#Rozdział 43 "Conscientia mille testes"

6
COM





Tytuł: "Sumienie to tysiąc świadków"



Po ostatniej sprzeczce z Chloe, Charlie dużo rozmyślał - o ich związku, o zakończonej przyjaźni, o Leo, jaki teraz jest i o tym, jak ludzie się zmieniają. Przeglądał zdjęcia, natrafił na te sprzed czterech lat, z wycieczki szkolnej do Londynu. Wtedy zacieśnił znajomość z Chloe, wcześniej tylko kojarzył ją z równoległej klasy. Te ostatnie kilka lat były niesamowite, tyle wydarzyło się w jego życiu, zarówno z muzyce jak i w miłości. Wciąż miał lekkie wątpliwości, ale jednego był pewien - chce zawalczyć jeszcze o ten związek.
W sobotę rano, gdy wszystko miał już dopięte na ostatni guzik, pojechał pod dom dziewczyny. Zadzwonił do drzwi. Po chwili w progu stanęła, kobieta w średnim wieku, zawsze uśmiechnięta i łagodna. Mama Chloe.
- Dzień dobry, jak się pani miewa? - zagadnął chłopak.
- Wszystko w porządku, Charlie - posłała mu promienny uśmiech. - Cieszę się, że wpadłeś, z tego co się zdążyłam zorientować, ostatnio trochę się pokłóciliście.
Chłopak podrapał się nerwowo po karku.
- Tak, ale chyba mam na to radę - odwzajemnił uśmiech. - Mogę wejść?
Kobieta pokiwała głową i przepuściła blondyna. Dopiero teraz zauważyła, że za plecami trzymał bukiet kwiatów. Czerwone róże. "Najbardziej popularne kwiaty na świecie - pomyślała. - Ale to facet, więc trzeba docenić gest". Zaśmiała się w duchu i wróciła do wcześniejszych czynności.
Charlie wziął głęboki wdech i delikatnie zapukał do pokoju nastolatki. Gdy usłyszał pozwolenie, wszedł niepewnie. Chloe miała zaskoczoną minę, ale gdy Charls, chciał coś powiedzieć, przerwała mu:
- Charlie, jak dobrze, że jesteś! - Gwałtownie zerwała się z łóżka i podeszła, żeby się wtulić w ukochanego.- Przepraszam, za moje zachowanie. Trochę mnie... czasem już wszystko mi się miesza i nie wiem co myśleć. Kocham cię bardzo.
Objął ją jedną ręką, gdyż w drugiej trzymał kwiaty. Ujął delikatnie jej czoło, następnie pocałował i rzekł:
- Też cię kocham i dobrze o tym wiesz - wręczył jej bukiet.
- Są piękne, dziękuję. - Znalazła wazon. Cała w skowronkach postawiła go na oknie.
Jej uczucia były całkowicie szczere. Charlie nie tracił dla niej na wartości, wręcz przeciwnie, stawał się coraz ważniejszy. Równolegle jednak,  był coraz bardziej sławny, a liczba fanek rosła. Miała pewność, że każda dziewczyna jakiejś gwiazdy, podziela jej uczucia. Starała się akceptować to każdego dnia, co wymagało dużej pracy. Wykonywała ją, ale czasem coś pękało i działo się właśnie to co ostatnio.
- Mam dla ciebie niespodziankę. - Do jej uszu doszedł głos Charliego. - Weź ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i ruszamy.
- Gdzie? - Spytała pozytywnie zaskoczona.
- Ach, Chloe! Nie znasz tego tekstu - pokazał cudzysłów palcami - gdybym ci powiedział, to już nie byłaby niespodzianka.
Zaśmiała się. Tak się cieszyła na myśl spędzenia tego dnia z Charliem, że zapomniała portfela i telefonu. Wzięła tylko okulary, bo leżały pod ręką, a następnie ruszyli w drogę.

***

Wryło mnie. Dosłownie, nie mogłam się ruszyć, byłam w takim szoku.
Kiedy dzisiejszego dnia, wróciłam do domu, zobaczyłam żółtą karteczkę w skrzynce na listy. Jednak nie to mnie zadziwiło, raczej to co było na niej napisane albo kto się podpisał.

Chciałbym się spotkać z Adą, sobota o 15 w restauracji, tej co zawsze.
Tata

Na początku pomyślałam, że to trochę dziwne, czemu po prostu nie zadzwonił? Szybko sobie przypomniałam, że zablokowałam jego numer. Ups. I co teraz? Nie mogę powiedzieć mamie, ani Nikodemowi. Czy ja w ogóle chce się z nim spotkać?
Usiadłam przy stole i wpatrywałam się w karteczkę. Jego styl pisania nic a nic się nie zmienił, nie musiałby się nawet podpisywać. Jako, że tyle rysuję, zwracam uwagę na charakter pisma i takie drobnostki. Odkąd od nas odszedł przeszłam przez piekło emocjonalne. Później kiedy pojechałam do niego z Nikodemem poczułam wolność od gniewu, a nawet swego rodzaju smutek, że nie traktowaliśmy go tak jak powinniśmy. Czy to było wystarczające, żeby się z nim spotkać? Oczywiście, że nie, ale podjęłam decyzję. 
Idę.

***

- Charlie, kiedy w końcu powiesz mi dokąd jedziemy? - pytała zaciekawiona dziewczyna mniej więcej co pięć minut.
- Nie wiem co masz z geografii, ale powinnaś się już domyślać gdzie zmierzamy - parsknął Charlie.
Dziewczyna przez następne kilka minut bacznie obserwowała wszystkie znaki, które mijali. Nagle krzyknęła:
- Czy my jedziemy do Londynu? - odwróciła rozentuzjazmowaną twarz w stronę chłopaka.
- Nie wiem - uśmiechnął się pod nosem.
Wkrótce dojechali na miejsce i dziewczyna nie miała już żadnych wątpliwości. Przed nimi rozpościerał się widok niezmiennie pięknego Londynu. Chłopak skręcił na parking i wysiadł z samochodu. Pomachał ręką, dając Chloe do zrozumienia, że tu wysiadają. Z bagażnika wyciągnął deskorolkę i duży plecak, czymś załadowany. W tym czasie zdziwiona dziewczyna zdążyła podejść i zapytała:
- Czemu nie jedziemy autem? Będziesz jeździł na desce?
- Bo będziemy jeździć metrem, czerwonymi autobusami, a najlepiej to by było, jakbyśmy się zgubili. No co? Samochodem byłoby nudno, poza tym chcę patrzeć cały czas na ciebie, a gdybym kierował to mogłoby być niebezpiecznie - dziewczyna się zarumieniła, a on pochwycił ją jedną wolną ręką i pocałował. Krótko i stanowczo. Po czym dodał - w plecaku mam twoje rolki, myślałem że może pojeździmy chwilę po Hyde Parku.
Chloe uwielbiała jeździć na rolkach. Zanim Charlie stał się taki popularny, często w sobotnie popołudnia wybierali się na przejażdżki. On na desce, ona na rolkach. Czasami po parku, ale również po mieście. Przez te wyprawy odkryli wspólnie wiele miejsc, nieodwiedzanych przez nikogo. To były ich miesjca. Później zaczęły się trasy, koncerty, mnóstwo wyjazdów. Nadrabianie zaległości w szkole, pomimo że Charlie miał fory, to wciąż były to stosy notatek, oprócz tego rodzina, znajomi. To wszystko składało się na fakt, że ich całodniowe wyprawy poszły w odstawkę. Od czasu do czasu Chloe sama brała rolki i jeździła, ale to nie dawało jej tyle szczęścia, co gdy robiła to z Charliem.
Dlatego tak bardzo się ucieszyła, gdy chłopak przedstawił jej swój plan. W Londynie wcześniej była może dwa - trzy razy, podobnie jak i blondyn.
Przejechali się London Eye, przespacerowali mostem Westminister, zrobili zdjęcia pod Big Benem, jechali na tyłach, na piętrze czerwonego autobusu, pośpiewali z chłopakiem, który grał na gitarze na ulicy, przeszli i podziwiali dzielnicę z graffiti, zjedli regionalne angielskie danie, czyli "rybę z frytkami". Późnym popołudniem wybrali się do Hyde Parku. Tam Charlie z plecaka wyciągnął rolki Chloe, a sam położył deskę na ziemi i ruszyli. Jeździli po krętych ścieżkach, co jakiś czas urządzali sobie małe wyścigi albo chwytali się za rękę i w taki sposób, ramię w ramię, spenetrowali cały park.
Dużo rozmawiali o nowościach w ich życiach, ale również o swoich problemach, smutkach, radościach, drobnostkach, w zasadzie poruszyli niemal każdy temat. W pewnym momencie Charlie chciał powiedzieć Chloe o Werce, chciałby znów się z nią przyjaźnić. Już otwierał usta, kiedy podbiegły do nich dwie nastolatki z krzykiem:
 - Charlie! Jesteśmy Bambino! Możemy zdjęcie?
Zatrzymali się i chłopak wypuścił dłoń blondynki, żeby uścisnąć fanki. Następnie nastolatki poprosiły Chloe, żeby zrobiła pamiątkowe zdjęcie ich trójce. Powoli wycofała się na rolkach, żeby dobrze wykadrować. Charlie stał w środku, a dziewczyny po bokach. Pstryk. Teraz dwie Bambino zwróciły się w stronę piosenkarza i pocałowały go w policzek. Pstryk. Charlie popatrzył niepewnie na Chloe, ona jednak uśmiechała się do dziewczyn. Na pożegnanie przytulili się i ruszyli w dwie różne strony.
- Zastanawiam się - zaczęła blondynka. - Czy w taki dzień jak dziś nie mógłbyś po prostu odmówić zdjęć? W nasz dzień?
Chłopak się spiął, dziewczyna najwidoczniej to poczuła, bo szybko dodała:
- Chodzi mi o to, że zawsze jesteś dla fanek i to jest super - tłumaczyła. - Ale, czy w jeden dzień w roku nie mógłbyś po prostu przeprosić i odmówić? To tylko dziesięć zdjęć z miliona. Czy to zrobi ci jakąś różnice?
Charlie chwilę milczał, a później odpowiedział, nie patrząc na nią:
- Mi to nie zrobi żadnej różnicy, uwielbiam jak ktoś do mnie podchodzi po zdjęcie i kiedy chce porozmawiać, jednak mógłbym z tego zrezygnować na jeden dzień bez problemu. Wiesz w czym jest rzecz? Co jeśli te dziewczyny nie mają pieniędzy, żeby pójść na koncert? Albo nie mogą? Albo każdy inny powód, cokolwiek. Są fankami, a co jeżeli jedyna okazja żeby zobaczyć mnie na żywo była właśnie dziś? Nie mógłbym odmówić zdjęcia, uścisku, krótkiej rozmowy, z tyłu głowy mając myśl, że to może być nasze jedyne spotkanie, które tyle dla nich znaczy.
Zapadła cisza. Jechali do wyjścia z parku. Kiedy Chloe przebierała rolki, rzekła:
- Jesteś wspaniałym idolem - posłał jej pełen wdzięczności uśmiech. - Tyle dla nich robicie, jak mało kto, wyciągacie z trudnych, życiowych sytuacji. Jesteś we właściwym miejscu Charlie.
Pociągnął ją za ręce, żeby podnieść z ławki, ujął jej twarz delikatnie w dłonie i powoli zaczął całować. Chloe pogłębiła ten gest. Trwało to trochę zanim się od siebie odlepili. Głównym powodem była starsza pani, która na ich widok rzuciła:
- Tylko jej czasem nie połknij! - Przeszła obok nich oburzona, a gdy już była trochę dalej, odwróciła się jeszcze na moment. Najwidoczniej nie była usatysfakcjonowana i musiała jeszcze dodać parę gorszy - Kto to widział, w miejscu publicznym tak się pokazywać. Idźcie do zoo, żeby mogli was pooglądać.
Młodzi oderwali się od siebie i razem patrzyli na odchodzącą kobietę. Przenieśli wzrok na swoje twarze i zaczęli się śmiać.
Po całym dniu spędzonym w Londynie, wrócili na parking i czekała ich jeszcze dwugodzinna podróż do domu. Jak tylko Charlie włączył silnik, dziewczyna od razu podkręciła grzanie. Pomimo tego, że byli ciepło ubrani, a zimy w Anglii nie były bardzo mroźne, trochę przemarzła. Charlie wyciągnął z bagażnika koc i czule okrył nim Chloe.
Dziewczyna niemal od razu zasnęła, oparta o szybę. Charlie co pewien czas zerkał na nią z ukosa i myślał o tym jaki wspaniały był dziś dzień. Może to dziwne, ale pomimo tego że Chloe była jego dziewczyną, dawno nie czuł się tak dobrze w jej towarzystwie. Idealnie. Nawet nie czuł się zbytnio źle, że nie pogadali o jego przyjaźni z Weroniką.
Zaparkował pod domem Chloe, około północy. Odpiął jej pas i wziął na ręce. Śpiąca wyglądała jeszcze bardziej uroczo. Jej twarz była rozluźniona, spokojna bez żadnej emocji, ale w pozytywnym znaczeniu. Ludziom powinno się robić zdjęcia kiedy śpią. To tylko uwydatnia urodę. Samoistnie się uśmiechnął na te myśli.
Wniósł ją po schodach do pokoju. Ułożył na łóżku i przykrył kołdrą. Gdy wychodził i chciał już zamknąć drzwi usłyszał:
- Dziękuję za ten dzień Charlie - wyszeptała.
- Ej! Czemu udawałaś, że śpisz? - spytał udając oburzonego.
- Chciałam, żebyś mnie wniósł - zachichotała. Podszedł do niej i pocałował w czoło.
- Dobranoc kochanie - delikatnie zamknął drzwi.
Przy wyjściu porozmawiał jeszcze chwilę z mamą dziewczyny, następnie wsiadł do auta i ruszył do domu. Gdy jechał tak w ciemności i samotności, rozmyślał. Teraz zaczął dostrzegać, że ten idelany dzień, nie był takowym do końca. Powinien się czuć perfekcyjnie, a odczuwał dziwny zgrzyt. Coś było nie tak, ale nie wiedział co.
- Kocham Chloe, tak bardzo ją kocham - powtarzał w kółko niczym mantrę, jakby wierząc że wbije sobie to do głowy i w końcu poczuje to w stu procentach.
Mały zgrzyt? Może drzazga, która została w jego sercu, po jednej dziewczynie z przeszłości?

***

Przyjechałam na miejsce. Poczułam mrowienie, chyba trochę się denerwowałam tym spotkaniem. Może jednak bardzo. Pchnęłam ręką ciężkie drzwi i weszłam do środka. Ładna, mała restauracja. Niegdyś przychodziliśmy tutaj co miesiąc całą rodziną Klimczyków i siadaliśmy na pierwszym piętrze przy oknie. Zamawialiśmy pizzę i mnóstwo coca coli. Taka mini tradycja. Rozejrzałam się po sali, ale nie odnalazłam żadnej znajomej twarzy. Podświadomie, wolnym krokiem skierowałam się po schodach w górę. Był tam. Wpatrywał się w szybę. Wzięłam głęboki wdech. Dam sobie radę, najwyżej usiądę blisko brzegu, aby w razie potrzeby uciec.
- Nie możesz biegać idiotko, od dwóch lat masz naciągnięty rdzeń kręgowy, jakbyś zapomniała - pomyślałam. Zbliżyłam się do stolika i wtedy tata odwrócił głowę w moją stronę. Raptownie wstał i niepewnie do mnie podszedł:
- Ada - uśmiechnął się nieśmiało. - Dobrze cię widzieć, siadaj - wskazał na krzesło drżącymi rękami.
Zastosowałam się do polecenia w milczeniu, lekko zaniepokojona. Kelnerka przyszła nas obsłużyć, zamówiłam tylko herbatę, gdyż nie byłabym w stanie nic przełknąć.
- Jakieś nowości? - spytał. Miał przyjazny wyraz twarzy, po trochę odnajdywałam w niej tatę z moich wspomnień, tego który się mną opiekował, który grał ze mną w kosza i bardzo mocno kochał. Kiedy się tak mu przypatrywałam dostrzegłam wiele nowych zmarszczek na jego licach. Ta sytuacja przysporzyła mnóstwo stresu każdemu, bez wyjątku.
- Nie, wszystko dobrze - odpowiedziałam i wzięłam łyk herbaty.
- A mama? - głos mu zadrżał.
- W porządku - powiedziałam w taki sam sposób. Adela, nie wiem czy pamiętasz, ale twoja mama jest w szpitalu! - Właściwie to nie do końca. Jest w szpitalu, miała zawał serca. Aktualnie już jest lepiej i lekarz powiedział, że na święta na pewno wróci do domu.
- Och, obawiałem się, że będą takie problemy z jej sercem - skomentował. - A Nikodem?
Na początku myślałam, że taktyka udawania, że nic się nie stało to dobry pomysł, ale zaczęło mnie to drażnić. Tak nie może być.
- Tato - zaczęłam odważniej. - Miałam nadzieję, że porozmawiamy trochę o tym wszystkim co się wydarzyło, a nie olejemy sprawę.
Przytaknął głową i milczał. Musiałam szybko pozbierać myśli i odezwałam się pierwsza:
- To może ja powiem, jak wygląda to z mojej perspektywy - spojrzałam na niego z ukosa. Nie popatrzył na mnie ani na moment, tylko grzebał widelcem w talerzu. - Ostatnie kilka lat nie dogadywaliśmy się w ogóle. Praktycznie od mojego wypadku coś... się popsuło. Nie zrzucam całej winy na otoczenie, bo to ja dosyć mocno się zamknęłam w sobie. Nie rozmawialiśmy, nie wiedziałeś co się u mnie dzieje, nie interesowałeś się, jednym słowem miałeś mnie w dupie...
- Nie, Ada nie chcę żebyś myślała w ten sposób - przerwał mi.
- Daj mi dokończyć, proszę. Potem będziesz miał okazję mówić - odparłam, on przytaknął i kontynuowałam. - W tej depresji pochorobowej trwałam dwa lata. Wera była przy mnie cały czas i bez niej już dawno bym odpuściła. Jednak pod koniec września poznałam osobę, chłopaka. Oprócz tego, że dał mi mnóstwo dobroci, piękna i miłości. Bardzo mnie skrzywdził. W między czasie ty odszedłeś, tak nagle, tak... podle - zatrzymałam się na chwilę, żeby się nie rozpłakać i kontynuowałam - Jak można odejść zostawiając kartkę na stole z niemalże zrzuceniem całej winy na nas? Mama, osoba, o której myślałam, że nie ma rzeczy, która jest w stanie ją złamać, nie poradziła sobie z tym. Ukrywała się dobrze, ale coś o tym wiem. Ta sprawa w sądzie, to... był najgorszy dzień w moim życiu - zalałam się łzami. Jeśli naprawdę wierzyłam, że uda mi się nie rozpłakać, to chyba nie znam siebie samej. - Naprawdę, to było gorsze niż dzień mojego wypadku, gorsze niż każdy dzień, kiedy emocje brały nade mną górę, gorsze od wyjazdu Leo - popatrzyłam na tatę, pewnie nie wiedział o co mi chodzi. - Bo osoba, która teoretycznie powinna być światłem w twoim tunelu, ściągnęła cię na ziemie. Mało tego, kopała cię kiedy bezsilny leżałeś. Tak się wtedy czułam.
Wzięłam serwetkę i zaczęłam wycierać policzki mokre od łez. Ciekawe czy kiedyś doczekam się tygodnia bez płaczu. Będę to musiała zapisać w pamiętniku, a raczej narysować.
- Ada, ja... uwierz mi też jest trudno... - gdy wypowiedział te słowa, to wezbrał we mnie taki gniew, że rozważałam zniszczenie kilku naczyń w pobliżu, ale się powstrzymałam, ciekawa co ma zamiar powiedzieć. - Praca biurowa bardzo mnie pochłonęła, ale pozwoliłem na to z pełną świadomością. Bo widzisz, byłem mężczyzną z pracą, ojcem dwójki dzieci i mężem dobrej kobiety. Jednak czegoś mi brakowało. Taką odskocznią od tego wszystkiego byłaś ty, a dokładniej nasza wspólna pasja, czyli koszykówka. Po wypadku, kiedy oznajmiłaś, że nawet nie chcesz słyszeć tego słowa, byłem w kropce. Nie miałem pojęcia o czym mam z tobą rozmawiać, jak cię rozbawić, co ciekawego ci opowiedzieć. Do tej pory wszystko kręciło się wokół sportu. Przez to, oddaliłem się od was i zdaje sobie z tego sprawę - splótł ręce, ale zauważyłam , że trzęsły się zanim to zrobił. - Im bardziej wchodziłem w natłok pracy, tym bardziej wy ode mnie uciekaliście.
Oburzyłam się i już otwierałam usta, żeby coś odpowiedzieć, lecz zdałam sobie sprawę, że to prawda. Zauważył moją reakcję. Mówił dalej:
- Nie miałem celu w życiu, wszystko kręciło się wokół pracy i zarabiania. Wracałem do domu i wszystko mnie dobijało. Nie umiałem rozmawiać z Nikodemem, nie umiałem rozmawiać z tobą, a twoja mama miała do mnie o to coraz więcej pretensji. Ciągłe kłótnie, praca, wyrzuty i obserwowanie jak dorastacie i uciekacie ode mnie, bo nie potrafiłem was zatrzymać sprawiło, że podjąłem takie a nie inne decyzje.
- Dlatego nazwałeś nas pasożytami i poszedłeś do młodszej laski? - zapytałam lekko sfrustrowana.
- Pod koniec wydawało mi się, że cała więź jaka nas łączyła została przerwana i byłem w domu tylko, żeby zarabiać pieniądze - westchnął ciężko. Zarówno dla niego jak i dla mnie ta rozmowa nie była łatwa. - A co do tej kobiety, już z nią nie jestem. Właściwie od miesiąca mieszkam sam. Była,nie wiem, chyba tylko pretekstem? Nie podobało mi się jak wygląda moje życie i potrzebowałem impulsu, żeby coś z nim zrobić, tak mi się przynajmniej wydaje - popatrzył na mnie, ale uciekłam wzrokiem i wbiłam go w podłogę. - Nie chcę, żebyście myśleli, że zamieniłem was na tamtą kobietę. Ona w tej opowieści nie gra żadnej roli.
Zaczęłam nerwowo jeździć dłonią po przedramieniu. Powoli układałam fakty, które przedstawił mi tata i wplatałam pomiędzy moje wspomnienia. To wszystko było mi tak trudno zaakceptować. Bo jak można wybaczyć, jeżeli twój tata właśnie powiedział ci, że nie czuł i może wciąż nie czuje z tobą więzi.
- Jednak trochę się zmieniło od naszego ostatniego spotkania  - przerwał moje rozmyślania.  - Wtedy kiedy przyjechałaś pod mój dom i dałaś mi... ten obrazek - wyciągnął go i pokazał.

" Rzuciłam okiem na rysunek. On był na nim, ja też tam była. Mój tata i ja.
Mała Ada siedziała tacie na barkach. Trzymała piłkę do koszykówki w rączkach. Była tak blisko kosza, kiedy tata ją podsadził. Bez taty tarcza wydawała się, jakby sięgała nieba, teraz to dziewczynka go sięgała. Gdyby podrzuciła piłkę nad siebie, mogłaby rozbić ten nieskończony błękit. Ale tego nie chciała, uwielbiała niebo. Dlatego w skupieniu, przygotowywała się do rzutu w obręcz, która dzięki tacie znajdowała się na wysokości jej oczu. Mężczyzna, zaś unosząc głowę do góry, wpatrywał się w twarz swojej córki. Cały promieniał z radości. Jego szczęście sprawiało, że delikatnie unosił się nad ziemią. Dziewczynka miała pod sobą słońce, nad sobą niebo, przed sobą cel. Wszystko co było dla niej najważniejsze."

- Dużo rozmyślałem o rodzinie, o was - głos mu się łamał. - Wtedy pod domem, powiedziałaś mi, że nie miałem szans i przeprosiłaś mnie za to, że mnie nie uratowałaś. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo się zgubiłem i że potrzebuję was - spojrzał na mnie błagalnie.
- Jesteś taki sam jak Leondre - kręciłam z niedowierzaniem głową. - Najpierw demolujesz cały mój świat, a potem żałujesz i co ja mam teraz zrobić?
- Nie oczekuję, że przyjmiesz mnie z otwartymi rękami, ale nieprzypadkowo chciałem się z tobą spotkać. Wiedziałem, że mnie zrozumiesz albo chociaż spróbujesz - to zdanie wypowiedział mój tata. Ten sprzed laty... czy to możliwe? Czy to wczesny stan paranoi? Na samą myśl zaszkliły mi się oczy.
- Nie wiem, jak to się dzieje - zaczęłam zapłakana. - Ale tobie już dawno wybaczyłam. Potrzebuję czasu, wiesz że nie będzie od razu tak jak dawniej? Może już nigdy tak nie będzie.
- Wiem, ale nawet nie wiesz ile dla mnie znaczą twoje słowa - posłał mi uśmiech pełen smutku i wdzięczności. - Obiecuje, że nie zmarnuje tej szansy. Na razie rozmawiałem tylko z tobą. Nikodem i mama to cięższy orzech do zgryzienia, ale na te rozmowy też się szykuję.
Wstałam gwałtownie od stołu i wtuliłam się w niego mocno. Nie trwało to długo, ale wystarczająco, żebym zawarła w nim cały mój ból.
- Ada, skoro mi potrafiłaś wybaczyć to może temu swojemu Leondre też byś umiała? Nie znam sytuacji, ale myślę, że jesteś do tego zdolna - zatkało mnie, to... coś zupełnie innego.
- Nie, nie, nie - moje własne słowa odbijały mi się w uszach niczym echo. - Nie wiem, nie potrafię...nie, nie wiem...
Automatycznie zaczęłam recytować rap do "Stay Strong". Zawsze w trudnych chwilach w głowie miałam rapy Leo.I jego głos.

Zawsze w trudnych chwilach moją pierwszą myślą był Leondre.

---------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hejka!
Jestem w siebie taka dumna, że udało mi się napisać dobrze, za pierwszym razem wyraz "rozentuzjazmowana" xD Zawsze miałam z tym problem! Mam nadzieję, że Święta mijają Wam dobrze :) Co do rozdziału, to jest w porządku, co myślicie? Nie było zbyt chaotycznie? 
Miłego dnia i mokrego dyngusa!
Lia

#Rozdział 42 "Ab imo pectore"

3
COM




Tytuł: "Z głębi serca"



Wiadomość o stanie zdrowia mamy zaniepokoiła Nikodema, ale na ten moment nie mógł zrobić nic lepszego dla swojej rodziny, jak wspomagać finansowo. Martwił się o Adę, jednakże nie mógł pozwolić sobie na powrót do Krakowa. Teraz tym bardziej potrzebowali pieniędzy. Pocieszał go fakt, że za niedługo święta, więc zobaczą się całą trójką. "Ada jest w dobrych rękach" - myślał o Werze i Karolu. Ostatnio kiedy rozmawiał z siostrą przez telefon, opowiedziała mu co wydarzyło się w jej związku z Leo. Kolejny cios. Niko nie potrafił poradzić nic więcej, co po prostu zapewnić, że wszystko będzie dobrze. Po zakończeniu rozmowy, jego współlokator skomentował:
- Serio? - Popatrzył na Nikodema. - Dziewczyna opowiada ci o problemach, a ty do niej "wszystko będzie dobrze" i tyle? A ja się dziwiłem, że nie masz laski.
Aron, bo tak miał na imię kolega z pokoju Nikodema, był bardzo bezpośredni. Chłopcy poznali się miesiąc temu, a ich znajomość zaczęła się od słów Arona: "Kurde, myślałem, że będę mieszkał sam do końca roku!". Szybko jednak znaleźli wspólny język. 
Szkoła do której uczęszczali, nie była dla głupich nastolatków. Astronomia równa się z dobrą znajomością fizyki, co nie jest częstym zjawiskiem u młodzieży. Zajęcia mieli od ósmej rano do szesnastej. Plus był taki że nigdy nie dostawali zadań domowych, a wszystkiego czego mieli się nauczyć, uczyli się na lekcji. Dlatego większość uczniów prowadziło dosyć aktywne życie towarzyskie. Aron nazywał to przedsmakiem życia studenckiego. Co chwile chodził na jakieś imprezy, przyprowadzał inne dziewczyny do pokoju. Dlatego też Nikodem uważał, że Aron jest zabawny, sympatyczny i naprawdę spoko gościem, ale jeśli chodzi o dziewczyny to jest totalnym dupkiem. Raz nawet powiedział to współlokatorowi, na co on odparł:
- Wiem, ale nic nie poradzę, taki mam styl bycia.
Nikodem nie mógł pozwolić sobie na tak dużą swobodę. Codziennie, oprócz niektórych weekendów, po lekcjach chodził do laboratorium, w którym pracował do dwudziestej. Podobał mu się ten rodzaj zarobku. Nie da się ukryć, że było to ciężkie, ale przynajmniej go kręciło. Każdy uczeń szkoły astronomicznej musiał raz w tygodniu przyjść i popracować w laboratorium w ramach zaliczeń. Niko miał zaliczone do końca roku.
Podobało mu się tutaj. Astronomia to coś, co od dawna lubił. Poznał wielu ludzi, którzy podzielali jego pasję i wbrew temu co sobie wyobrażał, nie byli kujonami czy nie wiadomo jakimi nerdami. Można to zobaczyć chociażby na przykładzie Arona. Większość uczniów bazowała po prostu na inteligencji i zamiłowaniu do tego co robią, więc wszystkim się chciało.
Internat w którym mieszkali składał się z kilku budynków, a obok znajdował się kompleks szkół. Oprócz astronomicznej, także baletowa, aktorska i medyczna. Dlatego Nikodem trochę żałował, że nie może po prostu wyjść i zapoznać się z tymi wszystkimi ludźmi, jak to robili inni, tylko musiał siedzieć w laboratorium do wieczora. Wiedział jednak, że mus to mus i cieszył się, że mimo wszystko może tu być. W weekendy nadrabiał spotkania towarzyskie. Kiedy mieszkało się w jednym pokoju z Aronem, nie można byłoby siedzieć w samotności, nawet jeśli nie wiadomo jak bardzo się próbowało. Z czego Nikodem był naprawdę zadowolony.
Uwielbiali sobie dokuczać nawzajem, sprzeczać na żarty, ale zdarzało im się też rozmawiać na poważne tematy. Niko opowiedział Aronowi historię, o której mało kto wiedział. Swego czasu Ada zamęczała go w tym temacie, gdy widziała siniaki i krwiaki na ciele brata. Nie chciał jej martwić, poza tym już sobie z tym poradził, to po co do tego wracać? Nie wiedział dlaczego, ale pewnego wieczoru poczuł potrzebę wyrzucenia tego z siebie:
- Kiedy poszedłem do liceum, wpadłem w nieciekawe towarzystwo. Moi przyjaciele z gimnazjum mnie w nie wciągnęli, sami bardzo się zmienili. Zaczęły się imprezy, alkohol, pierwsze narkotyki. Próbowałem kilka razy, ale nie ciągnęło mnie do nich. Za to, innych jak wilka do lasu. Uzależniali się powoli, lecz skutecznie. Znaleźli miejsce gdzie można kupować. Żeby nie było podejrzanie, wymienialiśmy się kto w danym miesiącu załatwia kilka gramów. Na początku było wszystko w porządku, dobra zabawa, przypały. Potem zaczęło stawać się agresywni kiedy byli pod wpływem. W pewnym momencie to zaszło już za daleko. Chciałem żeby z tym skończyli, powiedziałem że ja się z tego wypisuje. Gdyby to było takie łatwe. Zaczęli mi grozić, że nie mogę nikomu powiedzieć i że ja jestem w tym z nimi i też brałem, więc wcale nie jestem czysty. To już nie byli moi kumple, tylko narkomani. Nigdy nie byłem słaby, jak mi coś nie pasowało to próbowałem się postawić, ale jeden na sześciu nie ma szans. Także trochę śladów po spotkaniach z nimi miałem. Obrywałem raz po raz. Trwało to pół roku, aż jeden wsypał wszystkich. Był już tak uzależniony, że nawet nie pamiętał żeby być ostrożnym. Policja wyhaczyła nas. Sprawdziła. Z całej naszej siódemki tylko ja byłem czysty. Wzięli mnie na przesłuchania, ale wypuścili, cud że nie wezwali rodziców. Teraz wszyscy są na odwyku. Nie widziałem, ani nawet nie wiem co się z nimi dzieje od dwóch miesięcy. Narkotyki to gówno, nie pakuj się w to nigdy. Nie warto.
Aron też opowiedział Nikodemowi, kilka sytuacji ze swojego życia, nie koniecznie kolorowych. 
Życie każdego z nas to film przeplatany kolorowymi i czarno-białymi kliszami. 
Reżyser los, nikogo nie oszczędza.

***

Wzięłam szkicownik i pewnym krokiem ruszyłam do parku. Rzadko jestem przekonana do tego co robię, ale tym razem w stu procentach popierałam swoją decyzje. A nie ma nic lepszego jak człowiek, który zgadza się sam ze sobą. 
Dawno nie rysowałam, właściwie od pierwszej kłótni z Leo przez telefon nie dotykałam czarnego zeszytu. Oprócz tego, że nie miałam zbytnio czasu, to brak mi było nawet ochoty. Kiedy jeszcze mój związek z Leondre rozkwitał, narysowałam połowę z tego co przez ostatni rok. Inspirował mnie, można powiedzieć, że był moją muzą. Chwila... czy facet może być muzą? To był moim muzem... Dobra, nie ważne! Po prostu tyle pozytywnych uczuć przeze mnie przechodziło, że chciałam to upamiętnić na kartce. Mój szkicownik stał się radosny, przepełniony moim szczęściem. Wcześniej praktycznie rysowałam tylko ponure i przygnębiające rzeczy - to duża zmiana. Może dlatego, kiedy ten nastrój wrócił, nie chciałam żeby mój pamiętnik, wrócił do stanu "wiecznie załamana nastolatka"?
W każdym razie dziś poczułam przyjemne świerzbienie w rękach. Ucieszyłam się i nie mogłam zmarnować tej okazji. Po szkole od razu ruszyłam do pobliskiego parku. Znalazłam ławkę pod dębem. Mimo tego, że  był środek grudnia, śnieg nie sypał, nawet się nie ukazywał. Siedziałam na starej ławce  ubrana w grubą kurtkę, co nie do końca pomagało utrzymać poczucie ciepła, ponieważ musiałam zdjąć rękawiczki. Kiedy rysuję muszę czuć ołówek, jako przedłużenie mojej ręki. Muszę czuć jak moja dłoń sunie po białej nawierzchni kartki. 
Muszę czuć.
Po godzinie zawziętego rysowania moje ręce całe zesztywniały. Ale skończyłam dwa rysunki, więc byłam z siebie dumna. Gdy zastanawiałam się, jak teraz zegnę zmarznięte palce, usłyszałam:
- Patrz, tam siedzi Ada!  - Podniosłam głowę i zobaczyłam Amandę, która szła w moją stronę. Zaraz za nią kroczył Karol. Szybko, ale nieudolnie zamknęłam szkicownik. Dziewczynka podbiegła i przysiadła się obok. - Co tu robisz?
- A tak, potrzebowałam spędzić trochę czasu sama - uśmiechnęłam się do niej, w tym czasie dołączył do nas Karol.
- Co się dzieje z twoimi rękami? - zapytała ciekawa dziewczynka. We troję spojrzeliśmy na moje dłonie. Próbowałam nimi ruszyć, szło opornie. Karol sięgnął po nie i zacisnął w swoich. Aż się skrzywiłam z bólu.
- Są strasznie zimne - zauważył zaniepokojony. Przeniósł wzrok na mój zeszyt, przybory i rękawiczki. - Rysowałaś?
Pokiwałam głową, a on zaczął masować mi dłonie. Amplituda temperatur między naszą skórą była tak potężna, że myślałam, że moja zaraz eksploduje. Zacisnęłam zęby, w końcu odmrażanie palców nigdy nie jest przyjemne.
Amanda zaciekawiła się i chwyciła mój zeszyt do ręki.
- Rysujesz? Mogę zobaczyć? - Wzrokiem wskazała na zeszyt. Pokiwałam przecząco głową.
- Może kiedy indziej, dobrze? - Dziewczynka trochę posmutniała, ale oddała mi szkicownik.
- Właśnie odprowadzam Amę na zajęcia. Chodź, pójdziesz z nami, a potem zrobię ci herbatkę i się rozgrzejesz - powiedział biorąc do ręki wszystkie moje rzeczy, tym samym puszczając moje dłonie.
- Nie, dziękuję, ale chyba wrócę do domu - odpowiedziałam, zakładając rękawiczki.
- Nie będziesz siedzieć sama, poza tym potrzebuję pomocy z matmą, więc chciałem ciebie o nią poprosić - podał mi rękę, żeby pomóc mi wstać i ruszyliśmy w kierunku wyjścia z parku.
- Wiedziałam, że chcesz po prostu mnie wykorzystać - zaśmiałam się.
Odprowadziliśmy dziewczynkę i poszliśmy do domu Karola. Porządnie się rozgrzałam, następnie wytłumaczyłam matmę chłopakowi, a on zrobił mi przepyszne kakao, bo miałam ochotę na bombę kaloryczna.
- Czemu nie chcesz pokazywać swoich rysunków? - spytał nagle. Patrzyłam na niego chwilę, potem przeniosłam wzrok na widok za oknem i odpowiedziałam.
- Nie pokazuje się ludziom swojego pamiętnika.
- Chciałbym kiedyś zobaczyć jak rysujesz. Nawet nie wiem czy jesteś po prostu dobra, czy wybitna, bo nigdy żadnego nie widziałem - mówił z nutą  żalu w głosie.
- Czemu myślisz, że jestem co najmniej dobra? - Zaśmiałam się. - Jestem samoukiem, nigdy nie chodziłam na zajęcia, więc na pewno nie są super technicznie.
- To lepiej - popatrzyłam na niego z zaciekawieniem. - Nie masz narzuconego stylu ani techniki. Rysujesz własną kreską, to się ceni.
- A skąd ty tyle o tym wiesz? - spytałam wpatrując się w niego. Uśmiechnął się tajemniczo i odrzekł:
- A to już moja sprawa.
Powiedziałam, że mogę mu coś kiedyś narysować, ale muszę mieć wenę. Stwierdził, że poczeka tyle ile będzie trzeba. W między czasie Ama razem z tatą wrócili do domu, zjedliśmy razem kolację. Było tak przyjemnie. Dawno nie uczestniczyłam w takim rodzinnym posiłku. Nie czułam się w ogóle niechciana albo nieswojo,i wręcz przeciwnie. Amie się buzia nie zamykała. Opowiadała różne historie, niektóre krępujące dla Karola, z których wszyscy się śmialiśmy. Nawet lekko zażenowany brat nie stronił od uśmiechu. Co pewien czas posyłał mi pełne ufności spojrzenie. To wszystko sprawiło, że wieczór był wspaniały.
W pół do dziewiątej, zebrałam swoje rzeczy, a Karol odprowadził mnie do domu. Na początku nie chciałam się zgodzić, mówiłam że wystarczy, jak poczeka ze mną na autobus. On jednak upierał się, że jest już późno i się będzie martwił. Doszliśmy pod mój dom. Staliśmy przed drzwiami.
- Dziękuję - powiedziałam.
- Za co? - popatrzył mi w oczy. Mimo, że było ciemno, zieleń jego tęczówek jak zwykle przenikała przez wszystko. Nawet teraz widziałam lekki błysk szmaragdu.
- Za dzisiaj - szepnęłam. Zauważyłam, że kąciki jego ust delikatnie unoszą się ku górze.
- Dobranoc - nachylił się i delikatnie musnął wargami mój policzek. Odwrócił się i odszedł. 
Oparłam się o drzwi, w jednej sekundzie moje serce przyspieszyło.
- Cholera, cholera, cholera - walnęłam w drzwi i zsunęłam się po nich, siadając na ziemi. Karol jest niesamowity. Cudowny brat, dobry syn, genialny przyjaciel. Jego wygląd zwala z nóg. Ale co z tego? I tak za każdym razem jak czuję, że moje serce zaraz wyskoczy, moje myśli od razu kierują się w jedną stronę i za każdym razem widzę tylko i wyłącznie Leondre. 
A najgorsze jest to, że nie ma takiej gumki, a przynajmniej nie umiem jej znaleźć, żeby go wymazać.

***

- Dziś znów byłam na wagarach - Weronika siedziała przy grobie, otulona kocem i mówiła do swojej najbliższej rodziny, mając nadzieję, że ją słyszą. - Nie chcę spędzać czasu wśród ludzi. Wydaje mi się, że oceniają mnie na każdym kroku. Idąc ulicą czuję każdy pojedynczy wzrok i zdaje mi się, jakby wypalał mi dziurkę w miejscu gdzie się wpatruje - westchnęła. - Klara, gdybyś tu była to by to wszystko wyglądało inaczej. Podzieliłybyśmy się uwagą, przecież jesteśmy bliźniaczkami, więc połowa osób patrzyłaby na ciebie, a połowa na mnie. To nie fair, że ty możesz być niewidzialna, a ja muszę sobie z tym wszystkim radzić sama - przerwała na chwilę, po czym dodała delikatniejszym tonem. - Skoro i tak macie tyle czasu to sprawdźcie jak się czuję Adela. Tęsknie za nią bardzo, ale nie mogę się z nią spotkać. Wiem, że wlałabym w nią cały mój smutek, a ona pochłonęłaby go jak gąbka. Ona już taka jest, zbyt wrażliwa, żeby to wszystko znieść. Możecie to dla mnie zrobić? Tato? Klara? Nie proszę was za często, ale to dla mnie ważne. Oprócz tego, zajrzyjcie też do Tomka, nie chciałam go olać. Jego orientacja mi nie przeszkadza, tylko czuję się jak idiotka. Ha! - prychnęła głośno. - Która dziewczyna zakochuje się w geju? A na samym końcu, pójdźcie do Charliego. Chciałabym, żeby było mu z Chloe dobrze, żeby im się udało. To taka miłość na całe życie. Bo dla prawdziwej miłości zrobi się wszystko...
Prawda?


------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej!
Dosyć krótki, ale wydaję mi się, że całkiem całkiem wyszedł :) Będę więcej pisać, bo bardzo chcę więcej pisać. A kiedyś trzeba to zakończyć tą opowieść.
Miłego dnia! :)
Lia