#Rozdział 52 "Aut vincere, aut mori"




Tytuł: "Albo zwyciężać albo umierać"



Kolejny miesiąc wymagał ode mnie bardzo wiele poświęcenia i zaangażowania. W szkole starałam się słuchać uważnie i robić dokładne notatki, by później wytłumaczyć wszystko Werze. Teoretycznie miała nauczanie w szpitalu, ale w za kilka miesięcy czekały nas egzaminy gimnazjalne, więc nie chciałam, żeby jej coś umknęło. Oprócz tego sama dużo się uczyłam i robiłam zadania z myślą o liceum. Jeszcze nie miałam konkretnych planów o tym gdzie się udam po gimnazjum, lecz na pewno celowałam w dobrą szkołę średnią. Codziennie wieczorami rozmawiałam z Leondre przez telefon. Opowiadaliśmy sobie o minionym dniu, o przeżyciach, uczuciach. Te nasze rozmowy miały w sobie nutkę magii. Z nikim innym nie umiałam tak swobodnie rozmawiać, doskonale się rozumieliśmy. Dbałam również o przyjaźń z Karolem - spotykaliśmy się po szkole, chodziliśmy na zimowe spacery, zajmowaliśmy się Amandą, która ładowała mnie pokładami pozytywnej energii. 
Po dwóch tygodniach dostałam zezwolenie na widzenie Wery, więc odwiedzałam ją najczęściej jak tylko mogłam. Starałam się wprowadzić to o czym mówiła mi pani Arlena. Zawsze przy Weronice zamieniałam się w mały, radosny promyczek. Opowiadałam jej o codziennych, przyziemnych sytuacjach, bo właśnie o to prosiła. Zamknięta w szpitalu, brakowało jej normalnego życia. Coraz lepiej się dogadywałyśmy i odnajdywałam w niej moją Weronikę, choć nie ukrywam, że czasem miałam wrażenie, że mówi do mnie Anoreksja, a nie przyjaciółka. Wtedy czułam się nieswojo, nie wiedziałam co odpowiadać, jak się zachowywać. Zawsze konsultowałam się potem z panią Arleną, która prosiła mnie o zdawanie relacji po każdym naszym spotkaniu. Sama oznajmiła, że z Weroniką coraz lepiej. Powoli przybiera na wadze, BMI rośnie, co jest oznaką zdrowienia. Gdy rozpromieniłam się na te wieści, psychiatra powiedziała żebym nie cieszyła się za wcześnie. Oczywiście to dobre oznaki, ale długa droga przed nami.
Weekendy spędzałam z mamą, której poświęcałam ostatnio mniej czasu. Wróciła do pracy, a jej stan zdrowia był na prawidłowym poziomie. Zwierzałam jej się z wielu spraw, potrzebowałam kogoś komu mogłam powierzyć wszystko, a taką właśnie osobą była mama. Od Nikodema dostawałyśmy telefon raz na tydzień, gdyż sam miał mnóstwo do zrobienia. Dwa razy spotkałam się z tatą, było całkiem miło. Bardzo się stara, żeby naprawić nasze relacje, a ja to doceniam. Ostatnio doceniam dosłownie wszystko, to że mogę budzić się każdego ranka, wstać z łóżka, zjeść pożywne śniadanie, mieć świadomość, że otaczają mnie ludzie, których kocham, a oni kochają mnie. Starałam się być wdzięczna jak tylko się da. Po ostatnim spotkaniu z tatą udało mi się  nawet przekonać mamę, żeby porozmawiała z nim jeszcze raz. Obiecała, że gdy będzie gotowa zrobi to.
Właśnie tak zleciał mi ostatni miesiąc. Nie obijałam się, właściwie miałam zaplanowaną i wypełnioną każdą godzinę. Często wieczorami padałam ze zmęczenia i zasypiałam od razu, ale zawsze z uśmiechem na ustach, bo nie ma nic lepszego niż świadomość, jak wiele dobra dziś przekazałeś innym.

***

Jutro mieli wypuścić Weronikę ze szpitala, ponoć dobrze się sprawuje, więc dadzą jej wypis. Nadal będzie pod obserwacją, jednak zyska większą swobodę. Za dwa tygodnie są ferie zimowe, a pani Arlena powiedziała, że jeśli w ciągu tego czasu przyjaciółka nie zrobi żadnej akcji, będę mogła ją gdzieś zabrać. Rozmawiałam o tym z Leo, który zaproponował żebyśmy przyleciały do niego. Sceptycznie przyjęłam tę wiadomość, ponieważ bałam się, że była zbyt samolubna wobec Wery. Mój chłopak wytłumaczył, że w Walii będzie miała okazję oderwać się od rzeczywistości i może odpocząć trochę od choroby. Wciąż byłam nie do końca przekonana, więc postanowiłam zapytać przyjaciółkę co myśli o wspólnej wyprawie do Walii. Takiej reakcji w życiu bym się nie spodziewała, bardzo się ucieszyła i powiedziała, że wycieczka byłabym niczym spełnienie marzeń. Szczególnie, że zdążyłam jej opowiedzieć mnóstwo rzeczy o Port Talbot. Porozmawiałam z mamą, która oznajmiła, że opłaci mi ten wyjazd, z czego się ogromnie ucieszyłam, bo nie stać byłoby mnie na Wielką Brytanię. Najtrudniej było przekonać mamę Wery, lecz po kilku rozmowach z panią Arleną zgodziła się, a ja rezerwowałam loty. Chodziłam cała w skowronkach, aż Karol mówił, że ostatnio promienieję. Ale jak tu nie emanować radością kiedy spędzisz dwa tygodnie w jednym z piękniejszych miejsc jakie znasz z najlepszą przyjaciółką i chłopakiem, z dala od wszystkich problemów? Jedynym problemem może być Charlie, jednak poprosiłam Leo, aby z nim porozmawiał i ten nie przyjeżdżał. Wera potrzebowała ciszy, spokoju i małych kroków ku wyzdrowieniu. Nikt nie powinien jej mieszać w głowie.
Codziennie po szkole razem z Karolem chodziliśmy do domu Weroniki, dawaliśmy jej lekcje i spędzaliśmy wspólnie czas. Ta dwójka się polubiła, co było kolejnym powodem do szczęścia. Nie ma nic lepszego, gdy dwójka twoich przyjaciół zaznajamia się i od razu przypada sobie do gustu. Spędzając popołudnia u Weroniki zawsze pytałam czy jadła posiłki. Ona uśmiechała się i pokazywała mi całą rozpiskę jaką dostała od dietetyka, jak się odżywiać. Nie mogła od razu wskoczyć na normalne zapotrzebowanie kaloryczne. Musiała je zwiększać stopniowo, cieszyłam się, że nie ma z tym problemów.
Wieczorami napajałam się melodyjnym głosem Leondre Devries, a następnie szłam spać. Ledwo przymykałam powieki, a  Morfeusz porywał mnie natychmiast w swoje objęcie.

***

Wszystko zaczęło się dwa dni przed naszym wylotem do Walii, a tym samym dwa dni przed rozpoczęciem ferii. Prosto ze szkoły ruszyliśmy z Karolem pod blok Weroniki. Pomimo kilku prób dzwonienia domofonem, nikt nie odebrał. Spróbowaliśmy zadzwonić pod sąsiadujący numer, który nam otworzył i weszliśmy po schodach na samą górę. Kilkakrotnie pukaliśmy do drzwi - nic. Zaniepokojona spojrzałam na Karola, a ten powiedział, żebym spróbowała skontaktować się z nią telefonicznie. Szybko wybrałam numer, ale włączyła się poczta głosowa. Karol zmarszczył czoło, co było oznaką zdenerwowania. Instynktownie zadzwoniłam do pani Arleny.
- Czy Wera jest z panią? Bo nie ma jej w domu, a... - zaczęłam, lecz kobieta przerwała mi stanowczym głosem.
- Jest na pogotowiu. Straciła przytomność niedaleko osiedlowego sklepu, ktoś ją zobaczył i zadzwonił po karetkę. Adela, rozmawiałam z lekarzem. Powiedział, że stan jej organizmu jest bardzo zły - po tych słowach poczułam się jakby ktoś przyłożył mi pięścią w brzuch.
- Ale jak to? Przecież już było wszystko dobrze, jadła to co miała wypisane od dietetyka, mówiła, że czuje się coraz lepiej - nie rozumiałam, co poszło nie tak.
- Widziałaś, żeby jadła? - spytała ostro.
- No, nie. Ale chwaliła mi się, że wszystko jest tak jak powinno być i... - próbowałam wytłumaczyć.
- Adela, to jest choroba psychiczna. Dziewczyna oszukuje nawet sama siebie, a co dopiero innych. Trzeba ją pilnować z jedzeniem. Widziałaś chyba, że nic nie przytyła, czemu nie zareagowałaś? - spytała, a ja się rozłączyłam. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Wydawało mi się, że przybierze na wadze z czasem, przecież to nie miało nastąpić gwałtownie, więc jak miałam zauważyć? Wszystko układało się tak dobrze... za dobrze. Tym razem starałam się ze wszystkich sił i znów spaprałam? To zdecydowanie nie fair! 
Karol podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Pewnie słyszał całą rozmowę, gdyż stał blisko telefonu. Zapytał się czy chcę jechać do szpitala. Od razu tam ruszyliśmy, a na miejscu byliśmy już po pół godzinie. W między czasie wysłałam SMS do mamy i Leo z informacją, co jest grane. W szpitalu spotkałam mamę Weroniki, która miała czerwone oczy i wyglądała bardzo mizernie. Gdy tylko mnie dostrzegła od razu podeszła.
- To wszystko twoja wina! - zaczęła krzyczeć, wyciągając rękę przed siebie i pokazując na mnie palcem. - Miałaś jej pomóc, a ona znów wylądowała w szpitalu!
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam co odpowiedzieć. Jeszcze nigdy mama Weroniki nie odzywała się do mnie w taki sposób. W jej oczach widziałam olbrzymi ból, ale również złość, którą całą próbowała wyładować na mnie.
- Niszczysz moją córkę, widzisz do czego doprowadziłaś?! - Każde poszczególne słowo odczuwałam jak policzek. Karol widząc to stanął w mojej obronie.
- Akurat Adela naprawdę dużo zrobiła dla Weroniki i jest ostatnią osobą przez którą Wera tutaj jest - odpowiedział na zarzuty mój przyjaciel.
- To dlaczego moja córka tutaj jest?! - wciąż krzyczała.
- Ma anoreksje! - zdenerwował się Karol i również podniósł głos. - To nie jest jakiś katar sienny, który przechodzi po dwóch tygodniach, czego pani się spodziewała?
Objęła nas wzrokiem, oparła się plecami o ścianę i powoli zaczęła po niej zjeżdżać, aż usiadła. Bez ukrywania się, zaczęła szlochać, a ja podeszłam do niej i zrobiłam to samo. Płacz to jedyne na co było mnie teraz stać, najwidoczniej mamę Weroniki również. Karol najwyraźniej poczuł się nieswojo, bo siadł obok nas i nic nie mówił. Po pewnym czasie mama Wery przysunęła się i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk i wciąż szlochałyśmy razem.
Najwidoczniej wspólny ból potrafi zjednoczyć ludzi.

***

Spędzałam noce i dnie w szpitalu, czekając na możliwość zobaczenia przyjaciółki. Lekarze wciąż mi nie pozwalali mówiąc, że jest za słaba by z kimkolwiek się widzieć. Nawet jej mamę wpuścili tylko raz i to na chwilę, bo musiała podpisać jakiś papiery dotyczący leczenia niepełnoletnich. Moja mama i Karol bardzo się o mnie troszczyli. Przynosili mi ciepłe posiłki, koc i poduszkę, cały czas przekonywali, żebym przespała się w domu. Odmawiałam. Właściwie nie wiem do końca dlaczego. Brałam na siebie winę za to, w jakim stanie była Wera. To po części ja ją tam doprowadziłam. Będąc tak blisko czułam się lepiej. Mogłam szybko zareagować. Na co? Nie wiem, ale musiałam być przy niej, nawet jeśli ona nie wiedziała, że tu jestem.
Z wyjazdu nici, lecz niezbyt mnie to teraz obchodziło.Zapowiadały się ferie na szpitalnej podłodze. 
Leo dzwonił do mnie i rozmawialiśmy po kilka godzin dziennie. Ostatecznie to on mnie przekonywał, żebym wychodziła ze szpitala, chociażby na spacer. W związku z tym przechadzałam się kilkanaście minut po południu z Karolem wokół szpitala przy urokach panującej, wszechobecnej zimy. Jednak tym razem nie umiałam docenić jej piękna. Nie potrafiłam się cieszyć z widoku zaśnieżonych gałęzi, ani oszronionych szyb, jak to miałam w zwyczaju. Gdziekolwiek nie spojrzałam myślałam o Weronice i tej cholernej Anoreksji. Chciałabym, żebyśmy ten etap już miały za sobą, ale na to musimy jeszcze zapracować. To wyczerpujące, lecz wykonalne.
W końcu po trochę ponad tygodniu lekarz podszedł do mnie na korytarzu.
- Przepraszam - zagadnął, a ja spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem. - Możesz odwiedzić koleżankę jeśli chcesz.
Pokiwałam powoli głowę, bez słowa wstałam i ruszyłam za mężczyzną. Szliśmy długim i ciemnym korytarzem, który ciągnął się w nieskończoność. Stare jarzeniówki dawały niewiele światła, a chłód odbijał się od szpitalnie białych i zimnych ścian. Zaprowadził mnie do sali, gdzie zobaczyłam... chciałabym powiedzieć Weronikę, ale czy ona jeszcze tam była? Przestań Adela, nie mów tak! - skarciłam się w myślach.
Blondynka leżała na łóżku szpitalnym, cała była w kablach - podpięte do nosa, do zgięcia ręki, a jeden szedł jej pod koszulę nocną. Niegdyś złote włosy teraz całkowicie spłowiały i stały się rzadkie. Nadgarstki przeraźliwie chude... wszędzie kości. Schudła jeszcze bardziej w tym szpitalu. Podchodząc do niej bliżej obawiałam się jej spojrzeć w oczy. Nie wiem czy bardziej przerażało mnie to, że nie zobaczę w nich Weroniki czy, że ona zobaczy mój olbrzymi strach. Siadłam na skraju łóżka, a ta zwróciła głowę w moją stronę. Wlepiłam wzrok w podłogę i tak siedziałyśmy w ciszy. Nie miałam ani bladego ani zielonego ani żadnego pojęcia co powinnam powiedzieć.
- Ada - przerwała dołującą ciszę, zmizerniałym głosem. Nadal wertując oczami kurz na podłodze, czekałam na to co powie dalej. - Wiem, że mnie nienawidzisz, więc przepraszam.
- Nie nienawidzę cię! - niemal wykrzyknęłam od razu. - Jak w ogóle możesz tak myśleć?
Jej słowa mnie zaskoczyły, jakbym mogła ją nienawidzić? Przecież byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Właśnie przespałam tydzień w szpitalu... a no tak, ona o tym najprawdopodobniej nie wiedziała.
- Pewnie myślisz, że mi nie zależy, skoro wy się tak staracie, a ja znów... no wiesz - ściszyła głos, na chwilę przerywając. - Ale to nie tak, ja po prostu nie chcę żeby ktoś mnie kochał na siłę. Kochał, bo musi. Potrzebuję tej miłości, jak... ale nie chcę, żeby ktoś ją udawał, rozumiesz?
- Ty myślisz - jęknęłam, a w oczach wezbrały mi łzy. - Że udaję, że mi na tobie zależy? Że cię kocham?
- Ja - zaczęła i w tym momencie przekręciłam głowę po raz pierwszy, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. Wiem, że zobaczyła mój strach, ale ja musiałam zobaczyć, co ona tak naprawdę myśli. W macie jej szarych oczu dostrzegłam potężny chłód, przez który ciarki przeszły po całym moim ciele. Z tęczówek biło jednak coś o wiele silniejszego - samotność i ból. - Myślę, że jesteś naprawdę dobrą osobą i nie trać czasu na bycie tu ze mną.
Po policzku spłynęła mi łza, po raz tysięczny w tym tygodniu, po raz milionowy w tym miesiącu, a w ostatnim roku to już nie zliczę. Tak bardzo chciałam jej przez ten cały czas pokazać jak bardzo mi zależy, jak bardzo jest dla mnie ważna, jak ją kocham, a ona... myśli, że udawałam? To dla mnie za dużo. Poderwałam się i szybkim krokiem wyszłam z sali. Obraz zaczął mi się rozmazywać, łzy mieszały się ze słabą poświatą jarzeniówek. Usiadłam za zakrętem korytarza i ukryłam twarz w dłoniach. Gdzie jest Weronika? Tak bardzo ją potrzebuję, tak bardzo za nią tęsknię. Przed oczami miałam rany na jej brzuchu i udach, w głowie widziałam każdą wystającą kość na ciele, a w sercu czułam złość, że czyste zło opętało tak dobrą osobę.  Wysysa z niej to co najlepsze kawałek po kawałku każdego dnia, a ja tylko to obserwuję.
Samotność. Strach. Ból. Brak miłości. To właśnie odczuwa Weronika. Pomyślałam o Leondre i o tym jakim ciepłem mnie obdarza. Nagle do głowy przyszła mi jedna myśl. Plan, który może wypalić i wszystko naprawić albo zepsuć i pogrzebać moje szanse. Ale czy zostały mi jeszcze jakieś? Musiałam spróbować. Z kieszeni wyciągnęłam telefon i ignorując wszystkie wiadomości, wykonałam jeden telefon:
- Adele? - usłyszałam męski głos.
- Charlie - sama nie poznałabym swojego głosu, był tak przesycony emocjami jak nigdy. - Potrzebuję twojej pomocy. Musisz mi pomóc z Weroniką.
- Oczywiście, co mogę zrobić? - odpowiedział błyskawicznie.
- Jest  źle, jest naprawdę źle. Ona musi wiedzieć, że jest kochana i ktoś musi jej dać ciepło, bo umrze od chłodu choroby. Potrzebuje miłości, której nie potrafię jej dać...ona nie chce takiej przyjąć. Ale może... przyjmie twoją? Proszę przyjedź i powiedz jej, że ją bardzo kochasz, że to wszystko to był jeden wielki błąd, że gdybyś mógł cofnąć czas to wybrałbyś tylko ją. Nawet jeśli to wszystko to kłamstwo, daj jej nadzieję, tak bardzo tego potrzebuje. Jak już wyjdzie z choroby, powiem jej prawdę, że udawałeś. Może mnie znienawidzi, ale muszę to zrobić. Proszę Charlie, ona tego potrzebuje. Przekonaj ją o swojej miłości do niej, nie ważne, że jej nie masz.
- Ja... nie wiem - odpowiedział wyraźnie zszokowany.
- Błagam! Z dnia na dzień patrzę jak powoli odchodzi i nie umiem jej zatrzymać. Chociaż kurwa robię wszystko co mogę. Charlie... pomóż mi, zatrzymaj ją... - łkałam do słuchawki. On jest moją jedyną nadzieją.
- Zgoda, tylko proszę daj mi trochę czasu. Muszę poukładać pewne sprawy. Będziemy w kontakcie - rozłączył się.


Dałabym mu tyle czasu ile tylko ma na to ochotę, ale nie wiem czy Weronika mu go da.

Lia

1 komentarz:

  1. Wdech i wydech.
    Kolejny mocny rozdział.
    Na początku myślałam, że już koniec i będzie pozytywnie i kolorowy i już myślałam o tym co się będzie w Walii dziać. Serio. Nawet pomyśłam, że super gdyby Charlie odwiedził Leo i wydatki by się obruciło, ale niestety Asia miała inne plany.
    Nie no dobrze, że nie jest kolorowo bo nie jest nudno, ale smutno.
    Adela jest cudowna przyjaciółką. Szkoda że Werka nie zauważa tego w pełni, ale wydaje mi się że tak nie jest
    Bardzo podoba mi się jak nazywasz Anoreksję. Przez duże A. To daje fajny klimat i można bardziej wczuć się w problem.
    Karol jest, jak już mówiłam wcześniej, przyjacielem na medal. Mógłby otrzymać nagrodę dla najlepszego przyjaciela.
    Leo jest takim cudnym akcencikiem. Wprowadza nadzieję i kolory. Jejku jak dobrze, że jest.
    Dziwne że mama Wery się na Adę wkurzyła lekko mówiąc, ale przytulas był genialny.
    Tak ładnie tworzysz zdania. Kurcze serio. Chciałabym pocytować, ale nie chce by zajęły więcej miejsca niż właściwy komentarz.
    Ostatnie zdania jak zawsze sztosik (chyba pierwszy raz użyłam tego słowa).
    Tak więc Utalentowana Asiu, rozdział jest naprawdę super!
    Czekam na kolejne!!!!!!!!!!
    Do snapika.

    OdpowiedzUsuń