#Rozdział 47 "Errare humanum est"

2
COM





Tytuł: "Jest rzeczą ludzką"

Otworzyłam oczy, a w mojej głowie zabrzmiały dzwoneczki, grające w rytm słowa: Wigilia! Rany, ale to szybko minęło! Tak bardzo się cieszyłam na myśl dzisiejszego dnia. Wstałam, rozsunęłam ostrożnie zasłony, w obawie co zobaczę za oknem. Widok przerósł moje oczekiwania. Świat spowiła biel, wypatrywałam innych kolorów, ale nie mogłam dostrzec niczego oprócz śnieżnobiałej pościeli. To wspaniały krajobraz! Tak się martwiłam, że ten rok będzie jak poprzedni, czyli deszczowy i ponury. Może Leo sprowadził takie święta do Polski?
Pełna energii wyskoczyłam z pokoju i migiem znalazłam się w kuchni. Zastałam moją mamę, która była nieco zdziwiona moim widokiem.
- Kochanie, czemu wstałaś o tak wczesnej porze? - spytała.
- Ale jak to? - spojrzałam na nią zaskoczona.
- Jest pięć po siódmej, a my już mamy właściwie wszystko zrobione, więc mogłaś spokojnie pospać - posłała mi uśmiech pełen troski. Popatrzyłam na zegar znajdujący się w przed pokoju i rzeczywiście było wcześnie rano. Jak to możliwe, że czułam się taka wyspana i pełna energii? Totalnie nie rozumiem jak działa ten świat.
- Raczej już nie zasnę - stwierdziłam. - A czemu ty wstałaś tak wcześnie?
Wzięła łyk herbaty i odpowiedziała.
- Chcę się dłużej nacieszyć tym dniem - posłała mi zdawkowy uśmiech. Spojrzałam na nią z niepewnością, ale gdy odłożyła kubek na blat i mnie przytuliła, rozwiała moje wątpliwości.
Do godziny szesnastej nie robiliśmy niczego specjalnego. Spacer, rozmowy, układanie prezentów pod choinką. Swoją drogą Leo się zdziwił, że prezenty dajemy sobie w Wigilię, a nie Boże Narodzenie.
- To nie fair - powiedział oburzony. - Nigdy nie zrozumiecie bólu brytyjskiego dziecka, które musi patrzyć na te prezenty pod choinką, a otworzyć je może dopiero po jakiś dwudziestu czterech godzinach!
Zaśmiałam się, na słowa tego dużego dziecka.
Kiedy zaczynało się ściemniać chłopcy przygotowali stół i wszystkie naczynia, a ja poszłam się umalować i ubrać. Otworzyłam szafę i wyciągnęłam z niej czarną sukienkę z długim rękawem. Kończyła się trochę ponad kolanami, od tali była rozkloszowana. Góra dopasowana, a rękawy luźne i lekko prześwitujące. Moje długie do pasa włosy zakręciłam na lokówce, ale nie chciałam uzyskać mocnych loków, a delikatne fale. Makijaż wykonałam standardowy, nic nadzwyczajnego, jedynie usta pomalowałam bordową szminką. Spojrzałam na siebie w lustrze i aż się uśmiechnęłam. Nie dlatego, że pomyślałam jak ładnie wyglądam, a ponieważ na samą wizję tych świąt banan nie schodził mi z twarzy. Wyszłam z pokoju i zaczęłam schodzić po schodach. Przypomniałam sobie sceny z filmów, więc od razu złapałam za barierkę jedną ręką, drugą chwyciłam rąbek sukienki i zwalniając krok, unosząc o centymetr brodę do góry, dumnie zeszłam po schodach.
U samego dołu oczekiwał Leondre, miał na sobie elegancki garnitur. Uśmiechał się pod nosem, zlustrował mnie wzrokiem. Gdy stanęłam obok niego, podał mi rękę i równym krokiem weszliśmy do jadalni, jak na uroczystym balu... Dobra, tak nie było. Nikt na mnie nie czekał u dołu schodów, ale i tak zeszłam księżniczkowym krokiem. Poszłam do jadalni, gdzie już wszyscy czekali.
Mama wyjrzała przez okno i oznajmiła, że możemy zacząć Wigilię, zgodnie z tradycją, czyli z momentem pojawienia się pierwszej gwiazdy na niebie. Leondre usiadł obok mnie. Nachylił się i szepnął mi na ucho:
- ‘Cos you got something that I need, My heart's with you just listen, believe, Don't be shy when I hold you close, You the only one I ever want the one I want the most - strzeliłam buraka. Spojrzałam na niego z ukosa, a on posłał mi promienny uśmiech. Wszyscy usiedliśmy, a na stół wjeżdżało po kolei dwanaście potraw. Leondre był zachwycony, najbardziej smakowały mu pierogi i barszcz czerwony.
- Musisz takie robić częściej, kiedy już będziemy mieszkać razem - wypalił, po czym się speszył i od razu dodał - To znaczy, kiedy wiesz no, będziemy na jakimś wyjeździe na przykład albo no...
Zaśmiałam się i odpowiedziałam:
- Sam się lepiej naucz gotować, bo ja nie przepadam, a pierogi też bym chciała jeść w naszym domu - puściłam mu oczko.
Babcia oczywiście opowiedziała kilka kolejnych historii ze swojej młodości, dziadek co pewien czas ją uzupełniał. Nikodem mówił jak wygląda jego szkoła, opowiadał o pracy. W większości rozmawialiśmy raczej po polsku ze względu na dziadków, ale starałam się tłumaczyć po cichu Leo, o czym mniej więcej rozmawiamy. Nie czuł się niezręcznie, tylko nie mógł się zbytnio włączyć do dyskusji.
Kiedy nadeszła pora na ciasta, usłyszałam dzwonek do drzwi.
- O, czy to niespodziewany gość? - zaśmiała się babcia. - Talerz mamy przygotowany, jak nakazali.
Wymieniłam szybkie spojrzenie z mamą, które oznaczało że ani ja ani ona nikogo się nie spodziewamy. Wstałam od stołu, żeby otworzyć drzwi. Na progu stał...tata.
- O, cześć - powiedziałam zaskoczona, ale również zmieszana, bo nie wiedziałam jaka będzie rekcja innych, w szczególności mamy.
- Cześć, wiem że nie jestem zaproszony, ale pomyślałem że wpadnę i - zaczął się drapać nerwowo po karku albo raczej próbował, gdyż szalik i gruba kurtka mu to uniemożliwiły. W rękach trzymał pudło, podejrzewałam że w środku znajdowały się prezenty. Złapałam się dłonią swojego ramienia na krzyż i zastanawiałam się co odpowiedzieć:
- Tato - zaczęłam. - Cieszę się, że przyszedłeś i bardzo bym chciała, żebyś przeżył te święta z nami. Ale - zastanowiłam się jak dobrać słowa - nie gwarantuje ci, że mama i Niko cię przyjmą dobrze. Po prostu chcę żebyś był na to przygotowany i nie miał im tego za złe...mają do tego prawo.
- Wiem, rozumiem - odpowiedział zdenerwowany, a następnie razem weszliśmy do jadalni.
- I kto to by... - mama urwała w połowie widząc kto się pojawił u mojego boku.  Wszyscy skierowali wzrok na tatę, a potem na mnie. Nie wiedziałam czego ode mnie oczekują, ale zapadła cisza. Więc ją przerwałam, zaczynając od odchrząknięcia.
- Tata przyszedł trochę niespodziewanie, ale mamy talerz i dość jedzenia, a nawet przyniósł prezenty, więc - próbowałam rozluźnić atmosferę, która w jednej chwili zrobiła się tak gęsta, że musiałam nabierać więcej powietrza do płuc.
Mama wstała od stołu:
- Przepraszam, ja muszę wyjść - ruszyła po schodach na górę. Dziadkowie wymienili szybkie spojrzenie, a babcia powiedziała:
- My sprawdzimy czy z waszą mamą w porządku - i poszli w ślady rodzicielki.
Nikodem mierzył tatę wzrokiem:
- I po co tu przyszedłeś? - w jego głosie słyszałam ogromny ból. - Jeśli chciałeś nam zepsuć święta to ci się udało.
Gwałtownie wstał, ubrał buty, zarzucił kurtkę i wyszedł. Teraz przy stole siedział tylko Leo, który zmieszany patrzył to na mnie to na tatę. Natomiast mój tata odłożył pudełko na ziemię i wsparł się na krześle z przybitą miną.
- Przepraszam Adela, nie powinienem przychodzić - powiedział i pierwszy raz słyszałam, żeby głos mu się tak załamał. Był bardzo bliski płaczu. Nigdy nie widziałam, żeby tata płakał. - Czego ja oczekiwałem?
Leondre wstał i już odchodził, ale złapałam go za tył koszuli dając do zrozumienia, że nie chcę zostawać sama. Zrozumiał, stanął tuż za mną i złapał mnie za rękę. Dodało mi to otuchy.
- Cieszę się, że przyszedłeś, bo to znaczy, że ci zależy - odrzekłam.
- Przecież wszystko zepsułem - wyrzucił ręce do góry w geście rezygnacji. - Nie wiem jak mam to wszystko naprawić.
Otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Uczucia to nie jakiś przedmiot, który można naprawić albo wymienić na nowy. Nie ma mechanika od serca, każdy radzi sobie z nim inaczej. Nie mogę zmusić Nikodema czy mamy, żeby przestali cierpieć. Tata zawinił bez dwóch zdań. Mi udało się wybaczyć, ale wciąż czuję odległość między nami. Wybrałam wybaczenie, bo moje małe serce już bankrutowało od utrzymywania gniewu w swojej małej przestrzeni.
Spięłam się, bo próbowałam coś szybko wymyślić, ale nie przychodziło mi na myśl nic odpowiadającego sytuacji.
- Nie znam pana, ale - w pomieszczeniu rozbrzmiał brytyjski akcent. Spojrzałam zdziwiona na Leo, który wciąż mnie nie puszczał i kontynuował - niech pan się nie poddaje. Będzie im ciężko wybaczyć - machnął w stronę pokoju mamy - ale czas robi swoje. Jeśli pan nie przestanie walczyć to zwycięży. Mój ojciec nigdy nie walczył, on tylko udawał, że to robi. Szczerość, oddanie i cierpliwość to wystarczy.
Zatkało mnie, tatę najwyraźniej też. Po chwili otrząsnęłam się i zapytałam cicho tatę:
- Zrozumiałeś co powiedział?
- Tak - odrzekł. Później dodał po angielsku - Dziękuję ci, naprawdę dziękuję - kiwał głową mówiąc te słowa, jakby chciał wyrazić więcej, bo słowami nie do końca potrafił. Obrócił się i wskazał na prezenty - Tu są podarunki dla was, jakbyś mogła je potem poukładać. Będę się zbierać.
Odprowadziliśmy go do drzwi. Spojrzał na mnie i ze smutkiem rzekł:
- Jeszcze raz przepraszam, mam nadzieję, że mimo wszystko te święta będą wspaniałe - w tym momencie podeszłam do niego i przytuliłam mocno. Od pewnego czasu dystans, który czuję między ludźmi mnie irytuje. Nienawidzę go. Będę wyrażać i pokazywać swoje uczucia czynami. Dlatego to zrobiłam.
- Wesołych świąt - powiedział po angielsku kiedy go puściłam i wyszedł.
Spojrzałam na Leo:
- Skąd wiedziałeś co powiedzieć? Przecież nawet nie wiedziałeś o czym rozmawiamy,
- Intuicja - uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. - Jutro o 5 rano mam samolot do Walii.
Westchnęłam, ale pokiwałam głową na znak, że rozumiem. Zaczęliśmy sprzątać stół we dwoje. Nikt się nie odzywał. Po pewnym czasie wpatrując się w choinkę powiedziałam:
- Jesteś taki wrażliwy, szkoda że musiałeś przejść przez tyle okropnych rzeczy, żeby być taki jaki jesteś.
- Najwidoczniej tak musiało być. Nie żałuję niczego. Cieszę się, że mogę być tu teraz z tobą, bo myśl że jestem przy osobie, którą kocham daje mi wiele sił.
- Dziękuję, że jesteś... A tak odbiegając nie sądzisz, że Adele Devries brzmi, dobrze?

***

Do końca dnia była nieprzyjemna atmosfera. Poszłam do mamy około dwudziestej.
- Mogę wejść? - spytałam niepewnie. Źle czułam się widząc mamę w takim stanie, wiele ostatnio przeszła, jak my wszyscy. Mimo to widok jej załamanej był jednym z najgorszych. Nie odpowiedziała tylko skinęła głową. Poczułam ścisk w żołądku. Przysiadłam się obok niej. - Nie wiedziałam, że przyjdzie, nic mi nie mówił.
Próbowałam się jakoś wytłumaczyć, nie chciałam żeby czuła do mnie złości.
- W porządku - wyszeptała.
- Nie mamo, musisz mi uwierzyć... czekaj co? - jej słowa dotarły do mnie dopiero po chwili.
- W porządku.
- To nie jesteś na mnie zła? - spojrzała na mnie i założyła mi wystający kosmyk za ucho.
- Jedyną osobą, na którą jestem zła to ja sama - odrzekła. Nie rozumiem, przecież nic nie zrobiła, czemu jest na siebie zła? - Ale to już nie ważne, wszystko jest w porządku - westchnęła.
- Mamo, dlaczego nigdy nie chcesz mi opowiedzieć co się z tobą dzieje? Ja ci zawsze wszystko opowiadam, żalę się i wiesz o mnie wszystko. A ty o swoich problemach praktycznie nie mówisz - zarzuciłam jej, ale tylko po to, żeby przekonać ją by się otworzyła.
- Bo to nie są twoje problemy skarbie, a po co ci dodatkowe skoro masz własne? - uśmiechnęła się do mnie lekko. Pokiwałam przecząco głową.
- To w takim razie po co ci moje? Jesteś urodzoną masochistką czy jak? - spytałam nieco obrażona.
- Masz mnie - zaśmiała się i objęła mnie. Chwilę siedziałyśmy w takiej pozie, aż w końcu mama powiedziała - No dobrze, jest mi przykro, że tak się to wszystko potoczyło. Zepsułam nam święta, rozwaliłam atmosferę i teraz wszyscy są zmieszani i smutni.
Spytałam czemu ma pretensje do siebie skoro nic nie zrobiła.
- Zachowałam się nieodpowiednio. Nie powinnam tak po prostu pójść - nabrała mnóstwo powietrza. Ta czynność zaniepokoiła mnie i przygotowała na nadchodzące słowa. - Nie umiem ci opisać jak ciężkie dla mnie było odejście twojego ojca. Ty przeżywałaś ostatnio rozterki miłosne, prawda? Wtedy wydaje się, że nie ma nic gorszego. Niestety jest i to taka rozpacz, jakby coś cię zjadało od środka.
Wiem o tym. Widziałam mamę w tym okresie i była niemalże wrakiem człowieka, jednak nie umiałam jej nic powiedzieć, ani pocieszyć. Może babcia jej pomogła? Mamy potrafią takie rzeczy.
- Wiele nocy, które spędziłam w szpitalu myślałam nad naszym życiem, jak wyglądało na początku i jak zaczęło się zmieniać. Rozważałam taką sytuację, że twój tata przyjdzie i zastanawiałam się co wtedy zrobię. Obiecałam sobie, że będę niewzruszona i nie dam emocjom przejąć kontroli. Ale gdy tylko go zobaczyłam, to tak jakbym dostała pięścią w brzuch. Spięłam się, zaczęłam się pocić, bałam się konfrontacji.  Więc uciekłam, jak taka mała dziewczynka. Wprawiając wszystkich w beznadziejny stan. Słabe to było z mojej strony, lecz to mnie przerosło.
- Mamo, wiesz co? - powiedziałam.
- Hm? - mruknęła.
- Miałaś rację jesteśmy takie same, tylko ty już swoje przeszłaś, a ja jeszcze nie - oparłam głowę na jej ramieniu i zamknęłam oczy. - Chcę, żebyś wiedziała, że bardzo ale to bardzo cię podziwiam. Jesteś moim wzorem i ani razu nie pomyślałam o tym, że gdzieś zawiniłaś. Oprócz tego, że jesteś super mamą, to również człowiekiem, więc nie wymagam żebyś zawsze dawała sobie ze wszystkim radę. Bardzo cię kocham i przepraszam.
- Nie przepraszaj córciu, ta sytuacja to problemy dorosłych, na pewno nie dzieci - odpowiedziała i mocniej mnie objęła. - Czy Leo czuje się bardzo niezręcznie?
- No co ty, on wiedział jak u nas teraz jest, więc bardziej się zmartwił - próbowałam ją pocieszyć. - Swoją drogą jutro rano wylatuje do domu.
- Jak to? O której? - spytała zaskoczona patrząc na zegarek.
-O piątej, chce spędzić czas z rodziną. I tak to że przyjechał na wigilię jest super - uśmiechnęłam się pod nosem. Mama pokiwała głową, a ja zaczęłam powoli wycofywać się z pokoju.
- Kocham cię Adela - powiedziała odwrócona.
- Ja ciebie też mamo - przygryzłam wargę zastanawiając się czy dorzucić pewne słowa. W końcu stwierdziłam, że to zrobię. Nie pierwszy raz będę Adela Niewyparzona Gęba. - Spróbuj po jakimś czasie spotkać się z tatą i z nim porozmawiać. On... się zgubił. Nie był super tatą długo, ale łączy nas jedno. Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi.
Zamknęłam za sobą drzwi.

----------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej!
Nie będę się tłumaczyć, bo aż szkoda słów :/ Mam nadzieję, że rozdział jest w porządku.
Miłej nocki!
Lia