nie mogę w to uwierzyć Leo - wydukał, gdy tamten skończył. - Ja... jest mi tak wstyd, czuję się do dupy...cholera! - walnął w kierownice z bezsilności i...zaczął płakać. Na ten widok Leo zmiękło serce. Charlie nie był złym chłopakiem, a równie emocjonalnym jak jego przyjaciel. - Gdybym wiedział, gdybym tylko wiedział... nigdy bym do tego nie dopuścił - potężna łza spłynęła po jego policzku i skapnęła na jego jeansy, układając się w niewymiarowy kształt na materiale.
- Wiem Charls, ale to już nie ma znaczenia, nie możesz tego zmienić. Trzeba iść do przodu i coś z tym teraz zrobić - poklepał blondyna po ramieniu.
- Wiesz co jest najgorsze - spojrzeli sobie obydwoje prosto w oczy.Jedna para była mokra od łez, a druga przepełniona głębokim współczuciem - że mi nigdy nie przestało na niej zależeć jako na osobie.  Myślałem o niej przez ostatni miesiąc niemal codziennie, mając nadzieję, że u niej wszystko w porządku i że jest szczęśliwa, bo ma Tomek. A kiedy my... - zadrżał mu głos - bawiliśmy się w najlepsze, ona toczyła codzienną walkę ze sobą.
- Charlie, daj już spokój, musimy... - próbował jeszcze Leondre.
- Nie, Leo - przerwał mu. - Nigdy sobie tego nie wybaczę. Ona na to po prostu nie zasługuje, a ja... kurwa! - krzyknął i z całej siły uderzył pięściami w kierownicę.


Lia