#Rozdział 50 "Umbram suam metuere"
Tytuł: "Bać się własnego cienia"
W miłej atmosferze szybko płynie czas, ostatnie dni były
wspaniałe. Czy to dlatego miałam wrażenie jakby mignęły mi przed oczami?
Właśnie pakowałam ostatnią rzecz i dopinałam walizkę. Dziś z samego rana
byliśmy z Leo na ostatnim wspólnym spacerze w Port Talbot. Poszliśmy nad
wybrzeże i oglądaliśmy wschód słońca. Temperatura była tak niska, że do tej
pory czułam dreszcze, a od godziny znajdowaliśmy się w domu. Usiadłam na
walizce próbując ją domknąć, ostatecznie się udało. Rozejrzałam się jeszcze po
pokoju, by sprawdzić czy wszystko wzięłam. Teraz wyglądał identycznie jak go
zastałam. Przez głowę przelatywały mi myśli, które były niczym klipy filmowe.
Tak jakby mój mózg w programie do edycji, zmontował filmik, który pokazywał
cały miniony tydzień. Najpierw odkrywanie Port Talbot, magiczne miejsca, w
których dowiedzieliśmy się nowych rzeczy o sobie nawzajem z Leo, godziny
spędzone przy laptopie z kubkiem kakao i filmem, sylwestrowy koncert, czas
spędzony z Charliem i Chloe. Dziewczyna nie wywarła na mnie niesamowitego
wrażenia, ale polubiłam ją. Natomiast Charlie ciągle wyglądał przy mnie na
dziwnie spiętego, a gdy na koniec się żegnaliśmy szepnął mi na ucho, żebym
pozdrowiła Werkę. Nie miałam czasu zapytać co się stało między nimi i czemu nie
mają kontaktu. Wyznaczyłam sobie za cel dowiedzieć się tego, jak i wielu innych
rzeczy od Weroniki. Nie odpuszczę tak łatwo tej przyjaźni.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju niemal bezgłośnie.
Niemal. Odwróciłam się, a przede mną stał przygarbiony Leo, który ogarnął
wzrokiem cały, posprzątany pokój.
- Gotowa? - spytał bez wyrazu. Od rana był małomówny, co
wcale nie poprawiało sytuacji. Dla mnie rozstania też są ciężkie, więc było by
łatwiej gdyby chociaż spróbował
zachowywać się naturalnie.
- Zależy - odpowiedziałam próbując złapać jego wzrok. - Fizycznie
tak, psychicznie totalnie nie.
Podniósł głowę i odgarnął kosmyki, które spadały mu na oczy.
Wziął moją walizkę, drugą ręką chwycił moją, pociągnął mnie za sobą i schodząc
powoli po schodach nucił nowy rap:
I wanna show you a
world, just let go,
what you gotta do is
close your eyes, feel it flow
I'm trying to fight
the pain, but I'm slowly falling,
you can try to run
away, can you hear me calling?
I know that you're
scared, so close your eyes
The pain will heal, no
need to cry
I know that it hurts,
I've felt it all
But no matter what
happens, I wont let you fall
Nie mogę się doczekać, aż nagrają ten cover i wypuszczą na
YouTube. Coś czuję, że będę słuchała go na okrągło. Victoria i Tilly już
czekały na nas gotowe do wyjścia. Ubrałam się ciepło i ostatni raz rzuciłam
spojrzenie na dom.
- Jeszcze tu wrócę - szepnęłam do siebie i wsiadłam do
samochodu. Pół godzinna droga na lotnisko przebiegła w przezabawnej atmosferze.
Victoria poprosiła mnie, żebym puściła jakieś popularne, polskie piosenki.
Zdziwiłam się, ale równocześnie ucieszyłam. To przyjemne kiedy ktoś zza granicy
chce posłuchać twojego języka, szczególnie kiedy jest to polski. Włączyłam
kilka utworów, które kojarzyłam z radia, później nieco starszych, a tych troje
Walijczyków wsłuchiwało się w tekst i próbowało powtarzać słowa. Miałam z nich
niezły ubaw. Na sam koniec, gdy zobaczyłam znak kierujący na lotnisko, puściłam
"Pomimo burz". Spojrzałam kątem oka na Leo, ale jego wyraz twarzy się
nie zmienił. Zastanawiałam się czy rozpozna tę piosenkę. Gdy Antek Smykiewicz
zaczął śpiewać refren, Leondre wciągnął gwałtownie powietrze i krzyknął:
- Znam to! - zaczęłam się śmiać, a on razem z wokalistą
śpiewał - I jeszcze znajdę więcej sił. Będę walczył, będę kochał. Będę się o
ciebie bił.
Na lotnisku zrobiliśmy standard czynności i siedliśmy w hali
odlotów, wykorzystując ostatnie minuty razem. Położyłąm głowę na ramieniu
chłopaka i spytałam:
- Kiedy wrzucicie nowy cover? - nie widziałam tego, ale
byłam pewna, że uśmiechnął się pod nosem. Zaczął bawić się moimi włosami
owijając je wokół swojego palca.
- Nie możesz się doczekać, żeby zobaczyć mnie w tych
seksownych słuchawkach studyjnych, co? - parsknęłam śmiechem.
- Tak, to właśnie mój główny powód - odpowiedziałam. Nagle
zawiesiłam wzrok na parze, która się żegnała przed nami. Chłopak bardzo mocno tulił
niską i drobną dziewczynę, obydwoje płakali. W końcu oderwali się od siebie, a
chłopak ruszył wolnym krokiem, oddalając się od czerwonej od łez dziewczyny.
Nie chciałam, żebyśmy też tak wyglądali, nie chciałam się żegnać, jakbyśmy się
mieli już nigdy nie zobaczyć, lecz tak jakbyśmy się mieli widzieć jutro. W
końcu on zawsze jest przy mnie, nawet jeśli nie mogę go dotknąć. - Myślę, że
jak go dodacie, to będzie mój nowy ulubiony, przegoni nawet "Why I got you
on my mind?"
Chwilę siedzieliśmy w przyjemnej ciszy, którą przerwał
brunet:
- Wiesz dlaczego ten rap jest taki wyjątkowy? - spytał, a ja
podniosłam głowę z jego ramienia i spojrzałam w czekoladowe tęczówki. -
Dlatego, że pisałem go patrząc na ciebie.
- Och, Leo - zarumieniłam się. - Ale przecież pokazywałeś mi
to nad czym pracowałeś i nawet ci pomagałam z tekstem.
Wstał i zaczął grzebać w kieszeni swoich jeansów, po chwili
wyciągnął pogiętą kartkę i mi ją podał. Rozłożyłam i spojrzałam na słowa.
- No właśnie, to przecież ten tekst, który pisaliśmy
wspólnie - powiedziałam nieco zdezorientowana.
- Odwróć kartkę - wykonałam polecenie, a tam cała strona
była zapisana. Znajdowało się mnóstwo poprzekreślanych słów, drobne plamy po
kakao i wgniecenia od pisania na kolanach. Przeniosłam rozpromieniony wzrok z
kartki na twarz mojego chłopaka. On cały był promieniem, który od kilku
miesięcy powoli rozjaśniał moje wnętrze, pokazując mi najskrytsze zakątki
siebie, o których nie miałam pojęcia. Nigdy bym nie przypuszczała, że aby
poznać lepiej swoje wnętrze, będę potrzebowała drugiej osoby. Wtuliłam się w
Leo, oddając jak najwięcej emocji z siebie. Chciałam mu je przekazać bez słów,
bo zwykłymi wyrazami nie potrafiłam.
Nadszedł ten czas, pożegnałam się z roześmianą Tilly,
następnie z przemiłą mamą Leo, a na samym końcu z Leondre.
- Hej, nie bądź smutny - powiedziałam mu do ucha, gdy
tkwiliśmy w przytuleniu. - Jestem przy tobie, coś się dzieje, dzwoń do mnie,
dobrze? Już się nie zachowam jak ostatnio, wszystko zrozumiałam.
Mruknął w ramach odpowiedzi. Odsunęłam się od niego i
zaczęłam odchodzić w stronę bramek.
- Poczekaj! - krzyknął. Podbiegł do mnie i delikatnie
pocałował mnie w policzek. - To już taka nasza tradycja, nie? - zaśmiałam się,
uścisnęłam ostatni raz jego rękę i poszłam.
W samolocie wzięłam szkicownik i zaczęłam przeglądać
wszystkie rysunki z ostatniego tygodnia. Przez ten czas zapełniłam w połowie
wolne strony mojego zeszytu. Pomimo, że rysowałam ołówkiem, więc ilustracje
stworzone zostały mnóstwem odcieni szarości, przebijało przez nie szczęście i
radość. Wręcz tryskały tymi emocjami. Gdy przejrzałam najnowsze dzieła,
wróciłam do początku, czyli do pierwszego rysunku sprzed półtorej roku, gdy
byłam po wypadku. Wertowałam kartki przypominając sobie wydarzenia, które
zainspirowały mnie do stworzenia tych rysunków. Cieszę się, że wtedy postanowiłam
prowadzić pamiętnik w formie rysunkowej. Nikt go nigdy nie odczyta i tylko ja
wiem ile niesie ze sobą uczuć. Ile bólu, żalu, smutku, miłości, radości,
nadziei.
Ciekawe czy pokażę go kiedyś komuś w całości. Na pewno musi
to być osoba, której bezgranicznie ufam i wtedy opowiem jej o obrazkach.
Opowiem o emocjach, o wzlotach i upadkach. Miałam już kandydata na to miejsce.
Taki jeden, który dzielił się ze mną muzyką, więc może ja podzielę
się z nim rysunkami.
***
Ostatni dzień wolnego przesiedziałam w domu i rozmawiałam z
mamą. Opowiedziałam jej trochę o mojej pierwszej zagranicznej przygodzie,
cieszyła się tym wszystkim chyba jeszcze bardziej niż ja. Obiecałam jej, że na
pewno kiedyś ją tam zabiorę, żeby zobaczyła na własne oczy walijskie klify.
Wieczorem zajęłam się pakowaniem plecaka do szkoły. Wydawało mi się, jakbym
wieki nie była w szkole, pomimo że czas płynął w zabójczym tempie. Co za
paradoks!
Cieszyłam się na jutrzejszy dzień. Chciałam zobaczyć się w
końcu z Werą, przeprosić i pogadać. Poza tym trochę stęskniłam się za Karolem.
Od czasu do czasu pisaliśmy ze sobą, ale to nie to samo. Dlatego, gdy obudziłam
się o poranku, bez problemu wstałam z łóżka i zebrałam do wyjścia. Mama wstała
razem ze mną i zrobiła mi śniadanie do szkoły. Mały gest, ale jak cieszy! Droga
była całkiem przyjemna. Chociaż śnieg powoli topniał i robiła się ciapa, to
wciąż panowały niskie temperatury. Chłód wiatru obijał mi się o policzki
delikatnie je rumieniąc. Dzięki temu rozbudziłam się i czułam świeżo. Kiedy
zawieszałam kurtkę w szatni trochę się zmartwiłam, gdyż zauważyła, że nie ma
rzeczy Weroniki. Pod salą też jej nie było i na pierwszej lekcji, i na drugiej,
na ostatniej też nie. Przynajmniej Karol dotrzymywał mi towarzystwa i miło
spędziłam ten dzień. Nazajutrz sytuacja się powtórzyła i tak było do czwartku.
Międzyczasie próbowałam się skontaktować z Weroniką - dzwoniłam, przychodziłam
pod drzwi jej domu. Nie dawała znaku życia. Naprawdę się martwiłam, myślałam o
niej w nocy, przez co nie spałam za wiele. W końcu w piątek doszło do naszego
spotkania. Zobaczyłam ją na korytarzu, gdy rozmawiała z nauczycielką
matematyki.
- Wera! - krzyknęłam automatycznie i ruszyłam pewnie w jej
stronę. Akurat skończyła rozmowę z nauczycielką, która odeszła w drugą stronę.
- Jejku, co się z tobą działo???
Nie patrzyła na mnie, wlepiała wzrok w ziemię i mruknęła pod
nosem, co ledwo dosłyszałam:
- Przepraszam, ale nie mam zbytnio czasu - już chciała
odejść, ale zastąpiłam jej drogę. To sprawiło, że przez chwilę na mnie
spojrzała. Jak ja dawno nie widziałam tych szarych oczu! Jednak zawsze
błyszczące, teraz były niemal matowe. Wyglądała jakoś tak inaczej.
- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - spytałam, bo
nie wyglądała najlepiej.
- Złapało mnie jakieś choróbsko, mam gorączkę, a przyszłam
tylko coś wyjaśnić - odpowiedziała i zaczęła jeździć nerwowo dłonią po
przeciwnej ręce. - Naprawdę nie mam teraz czasu ani siły, muszę wracać do domu.
- Musimy pogadać Wera - zaprotestowałam od razu. - Co się
dzieje? Powiedz mi...
- Obiecuję, że pogadamy, ale nie dziś - przerwała mi,
odwróciła się i odeszła szybkim krokiem. Ruszyłam w drugą stronę równie szybko.
Mój cel - szatnia. Szybko zgarnęłam kurtkę, szalik i w marszu zaczęłam się
ubierać. Na szczęście woźnej nie było, więc bez problemu uciekłam ze szkoły.
Rozejrzałam się i dostrzegłam złote włosy, przez chwilę się zawahałam
przyzwyczajona do zawsze idealnych fryzur u Wery, ale przecież widziałam ją
przed chwilą i właśnie tak wyglądała. Gdy znalazłam się w bezpiecznej
odległości, podążyłam jej śladem. Rzeczywiście wracała do domu, lecz w pewnym
momencie skręciła w bok do parku. Zrobiłam to samo. Obserwowałam jej nerwowe
ruchy kiedy się zatrzymała i szybko rozejrzała. Następnie weszła w... krzaki?
Przecież tam nic nie ma, więc po co tam idzie? Dość tego, postanowiłam to
sprawdzić. Podeszłam bliżej i usłyszałam dziwne odgłosy. Rozchyliłam nieco
rośliny i zobaczyłam klęczącą Weronikę, która właśnie zwracała, najprawdopodobniej
dzisiejsze, śniadanie.
- Wera! - krzyknęłam zmartwiona. Podskoczyła na dźwięk
mojego głosu. Otarła buzię i jednym ruchem wstała z ziemi. - Co...
- To tylko - przerwała mi od razu - zatrucie. Mama zrobiła
naleśniki z zepsutego mleka i tak mnie trzyma.
Zerknęłam na nią bacznie, blada jak ściana, podkrążone oczy
- jednego byłam pewna. Okłamała mnie.
- Czemu ciągle to robisz? - wybuchłam, a ona lekko się
skuliła. - Okłamujesz mnie, olewasz, nie odbierasz, unikasz. Do czego to
prowadzi? Nie chcesz mieć ze mną kontaktu?! To chociaż mi to powiedz w twarz, a
nie latam za tobą jak głupia, żebyś mnie zbywała jakimiś historyjkami wyssanymi
z palca!
- To nie tak, ja chciałam...próbowałam - zaczęła się miotać
i wtedy w końcu zobaczyłam to co powinnam już dawno dostrzec. Uwydatnione kości
policzkowe, zapadnięte oczy, matowe włosy i tęczówki, wiszące na niej dresy.
Jak mogłam być tak ślepa?
- Boże... dlaczego jesteś taka chuda? - wyjąkałam, jeżdżąc
wzrokiem po jej ciele. Nawet puchowa kurtka teraz nie ukrywała, że przede mną
stała może połowa Wery. Dziewczyna spuściła głowę i unikała odpowiedzi. Łzy mi
napłynęły do oczu i ledwo co wydukałam kolejne słowa. - M...Masz zaburzenia
odżywiania?
Nie odpowiedziała, jedynie pokiwała głową, a mnie wryło.
Zaczęłam wertować w mojej głowie poszukując ostatnich obrazów z Weroniką.
Straciłyśmy kontakt trochę ponad miesiąc temu, czy to możliwe, że tak szybko to
się stało?
- Ale jak to... przecież zawsze byłaś szczupła, po co? - Nie
rozumiałam tego. Lubiła swoją figurę, nie miała najmniejszego powodu, żeby się
odchudzać. - Wera... - nie wiedziałam co powiedzieć, nigdy wcześniej nie znałam
nikogo z zaburzeniami odżywiania, jedynie słyszałam o przypadkach. - Damy radę
jakoś - mówiłam, kiedy nagle dziewczyna zaczęła osuwać się na ziemię. Zareagowałam
prawie od razu. Złapałam ją i ułożyłam na ławce. Drżącymi rękami wyciągnęłam
telefon i zadzwoniłam po pogotowie. Przerażona czekałam kilka minut na karetkę,
co pewien czas delikatnie dotykając twarzy Weroniki, która była zimna. Była
cholernie zimna! Ratownicy medyczni jednym ruchem zgarnęli ja do karetki i odjechali
na sygnale, ledwo zdążyłam zapytać do jakiego szpitala ja zabierają.
Zatelefonowałam do mamy i objaśniłam jej w skrócie co się stało, przerywając od
czasu do czasu na aby wziąć oddech, bo zapomniałam jak to się robi. Obiecała,
że przyjedzie i pojedziemy razem. Pół godziny później byłam już w drodze. Może
powinnam powiedzieć dopiero, bo każda sekunda dłużyła się w nieskończoność.
Moją głowę rozsadzały myśli. Usiadłam w poczekalni, a mama poprosiła panią na
oddziale, że jak tylko będzie możliwość zobaczenia Weroniki to by dała nam znać.
Siedziałam w nerwach trzymając się za głowę i próbując opanować.
***
Drobna i krucha blondynka obudziła się w dziwnym dla niej
miejscu. Leżała na łóżku, otaczały ją białe ściany. Zobaczyła, że do ręki ma
podpiętą aparaturę, a na stoliku obok leżą jakieś leki. Obraz tego co się
wydarzyło zaczął się rozjaśniać. Park, Adela, utrata kontroli nad ciałem.
- Jak się czujesz? - głos należał do lekarza, który właśnie
wszedł do pokoju. Zdezorientowana dziewczyna przykryła się kołdrą pod samą
szyję. - Pamiętasz co się stało?
- Pamiętam... - zaczęła z trudem. - Pamiętam, że było zimno,
tak bardzo zimno i nie mogłam się na niczym skupić. Byłam w parku z Adą, ale
nie mogłam jej słuchać, bo było tak zimno...
- Porządnie wychłodziłaś organizm, dobrze że koleżanka z
tobą była, bo to mogło się skończyć bardzo źle - oznajmił rzeczowym tonem. Po
chwili do pokoju weszła niska, rudowłosa kobieta, która uśmiechała się
życzliwie. - Zostawię was same - ukłonił się i wyszedł. Blondynka bacznie
śledziła każdy, powolny ruch kobiety. Ta przybliżyła się i spod łóżka Weroniki
wyciągnęła małe krzesełko, na którym usiadła.
- Jestem Arlena i jestem psychiatrą - zaczęła, a nastolatka
na dźwięk tych słów wybałuszyła oczy. - Musimy porozmawiać o twoim problemie.
Przedstawię sprawę jasno. Masz anoreksję.
- Wiem - odpowiedziała i przewróciła oczami. - Dlaczego
kolejna osoba mi to mówi skoro ja to wiem. Ada też mi dziś to powiedziała.
Ameryki pani nie odkryła.
- Wiele anorektyczek się nie chce do tego przyznać i ukrywa
prawdę przed samą sobą - wyjaśniła poprawiając się na krześle. - Więc dobrze,
to już jest krok do przodu. Nie znam cię za bardzo, lecz od teraz będziesz
podlegała naszym obserwacjom w szpitalu psychiatrycznym...
- Co?! - przerwała jej Weronika. - Pójdę do psychiatryka?!
Proszę nie, ja nie potrzebuję, ja nie chcę - w jednej chwili oczy wypełniły jej
się łzami. - Proszę, zrobię wszystko tylko nie chcę tam iść.
Kobieta spojrzała na nią z politowaniem i współczuciem,
nachyliła się nad Werą i delikatnie ujęła jej dłoń.
- Posłuchaj, jeśli okaże się, że nie potrzebujesz pomocy,
wyjdziesz jeszcze tego samego dnia, wiesz? Po prostu musimy cię zważyć i
zobaczyć twoje BMI - próbowała ją uspokoić, ale nastolatka zalała się łzami, a
na jej twarzy malował się strach. - A teraz musisz mi opowiedzieć trochę więcej
o tym co się z tobą dzieje, dobrze? Chcesz pomocy, prawda?
Dziewczyna powoli pokiwała głową na tak, psychiatra podała
jej chusteczkę. Kiedy wysiąkała nos i otarła mokre policzki, zaczęła mówić:
- Nie wiem czy to anoreksja czy bulimia, bo praktycznie nie
jem, a jak zjem to często to zwracam - powiedziała drżącym głosem. - Zaczęło
się nieco ponad miesiąc temu chyba.
Nastała cisza, którą przerwała psychiatra:
- To o czym mówisz to najprawdopodobniej anoreksja
bulimiczna, jednakże z reguły chorzy mają naprzemiennie napady obżarstwa i
zwrot z głodówką. A ty, masz napady obżarstwa?
- Nie - odpowiedziała szeptem. Kobieta przygryzła nerwowo
wargę po tej informacji.
- Dobrze, do godziny przewieziemy cię do szpitala - gdy
spostrzegła znów przerażenie w szarych oczach, szybko dodała - na kontrolę
oczywiście. Nie martw na zapas. Na razie odpoczywaj.
Wyszła zostawiając zwiniętą w kłębek, wystraszoną
dziewczynę.
***
Postanowiłam poszukać przyjaciółki na własną rękę. Nikt mnie
o niczym nie informował, a ja za dużo spaprałam, żeby teraz znów siedzieć
bezczynnie. Przemykałam pomiędzy lekarzami w poszukiwaniu sali gdzie leży Wera.
Po jakimś czasie doszedł do mnie dźwięk jej głosu. Zbliżyłam się do drzwi i
zaczęłam słuchać:
- Proszę, zrobię wszystko tylko nie chcę tam iść.
Jej głos był taki zmizerniały i przestraszony, że serce mi
się łamało, gdy słuchałam dalszej części rozmowy. Najprawdopodobniej kobieta
była jakimś psychologiem. Nie słyszałam wszystkiego, ale wyłapywałam ważniejsze
rzeczy. Moje uszy wyłapały dwa słowa - anoreksja bulimiczna. Nagle drzwi się
otworzyły, a ja się szybko odskoczyłam. Kobieta od razu mnie dostrzegła i
zamknęła pokój. Chwilę na mnie patrzyła, byłam pewna, że zaraz na mnie
nakrzyczy. Ona jednak spokojnym głosem powiedziała:
- Ty jesteś Ada? - kiwnęłam głową na tak. Kobieta posłała mi
uśmiech.
- Czy może mi pani powiedzieć co się dzieje? Jak to w ogóle
możliwe, że dziewczyna z idealną figurą i wyglądem, popada w anoreksję? -
spytałam prosto z mostu.
- Wiesz, anoreksja to przede wszystkim choroba psychiczna.
Zaczyna się od problemów domowych może wśród znajomych? Gdy sobie z czymś nie
radzisz lub masz jakiś trudny czas. Czasami ludzi to przerasta, bezsilność ich
wykańcza, więc podświadomie wytwarzają problem, którym będą mogli się zająć.
Wśród nastolatek często są to właśnie zaburzenia odżywiania. W taki też sposób
chcą zwrócić na siebie uwagę otoczenia, ale równocześnie zajmują głowę innymi
myślami niż problemy zewnętrzne...
- Ada? - usłyszałam stłumiony krzyk dochodzący z pokoju.
Spojrzałam na kobietę, która ręką wskazała mi żebym weszła. Bez zastanowienia
otworzyłam drzwi i podeszłam do przyjaciółki, której oczy były czerwone od łez.
- Ada - pociągnęła nosem. - Zabierają mnie do psychiatryka...
- Wiem Wera, ale spokojnie... - przerwałam jej, a ona
zrobiła to samo.
- Jak mam być spokojna?! Przecież oni mnie nie wypuszczą
stamtąd - już chciałam zaprotestować, ale nie pozwoliła mi. - Posłuchaj mnie
proszę i daj mi mówić. Nie wiem kiedy będziemy mogły porozmawiać, bo w szpitalu
pewnie odwiedzać może tylko rodzina, przynajmniej na początku. Jestem pewna, że
mnie nie wypuszczą, bo... ważę 32 kilo.
Gdy to powiedziała zaczęłam kręcić głową z niedowierzaniem.
Boże, jak to? Poczułam jak łza skapuje mi na spodnie.
- Wera, czy mogę cię prosić, żebyś mi o tym powiedziała? O
wszystkim? Jak się czujesz, dlaczego to zrobiłaś? Proszę, muszę to wiedzieć.
Dziewczyna pokiwała głową i chwilę się zbierała, żeby
zacząć.
- Zaczęło się od tego, że Charlie zerwał ze mną kontakt.
Chloe była zazdrosna o naszą znajomość i stwierdził, że woli ją, nawet jeżeli
kazała mu wybierać i tak po prostu mnie olał. Wiem, o co spytasz, czemu ci nie
powiedziałam. Miałaś wtedy problemy z Leo i nie chciałam cię obarczać moimi i
tak już miałaś ciężko. Poza tym cieszyłam się, bo Tomek przyjeżdżał. Byłam w
nim zakochana, wiele dla mnie znaczył i chciałam w końcu mu to powiedzieć.
Kiedy wyznałam mu, co czuję, on oznajmił, że jest gejem - płakała nieprzerwanie.
Miałam ochotę ją przytulić, ale sama byłam sparaliżowana i próbowałam
przetrawić te wszystkie informacje. - Wiesz, zawsze mówiłaś, że zazdrościsz mi
powodzenia u chłopców. Tylko, że oni nigdy we mnie nie widzieli Weroniki, tylko
ładną blondynkę. Gdy w końcu spotkałam dwóch takich, którzy mnie dostrzegli,
jeden zerwał ze mną całkowicie kontakt, a drugi okazał się gejem. Stwierdziłam,
że coś ze mną musi być nie tak. Że może dla tych właściwych osób nie jestem
zbyt dobra? Tyle ludzi ode mnie odeszło lub się oddalało. Tata, siostra, mama,
Charlie, Tomek i powoli ty też... Całymi dniami myślałam o tym i zdałam sobie
sprawę, że tak naprawdę nie mam nikogo bliskiego oprócz ciebie. Tym bardziej
nie mogłam cię tym wszystkim zarzucić. Stwierdziłam, że coś jest ze mną nie
tak, skoro wszystkich odpycham... wtedy zaczęłam się interesować jedzeniem, kalorycznością
i tak się zaczęło. Patrzyłam jak chudnę i czułam się z tym dobrze. Wciąż
odczuwałam głód, na początku to było okropne, ale później zaczęło mi się
podobać. Chciałam tylko to czuć, wchodziłam na wagę i widziałam kilogram za
kilogramem mniej i byłam dumna. Aż w końcu to zaczęło mnie męczyć. Widziałam te
wszystkie potrawy wigilijne i miałam zamiar je zjeść, ale wtedy... - urwała, a
ja dostrzegłam jak przechodzi ją dreszcz. - Jakby w głowie uaktywniła mi się
osoba, która mi zabroniła. Anoreksja... ona mówiła, że jest moją jedyną
przyjaciółką i że nie jestem sama, i nie mogę tego zrobić - zaczęłam ryczeć,
tak mocno, jak nigdy w życiu. Pomimo wszystkich chwil, które przeszłam, ten
moment przytłaczał mnie najbardziej. Nie widziałam dobrze mojej przyjaciółki,
bo łzy zakryły mi cały świat. - Od tego momentu wiedziałam, że mam problem i
chciałam to skończyć, przysięgam! Próbowałam, ale gdy tylko coś zjadłam ona
zaraz przychodziła i mówiła, że zostanę znów sama, bo nie mam nikogo, więc
zwracałam. Jadłam tylko od czasu do czasu, gdy wydawało mi się, że jest
uśpiona. Ona jednak zawsze czuwała. Wiesz co jest najgorsze? Że spytasz mnie
ile kalorii ma banan i ja ci to powiem! Spytasz o kotleta, olej, kromkę chleba,
wszystko wiem! Mam całą tabelkę w głowie. Włosy mi wypadają, paznokcie się
rozdwajają, cera jest ziemista... widzę jak znikam. Próbuję, ją wygonić. Ale
się nie da. Nie da się!!! - krzyknęła, ale to nie był głos Weroniki. -
Próbowałam ją nawet skrzywdzić, ale to nie pomogło.
- Co to znaczy, że próbowałaś ją skrzywdzić? - wydukałam.
Odwróciła głowę i podciągnęła koszulkę pokazując mi swój brzuch, na którym
znajdowało się kilkadziesiąt ran. Cięła się. Widok był przerażający, pełno
kresek i wystające kości. Gdzie jest Weronika i czemu to cholerstwo mi ją
zabrało?
- Wera, przepraszam - przytuliłam się do niej. - Wyjdziesz z
tego, obiecuję. Wyciągnę cię. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Przepraszam. Powtarzałam to słowo jak mantrę. Jakby miało cofnąć
czas i wszystko naprawić. Tak bardzo chciałam teraz mieć przy sobie szkicownik
i narysować to co czuję, bo zaraz eksploduję od natłoku emocji. Dlatego
zaczęłam rysować w głowie. Rysowałam egoizm, tak jak go sobie wyobrażałam,
czyli siebie. Bo jakim trzeba być egoistycznym i zapatrzonym w siebie, żeby nie
zauważyć, że twoja przyjaciółka, którą znasz od dziecka, przeżywa najgorsze
chwile w życiu? Że twoja przyjaciółka woła o pomoc, ale anoreksja, która nią
zawładnęła dusi jej krzyk? Jakim trzeba być egoistą, żeby postawić swoje problemy
nad problemy najbliższej osoby?
I w końcu jaką trzeba być okropną Adelą, żeby pozwolić
Anoreksji Bulimicznej odebrać Weronikę, najlepszą przyjaciółkę, która zawsze
była przy niej, nie dawała upaść i się poddać. Dosyć tego. Popełniłam tyle
błędów, że już nie mam nic do stracenia.
Anoreksjo, szykuj się. To jest moja przyjaciółka i nie
pozwolę ci jej zabrać bez walki.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej,
jestem trochę zła. To dla mnie ważny rozdział. Nie dość, że jest pięćdziesiąty, to o takiej tematyce.Numer rozdziału i wydarzenia to zbieg okoliczności. W każdym razie jutro wyjeżdżam, więc nie mam czasu napisać tego lepiej, a chciałabym. Ciężko mi się pisało ten rozdział, może to głupie ale przywiązałam się do bohaterów i opisywanie takiego losu... to serio było dla mnie trudne. Dlatego wkurza mnie trochę to, że wstawiam go tak nie do końca dopracowanego, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Mam prośbę, bardzo mi zależy na komentarzu pod tym rozdziałem. Chciałabym poznać waszą opinię na jego temat, czy was zaskoczył, może wzruszył, a może był dla Was obojętny. Proszę, jeśli to czytasz, skomentuj.
Miłego wieczoru!
Lia
#Rozdział 49 "Carum est, quod rarum est"
Tytuł: "Cenne jest to co rzadkie"
Przez większą część lotu wpatrywałam się rozmarzonym
wzrokiem w szybę, a pozostały czas wykorzystałam na rysowanie. Na szczęście
szkicownik zawsze miałam pod ręką, a aktualnie w mojej głowie pojawiało się tysiąc
rysunków na minutę, za którymi sama nie potrafiłam nadążyć. Muszę zapamiętać,
że największą wenę twórczą mam trzynaście tysięcy metrów nad ziemią.
Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, tak samo jak
startowanie, jednakże widok mi to wynagradzał. Gwiazdy błyszczały na niebie, a
światła miasta mieniły w każdym poszczególnym okienku mieszkań. Twarde lądowanie i oklaski dla pilota. Ktoś bił brawa tak głośno, że
przebijał się ponad dźwiękiem. Ten ktoś to byłam ja. Dopiero teraz zdałam sobie
sprawę, że się rozluźniłam i poczułam bezpiecznie. Mimo stresu jaki mi towarzyszył, lot był jedną z
najbardziej ekscytujących rzeczy, jakie do tej pory przeżyłam. A teraz? Jestem
w Port Talbot. W Walii. W Wielkiej Brytanii. Pierwszy raz za granicą. Przeszedł
mnie dreszcz, ale to z podniecenia. Dla dziewczyny, która nigdy nie postawiła nogi za granice swojego kraju to spełnienie marzeń.
Ruszyłam za tłumem, zabrałam walizkę z taśmy, a następnie
skierowałam się w stronę wyjścia. Tam czekał na mnie Leondre, który w ręce
trzymał kartę z napisem "I always got you on my mind, Adele" i machał
do mnie. Poczułam się jakbym patrzyła na jakiś obrazek z pinteresta, takie
rzeczy dzieją się też naprawdę? Podeszłam do niego targając za sobą walizkę i
mocno przytuliłam. To dziwne kiedy wczoraj się z nim żegnałam, myśląc że nie
zobaczę tych węgielków w oczach albo potarganych włosów przez kilka miesięcy, a
dziś znalazłam się w jego objęciach.
Wziął moją walizkę, wolną ręką pochwycił moją dłoń i tak
poszliśmy na parking, gdzie czekała mama Leo. Jak tylko podeszłam od razu się
uśmiechnęła, przytuliła mnie i powiedziała, że bardzo się cieszy, że w końcu
może mnie poznać. Jej akcent był taki słodki, inny niż Leo, mogłabym ich
obydwojga słuchać cały czas. Nie minęło pół godziny, a dotarliśmy do domu
Devries. W środku na wejściu przywitała mnie Tilly, młodsza siostra Leo, która
sprawiała wrażenie nieco nieśmiałej, ale równie sympatycznej co reszta członków
rodziny.
- Chodź pokaże ci twój pokój - zwrócił się do mnie z
uśmiechem. Zabrał bagaż pod pachę i zaprowadził do sporego pokoju. - Tu
mieszkał Joseph zanim się wyprowadził.
W pomieszczeniu znajdowało się duże łóżko, równie wielka
szafa obok biurko przy oknie na nim komputer stacjonarny i dwie wysokie wieże. Pokój był dobrze wyposażony, biorąc pod uwagę fakt, że nikt go nie
zamieszkiwał. Mój wzrok przykuły drzwi na przeciwko łóżka. Wskazałam na nie i
spytałam co się za nimi znajduje. Machnął ręką, dając mi do zrozumienia, żebym
sama sprawdziła. Otworzyłam i zajrzałam do łazienki, której rozmiary
dorównywały pokojowi. Mój własny pokój jest o połowę mniejszy niż ta prywatna
łazienka. Pierwszy raz w życiu widzę pokój z prywatną łazienką!
- Pewnie jesteś zmęczona, więc idź się odświeżyć i spać,
żebyś miała siłę na jutrzejszy dzień - powiedział i posłał mi ciepły uśmiech,
ale tak mocny, że poczułam go nawet w swoim wnętrzu. Zgarnął mnie jeszcze w
objęcia, pocałował czule w czoło. Uwielbiałam kiedy to robił. - Nawet nie wiesz
jak się cieszę, że tu jesteś - szepnął.
- Ty nawet nie wiesz, jak to wszystko dla mnie dużo
znaczy i jaka jestem zachwycona - odpowiedziałam równie cicho.
- Nie zapominaj, że mam borderline, więc odczuwam wszystko
dwa razy mocniej - zauważył.
- No dobra, wygrałeś w konkurencji "nawet nie wiesz
jak", ale to jeszcze nie koniec - zaśmiałam się. Chwilę później brałam już
ciepłą kąpiel, rozpakowałam się po części i padłam na łóżko zasypiając niemal
od razu.
***
Kolejne dni, praktycznie cały czas spędzaliśmy poza
domem tworząc wspaniałe, wspólne wspomnienia. Leondre pokazywał mi swoje miasto,
które pierwotnie nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażenia. Miasto przemysłowe,
gdzie dym z kominów unosił się na okrągło. Nocą przypominał mi Nowy York, taki jaki
znam ze zdjęć. Jednak brunet zabrał mnie w różne piękne miejsca, które
sprawiły, że zakochałam się w Port Talbot. Piaszczysta plaża Aberavon Beach
zimą wyglądała zjawiskowo, ciągnęła się tam gdzie wzrok nie dosięgał - nasze
ulubione miejsce na długie, poranne spacery. Cały jeden dzień poświęciliśmy na Margam
Park, gdzie znajduje się tajemniczy, stary zamek i wspaniałe walijskie, czyli
męczące, ukształtowanie terenu. Oprócz tego zobaczyłam magiczne klify i miejsce do którego
od zawsze uciekał, gdy czuł się samotny, gdzie powstały pierwsze teksty.
Odwiedziliśmy mnóstwo małych, przytulnych kawiarni. Zima w tym roku nie była
łagodna, więc chcąc nie chcąc musieliśmy co pewien czas się rozgrzać. Wybraliśmy
się do typowego skate parku, gdzie ludzie jeździli pomimo temperatury i śniegu.
Parę razy byliśmy w kinie, przechodziliśmy wąskimi, niezaludnionymi uliczkami.
Poznawanie tych wszystkich miejsc z przewodnikiem Leo, było
najwspanialszymi chwilami w moim życiu. Wracaliśmy wyczerpani i przemarznięci,
robiliśmy kakao z piankami i cynamonem. Braliśmy wielki, wełniany koc i
wtuleni w siebie oglądaliśmy filmy. Czasem zamiast kolejnej produkcji
holywoodzkiej, brałam szkicownik odprężając się przy delikatnych
pociągnięciach ołówka. Leondre wtedy chwytał kartkę i długopis, próbując stworzyć
nowe teksty. Jak czegoś nie był pewien, pytał i razem poprawialiśmy jego
rapowaną poezję.
Dogadywaliśmy się bez zarzutu, znaliśmy siebie na wylot,
uszczęśliwialiśmy siebie nawzajem. Nie da się nic poradzić na zakochiwanie.
Jeśli to odpowiednia osoba, to nie ważne co się między wami wydarzy, nie ważne
jak bardzo będziesz chciał ją odrzucić, nie ma rady. Ja zakochuję się w Leo
codziennie na nowo i mam wrażenie, że coraz mocniej. Zasypiam z myślą, że nie
potrafię obdarzyć kogoś większą miłością, jednak każdego ranka okazuje się, że
byłam w błędzie. Miłość jest potężna, ale cholernie skomplikowana. Chyba w
końcu się w niej odnalazłam. Obydwoje się odnaleźliśmy.
***
W wigilię ostatniego dnia grudnia, zaczęłam panicznie
przeglądać wszystkie swoje ubrania. Leo znajdował się na próbie, jutro grali na Wembley
na sylwestra. Na koncercie noworocznym, jako dziewczyna jednego z członków
zespołu, musiałam wyglądać co najmniej świetnie. Nie chcę znów być wytykana
przez fanki, pomimo tego, że zdawałam sobie sprawę, jeśli będą chciały mnie
zjechać i tak to zrobią. Lecz nie chciałam im dawać powodów. Nic mi nie
pasowało, wszystko było jakieś zwykłe, a nie mogłam sobie pozwolić, żeby kupić
nowe ubrania. Z pomocą przyszła mi Tilly, z którą nie spędziłam zbyt wiele
czasu w ciągu tych kilku dni. Lecz chyba usłyszała moje zrozpaczone jęki, które
swoją drogą musiały brzmieć żałośnie. Zapytała się co się stało, a gdy jej
opowiedziałam w czym tkwi problem, uśmiechnęła się i powiedziała, żebym
poczekała chwilkę, po czym wyszła.
- Załatwione - wróciła po kilku minutach. - Rozmawiałam z
Chloe, powiedziała żebyś podała swoje wymiary, a ona poszuka czegoś w swojej
szafie, ma naprawdę dużo ciuchów.
Nigdy w życiu nie widziałam Chloe na żywo, ale na zdjęciach
zauważyłam, że była bardzo szczupła, nie to co ja. Ten fakt mnie delikatnie
zmartwił, wyobraziłam sobie, jak blondynka przywozi mi świetne ciuchy, a ja w żadne
się nie mieszczę. Matilda jakby czytając mi w myślach powiedziała:
- Jeśli nie będzie miała twojego rozmiaru w szafie, to
weźmie od koleżanek, więc nie martw się. Już Chloe w tym głowa, że będziesz
wyglądać fantastycznie, zaufaj mi ona się na tym zna! - zapewniła mnie i
uspokoiła.
- O rany, dziękuję bardzo! - niemal podskoczyłam z radości.
- Nie wiem jak ci się odwdzięczyć.
- To co robisz z Leo jest wystarczające - posłała mi
życzliwy uśmiech, pokazując zęby. Resztę dnia spędziłam z Tilly, która okazała
się świetną dziewczyną, bardzo zdolną i pozytywną.
Cała trójka tworzyła zgraną i kochającą się rodzinę. Zastanawiałam się tylko, jak Antonio, tata Leo i Tilly, mógł ich
tak potraktować. Nie mieściło mi się w głowie, żeby skrzywdzić w taki potworny
sposób te dobre i wrażliwe istoty.
Leo wraz z Victorią wrócili z próby, więc resztę wieczoru
spędziliśmy wspólnie. Graliśmy w karty, później w planszówki a na sam koniec
przerzuciliśmy się na play station, przy którym mieliśmy równie duży ubaw, jak
przy poprzednich grach.
I tak minął kolejny wspaniały dzień.
***
W ostatni dzień roku, już o godzinie ósmej byliśmy w
drodze do Londynu. Wyjechaliśmy tak wcześnie nie dlatego, że Leo dziś grał
koncert, lecz dlatego, że chciał mi chociaż trochę pokazać Londyn. Byłam
podekscytowana i od rana buzia mi się nie zamykała. Całą czwórką pojechaliśmy w
takie popularne miejsca jak Big Ben, przejechaliśmy się na London Eye i
odwiedziliśmy National Gallery, gdzie wystawiona była jedna z moich
artystycznych inspiracji, czyli Van Gogh. Kiedy zobaczyłam
"Słoneczniki" na żywo, stałam przez piętnaście minut wpatrując się
dokładnie w każdą kreskę i kontur. Następnie czerwonym autobusem przejechaliśmy
przez pół Londynu, żeby dotrzeć na Wembley. Tam czekali już na nas Charlie z
rodziną i Chloe. Przedstawiłam się wszystkim, a rodziny chłopaków zostawili
mnie, Leo, Chloe i Charliego, sami poszli na obiad.
- Miło cię znów widzieć - zwrócił się do mnie Charlie.
Uśmiechnęłam się i uścisnęłam chłopca. Następnie Chloe podała mi rękę przedstawiając
się. Usiadłyśmy na widowni, kiedy Bam mieli próbę. Chloe nie była typem
osoby, z którą lubiłam spędzać czas, ale nie przekreślałam jej od razu. Miła
dziewczyna, jednak nasze poglądy bardzo się różniły. Ja i ona to dwa różne
światy. Ty i Leo to też dwa różne światy, pomyślałam.
- Może zaczniemy się już przygotowywać? Wybierzesz sobie
ubranie, umalujemy się i zrobimy włosy? - zaproponowała. Pokiwałam głową i
poszłyśmy do garderoby. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, do występu
chłopaków zostało mnóstwo czasu. Najwidoczniej Chloe, tak jak Werka, lubiła
wyszykować się wcześniej. Na myśl o przyjaciółce żołądek mi się ścisnął. To
pierwsze święta, które spędzamy bez słowa. Próbowałam się z nią skontaktować,
nie odzywała się do mnie. Jej mama powiedziała, że wszystko w porządku, ale nie
chce mi się w to wierzyć. Nie mogłam z nią porozmawiać skoro nie było jej w
domu, nie odbierała telefonów, jej mama nie współpracowała. Chciałabym, żeby
była tu teraz ze mną. Zawsze marzyłyśmy by razem podróżować, Londyn był jednym
z naszych punktów na liście. Teraz jestem w tym starym mieście i czuję, jakby
mi czegoś brakowało. Miałam nadzieję, że przeżyła wspaniałe święta. W szkole ją
złapię i już mi się nie wywinie od rozmowy, myślałam. Jak to się stało, że od
najlepszych przyjaciółek, niemal sióstr, stałyśmy się osobami, które nie mają
żadnego kontaktu.
- Pasuje? - głos Chloe wyrwał mnie z zamyślenia. Wyszłam zza
drewnianego parawanu, żeby zobaczyć się w lustrze. - Jest naprawdę ładna -
przyznała dziewczyna z zadowolonym wyrazem twarzy, obejmując mnie wzrokiem w całości.
- Sama nie wiem - odpowiedziałam patrząc na siebie w
zdobione na brzegach lustro. Na sobie miałam bardzo obcisłą sukienkę, która zasłaniała
mi pupę i nic więcej. Miała głębokie, trójkątne wcięcie na plecach i mocno się
błyszczała.
- W makijażu i włosach będziesz wyglądać zjawiskowo, mówię
ci - zapewniała, a sama przebrała się w dopasowaną spódniczkę i krótką
koszulkę. Następnie do pokoju weszły cztery kobiety, które zaczęły nas malować
i stylizować włosy. Nie wiem ile cały proces trwał, ale już mnie tyłek
bolał od siedzenia, więc pewnie długo.
- Gotowe - powiedziały kobiety niemal w tym samym momencie.
Razem z Chloe poszłyśmy się zobaczyć. Blondynka była zachwycona, ja wręcz na
odwrót. Miałam bardzo ciemny i mocny makijaż oka, wyraźnie wykonturowaną twarz,
czerwoną szminkę, a włosy rozpuszczone i zakręcone, efekt potęgowała krótka i
błyszcząca sukienka. Czułam się jak pani do wynajęcia na noc.
- Wyglądasz bosko - powiedziała Chloe spoglądając na mnie.
- Ale się tak nie czuję - wypaliłam. Zauważyłam, że wyraz
jej twarzy szybko się zmienia, więc dodałam - ponieważ czuję się super bosko!
Super bosko? Co to za tekst?! Nie chciałam narzekać, bo dużo dla mnie zrobiła, lecz z
takim wyglądem czułam się okropnie niekomfortowo. Do koncertu została godzina,
więc poszłyśmy do barku się czegoś napić. Zastałyśmy tam Charliego, który na
nasz widok gwizdnął. Chloe się zaśmiała, a ja pociągnęłam sukienkę w dół.
Ciągle wydawało mi się, że mi podchodzi do góry i odsłania całą pupę.
Usiedliśmy we trójkę i rozmawialiśmy. W pewnym momencie blondynka oznajmiła, że
idzie do toalety, zostałam z Charliem. Nachylił się nade mną i przyciszonym
głosem, jakby się czegoś obawiał, spytał:
- Jak tam się ma Weronika? - spojrzałam na niego zdziwiona.
Przecież z nią rozmawiał, to po co się mnie pytał.
- Nie możesz się jej sam zapytać przy okazji rozmowy?
- Nie mam z nią kontaktu od miesiąca - szczęka mi opadła.
- Jak to? Dlaczego? - byłam zmieszana, ponieważ żyłam w
przekonaniu, że się przyjaźnią.
- Musiałem zerwać z nią kontakt -odchrząknął zakłopotany. -
To nie tak, że mi nie zależy. Jest dla mnie bardzo ważna i jest niesamowitą osobą,
ale czasem trzeba wybrać - próbował się wytłumaczyć, a ja nic nie rozumiałam. -
Myślałem, że wiesz w końcu to się zdarzyło już dawno... - w tym momencie
blondynka wróciła, a my szybko zmieniliśmy temat.
Dlaczego mi nie powiedziała? Czemu nie zadzwoniła? Czy to
oznacza, że wybrał Chloe, zamiast Werki? Jak to jest, że w ogóle musiał wybierać,
przecież się przyjaźnili. Boże, przynajmniej Tomek ją wspiera, tego jestem
pewna... a co jeśli nie?
Koncert zaraz się zaczynał, więc poszłam na backstage, aby
go oglądnąć. Trwał dwie godziny, chłopcy jak zwykle dali czadu i nie obyło się
bez bisu. W tłumie z przodu wzrokiem wyhaczyłam Zuzię, która była w specjalnym
miejscu razem z rodzicami. Mam nadzieję, że podobał jej się prezent gwiazdkowy.
Gdy dłużej przypatrzyłam się jej twarzy, nie miałam już wątpliwości, że tak.
Po koncercie została godzina do nowego roku, a przed nami
była jeszcze impreza. Poszłam tam razem z Chloe i czekałyśmy na chłopaków. Nie
przychodzili, więc blondynka wyciągnęła mnie na parkiet do jakiejś grupy
nieznajomych. Byli lekko wstawieni, ale zaczęliśmy tańczyć. Każdy ruch mnie
krępował, nie podnosiłam rąk, wręcz co chwilę ciągnęłam sukienkę w dół. Do
naszej grupy w końcu dołączyli Bam. Charlie od razu podszedł do Chloe, a Leo
chwilę się we mnie wpatrywał niepewnym spojrzeniem.
- Coś nie tak? - spytałam czerwieniąc się.
- Nie, po prostu wyglądasz tak - próbował znaleźć słowo. -
No, nie poznałem cię po prostu - posłał mi zakłopotany uśmiech. Muzyka się
zmieniła, a ja poczułam nagły przypływ odwagi. To nie zdarzało się u mnie
często, więc wykorzystałam to i przywarłam do Leondre. Próbowałam być
atrakcyjna i tańczyć tak jak to na imprezach robią te wszystkie dziewczyny. Nie miałam zbyt dużego
doświadczenia, a brunet zachowywał się bardzo sztywno. W pewnym momencie
przerwał moje wygibasy, łapiąc mnie za ramiona. - Adele, dość.
Myślałam, że spłonę ze wstydu. Ta scena musiała wyglądać
komicznie z zewnątrz. Moja mina nadawała się idealnie do uwiecznienia i
zrobienia mema z podpisem "ten moment kiedy chciałaś być seksi, a nawet
twój chłopak cię nie chce". Do oczu zebrały mi się łzy, przygryzłam wargę.
- Nawet z tapetą na twarzy i w sukience która wywala mi dupę
na wierzch wyglądam źle i obrzydliwie - powiedziałam, a głos mi lekko zadrżał. Było mi wstyd za siebie.Spuściłam głowę, Chloe to jakoś umie wyglądać fajnie i dobrze się prezentować.
Pasuje do Charlsa i na te wszystkie imprezy, ja nie.
- Posłuchaj mnie - chwycił mój podbródek i delikatnie zmusił
mnie żebym na niego spojrzała. - Nie powiem ci, że wyglądasz pięknie, bo to nie
jesteś ty. Nie lubisz takich strojów, widzę że męczysz się w tej sukience i
masz ochotę zebrać włosy i zgarnąć je w poczochranego koka, odsłonić swój
kolczyk w uchu, który wygląda jakbyś uciekła z więzienia - zaśmiałam się, a on
założył mi kosmyk za ucho i szepnął, pochylając się nade mną. - Przebierzesz
się i zwiniemy się stąd, okay?
Pokiwałam energicznie głową i ruszyliśmy do jego garderoby.
Wzięłam jakąś wielką bluzę, spodnie w których przyjechałam i w mgnieniu oka
zmieniłam strój. Włosy spięłam, tak jak to przewidział Leo w niedbałego koka.
Ściągnęłam sztuczne rzęsy, zmyłam szminkę i przepłukałam delikatnie twarz. Oczy
nadal były dosyć mocno pomalowane, natomiast po konturowaniu nie było ani
śladu, jedynie pozostałości trwałego podkładu. Od razu poczułam się lepiej.
- Chodź, za chwilę będzie nowy rok - porwał mnie za rękę,
jak tylko wyszłam z pomieszczenia. Pod pachą miał nasze kurtki i zaczęliśmy
wchodzić po schodach. Z początku zaczął biec, ale chyba przypomniał sobie, że
przecież ja nie mogę i dostosował tempo do mojego. W końcu znaleźliśmy się na
dachu budynku, w centrum Londynu. Spojrzałam na zegarek. Za dziesięć minut
wybije północ. Leo podał mi kurtkę, którą się otuliłam. Rozłożył koc blisko
skraju dachu. Usiedliśmy we dwoje, a ja oparłam głowę o jego ramię i wpatrywałam
się w Londyn nocą, ale nie zwyczajną nocą, lecz noworoczną nocą.
- Ten czas z tobą płynie jak szalony - zaczął smutnym
głosem. - Nie mogę przestać myśleć o nim kiedy jesteśmy razem, o tym że on zaraz
się skończy - urwał i przekrzywił głowę spoglądając na mnie. - Ostatnio z
Charliem postanowiliśmy nagrać nowy cover do piosenki "Don't let me
down", słowa są o tobie i są dla mnie ważne...chcesz posłuchać?
- Oczywiście - szepnęłam i zamknęłam oczy, trochę się
obawiając. Ostatni cover bardzo nas poróżnił. Ale zanim mocniej się zaniepokoiłam, Leo już zaczął (link):
I wanna show you a
world, just let go,
what you gotta do is
close your eyes, feel it flow
I'm trying to fight
the pain, but I'm slowly falling,
you can try to run
away, can you hear me calling?
I know that you're
scared, so close your eyes
The pain will heal, no
need to cry
I know that it hurts,
I've felt it all
But no matter what
happens, I wont let you fall
-...teraz zaczyna się część Char... - przerwałam mu i
zaczęłam śpiewać, a raczej fałszować refren tej znanej piosenki, a po chwili
dołączył się do mnie również Leo, który jak wiemy śpiewa jeszcze gorzej niż ja:
I need you, I need
you, I need you right now
Yeah, I need you right
now
So don't let me, don't
let me, don't let me down
I think I'm losing my
mind now
It's in my head,
darling, I hope
That you'll be here,
when I need you the most
So don't let me, don't
let me, don't let me down
Don't let me down
Don't let me down
Don't let me down,
down, down
Don't let me down,
don't let me down,
down, down
Leo uśmiechnął się i zaczął drugą zwrotkę, patrząc mi prosto
w oczy:
I'm sorry that I
brought you here,
I wish that I could
turn back time
But I can't seem to
break you down
enough to make you
change your mind
It's cold outside, so
take my jacket
I'm used to it so you
can have it
And I'm glad that you
are here with me
so we can taste the
heaven
I left you out in such
a state
And after all, you
still stay
I think that it is
safe to say,
that we can now, call
this fate
W tym momencie usłyszeliśmy głośne odliczanie, dziesięć,
dziewięć, osiem... Ale Leo nie przestawał.
So if you're done,
open up, this is what I'm for
Maybe I can find a way
before we hit the floor
Momentalnie, jakby na zakończenie jego słów, w górę wystrzeliły
fajerwerki i otoczyły nas z każdej strony. A my rozglądaliśmy się wokół, ale
wciąż powracając wzrokiem do siebie dokończyliśmy piosenkę. To nie wyglądało
tak kolorowo, fajerwerki nas zagłuszały, więc tekst rozpoznawaliśmy tylko po
ruchu swoich warg, w dodatku żadne z nas nie umiało śpiewać, więc akurat huk
wokół ratował świat przed straceniem słuchu od naszych barw głosu. Mimo
wszystko to było magiczne, właśnie to że było takie nieidealne i nasze. Niebo
mieniło się złotem, czerwienioną, błękitem, zielenią i mnóstwem innych noworocznych kolorów, a
my śpiewaliśmy patrząc na siebie:
I need you, I need
you, I need you right now
Yeah, I need you right
now
So don't let me, don't
let me, don't let me down
I think I'm losing my
mind now
It's in my head,
darling, I hope
That you'll be here,
when I need you the most
So don't let me, don't
let me, don't let me down
Don't let me down
Don't let me down
Don't let me down,
down, down
Don't let me down,
Don't let me down,
down, down
Ooh, I think I'm losing
my mind now, yeah
Ooh, I think I'm
losing my mind now, yeah
I need you, I need
you, I need you right now
Yeah, I need you right
now
So don't let me, don't
let me, don't let me down
I think I'm losing my
mind now
It's in my head,
darling, I hope
That you'll be here,
when I need you the most
So don't let me, don't
let me, don't let me down
Don't let me down
Yeah, don't let me
down
Yeah, don't let me
down
Don't let me down, oh,
no
Yeah, don't let me
down
Don't let me down
Don't let me down,
down, down
Siedzieliśmy wtuleni na dachu jeszcze przez następną
godzinę, obserwując cały pokaz fajerwerków, aż do ostatniego. Przymknęłam oczy
i pomyślałam, że marzę tylko o jednej rzeczy.
By w każdy nowy rok, móc wejść przy boku Leondre.
Lia
#Rozdział 48 "Ad patres"
Tytuł: "Na tamten świat"
Na lotnisku byliśmy już o czwartej rano. Pomimo prób przekonania
mojej mamy przez Leondre, że wybierzemy się taksówką, ona nie zmieniła zdania.
Chciała nas zawieźć, wciąż bezpodstawnie obwiniając się za sytuację z tatą.
Dlatego właśnie przedzieraliśmy się w mroku całą trójką przez zaśnieżone ulice.
Weszliśmy do środka olbrzymiego budynku wraz z bagażami chłopaka. Pomimo
wczesnej pory mijało nas mnóstwo zabieganych ludzi. Rozejrzałam się dookoła.
Zaraz potem zanotowałam, że Leondre i mama zniknęli. Spanikowałam, mój wzrok
rozpoczął przemierzanie lotniska w poszukiwaniu gęstej, ciemnej czupryny Leo,
gdyż to był najłatwiejszy punkt odniesienia. Tam jest! - zareagowałam w duchu
na jego widok. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę, gdzie oddawali bagaże.
Później nie spuszczałam ich ani na chwilę ze wzroku. Leo robił wszystko jakby
automatycznie. W końcu tyle podróżuje, że lotniska są jak jego drugi dom.
Ostatecznie stanęliśmy przed bramkami, co oznaczało, że czas się pożegnać.
- Bardzo cieszymy się, że do nas wpadłeś i pamiętaj, że
drzwi naszego domu są zawsze dla ciebie otwarte - powiedziała mama. Widać, że
ćwiczyła ten tekst co najmniej ze sto razy, co uznałam za urocze.
- Dziękuję za ugoszczenie, to były wyjątkowe święta -
uśmiechnął się do niej. Następnie moja mama powiedziała, że idzie usiąść do
kawiarni i żebym przyszła jak już będę gotowa wrócić do domu. Pokiwałam smutno
głową. Leo od razu mnie objął i przyciągnął do siebie.
- Nienawidzę tego - szepnęłam z żalem w głosie.
- Czego? - spytał kładąc delikatnie podbródek na mojej
głowie i kołysząc mną w swoich objęciach.
- Pożegnań z tobą.
Nic nie odpowiedział, tylko przytulił mnie jeszcze mocniej,
tak że poczułam zapach nowych perfum, które mu kupiłam. Uśmiechnęłam się pod
nosem.
- Kiedy znów się zobaczymy? - spytałam, gdy powoli zaczął
się ode mnie odsuwać.
- Jak najszybciej - odrzekł.
- Zostań ze mną - teoretyczna prośba wybrzmiała jak rozkaz.
- Przecież do piątej zostało jeszcze czterdzieści minut - oznajmiłam. Spojrzał
na mnie zdziwiony.
- Nigdy nie leciałaś samolotem, co? - Zapewne powiedziałam
coś nie tak, skoro tak łatwo się domyślił. Pokiwałam głową w ramach odpowiedzi.
- Jak na lot to i tak już późno. Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jaką? - zapytałam odruchowo.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie - mówił spokojnie.
- Możesz - zaczęłam nerwowo bawić się palcami.
- Przylecisz do mnie kiedy tylko będzie taka możliwość?
- Ale jak? Kiedy? Nie wiem, bo to zależy... - zaczęłam, lecz
on mi przerwał.
- Adele, pytałem o co innego - mówił wciąż stonowanym
głosem, co zaczęło mnie irytować.
- Tak! - odpowiedziałam na jego pytanie. Uśmiechnął się
zadowolony.
- Więc do zobaczenia - podszedł do mnie i z całą swoją
czułością, pocałował mnie w czoło. - Pamiętaj że bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też - zdążyłam odpowiedzieć, po czym posłałam mu
smutny uśmiech. Odwrócił się i ruszył w stronę bramek. Bacznie obserwowałam
cały ten proces. Na samym końcu jeszcze spojrzał na mnie. Pomachałam mu
energicznie, jakby to miało pomóc zatrzymać potok łez. I zniknął.
Usiadłam przy oknie i patrzyłam jak wsiada do samolotu, on
mnie nie widział. Jestem jednak pewna, że wiedział iż go obserwowałam.
Na pewno wiedział.
***
- Ha! Na tej ulicy mam hotel, już ci mówię ile płacisz -
głos Nika, skierowany był do mamy. Właśnie graliśmy w szóstkę w Monopoly. Ta
czasochłonna planszówka zabierała nam już trzecią godzinę. Babcia zbankrutowała
jako pierwsza, później dziadek, w grze pozostaliśmy tylko ja, mój brat i mama.
Tylko, że trudno było to nazwać grą, gdyż wraz z rodzicielką przed każdym rzutem
dmuchałyśmy w kostki na szczęście, żeby jakoś prześlizgnąć się przez imperium
Nikodema i dostać dwie startowe stówy. - To będzie 850 - oznajmił chciwy brat.
- Nie mam tyle, zostało mi 600, a już zastawiłam wszystkie
ulice - odpowiedziała mama. - Jak możesz mi to robić? Własnej matce?!
- Takie czasy, odpadasz! - uśmiechnął się łobuzersko. Zwrócił
się w moją stronę - Teraz czas na ciebie.
Rzeczywiście nie minęło piętnaście minut, a Nikodema można
było nazwać zwycięzcą. Następnie poszliśmy na spacer. Te chwile napawały mnie
takim szczęściem. Rozbita rodzina to jakiś koszmar. Kiedy oglądasz takie rzeczy
na filmach to widzisz smutek i ból, ale odczuwać je to zupełnie inne i o wiele
mocniejsze doznanie. Nie mogłam narzekać, powoli wszystko wracało do
normalności. Z tatą miałam całkiem dobry kontakt, mama wróciła ze szpitala i
czuła się w porządku, Nikodem pomimo, że uczył się daleko był bardzo zadowolony
ze swojej szkoły. Dziadkowie jak zwykle uśmiechnięci, opowiadali o swoim nowym,
małym domku nad morzem. Szkoda tylko, że nie mogliśmy być znów razem cały czas.
Tak jak kiedyś. Ale przeszłość to przeszłość, trzeba się skupić na tym co jest
teraz.
Dziadkowie wyjechali w poniedziałek wieczorem. Nie smuciłam
się tym zbytnio, gdyż moją głowę od rana zaprzątała inna sprawa. Wszystko
zaczęło się, gdy ze snu wybudził mnie dzwoniący telefon. Głos w słuchawce odezwał
się do mnie w innym języku, co od razu wskazywało na nadawcę.
- Leo, czemu nie możesz zadzwonić za dwie godziny, kiedy nie
będę spać, czy coś? - spytałam naburmuszona. Przerwa świąteczna to czas, żeby
się wyspać, a nie na telefony o brzasku.
- Lubię słyszeć twój rozdrażniony głos - droczył się. - A
poza tym, mam mniej, ale wciąż ważny, powód.
- Jaki? - zaciekawiłam się. Co może być takiego ważnego o tej
godzinie, szczególnie że u Leo jest godzina wcześniej, co już totalnie mnie
przeraziło. Czy on nie lubi spać, czy jak?
- Mam dla ciebie bilet samolotowy, na dziś wieczorem do
Walii - oznajmił zadowolony.
- Okay, a teraz mogę iść spać? - spytałam i już miałam się
rozłączyć, ale właśnie do mojego mózgu dotarły słowa Leo. Ja. Samolot. Walia.
Dziś.
- Co?! - powiedziała głośno. - Ale jak? Nie rozumiem...co
się dzieje.
- Już ci tłumaczę kochanie - mówił słodkim głosem, jakby nie
rozumiał powagi sytuacji. Cała się spięłam i schowałam pod ciepłą kołdrą wraz z
telefonem. - Długo próbowałem, w końcu udało mi się kupić ci bilet lotniczy do
Port Talbot na dziś wieczorem, wiesz święta - ludzie latają non stop, wykupują
bilety kilka miesięcy wcześniej, ale mam! Wyślę ci na maila i będziesz musiała
wydrukować. Nie przejmuj się odbiorę cię z lotniska...
- Leondre - przerwałam mu. - Zaskoczyłeś mnie, ja... nie
wiem, nie mogę.
- Ale mówiłaś, że jak tylko będzie możliwość to przylecisz,
obiecałaś - powiedział uparcie. - Wszystko już jest załatwione wystarczy, że
polecisz.
- Posłuchaj, to wszystko brzmi wspaniale, ale - zawahałam
się. - Nie mamy teraz zbytnio pieniędzy. Mama była na urlopie, bo w pracy za
chorobowe uznali tylko pierwszy tydzień. Nikodem zarabia tyle ile może, ale nie
jest to wystarczające, żebym sobie latała do Wielkiej Brytanii.
- Adele, za bilet zapłaciłem, a na miejscu nie musisz się
niczym martwić. Będziesz spała u nas - powiedział czule. Jestem pewna, że gdyby
był obok mnie, chwycił by moją rękę i mocno uścisnął. - Bilet powrotny jeszcze
załatwię. Nie ma żadnego problemu.
- Właśnie to jest problem - nałożyłam nacisk na drugie
słowo. - Nie możesz tyle na mnie wydawać. Dwa bilety samolotowe na pewno
kosztują kupę kasy, dodatkowo jedzenie, różne wypady, przecież to zbyt wiele.
Będę się czuła okropnie.
Westchnął głęboko, przez chwilę myślałam, że się rozłączył,
bo nikt się nie odzywał. Spojrzałam na wyświetlacz, ale wciąż odmierzał minuty
i sekundy rozmowy. W końcu chłopak powiedział:
- Po co mi ta kasa, jeżeli nie mogę jej wydać nawet żeby cię
zobaczyć. Nie ukrywam, nie jesteśmy biedni i wiesz o tym. Wiesz, że to nie jest
dla mnie problem. A czy wiesz jak cię potrzebuję? Tak bardzo bym chciał, żebyś
zobaczyła gdzie się wychowałem, miejsca które kocham i nienawidzę. Ty mi swoje
pokazałaś, ja też chcę. Proszę, niech to będzie prezent noworoczny, imieninowy,
rocznicowy cokolwiek - zaśmiałam się delikatnie.
- Rocznicowy? Brakuje nam kilka miesięcy, a jeżeli liczyć
nasze rozstanie to w ogóle prezent z porządnym wyprzedzeniem - zażartowałam,
usłyszałam lekkie parsknięcie po drugiej stronie słuchawki. - Okay... to znaczy
spróbuję, ale nie wiem jak to będzie. Muszę porozmawiać z mamą, kupić jakieś
rzeczy...Nigdy nie leciałam samolotem. A ten mój wyjazd niech
będzie...pożyczką. Oddam ci kiedyś pieniądze.
- Proszę cię, po prostu przyjedź.
Właśnie w ten sposób teraz dopinałam walizkę, żegnałam
dziadków i rozmasowywałam ściśnięty brzuch. Mama na początku była zaszokowana,
następnie bardzo się ucieszyła. Oznajmiła, że mam się przygotować, a ona jedzie
z Nikodemem po prezenty dla mamy i siostry Leo.
- Skoro oferują ci taką gościnność, musimy choć trochę się
odwdzięczyć - zadecydowała moja rodzicielka. Ruszyli do galerii, a dziadkowie
dawali mi wskazówki i opowiadali różne informacje o lotnisku, podróżach i tym
podobnych. Mieli w tym niezłe doświadczenie.
Byłam już spakowana, przygotowana, ładnie ozdobione prezenty
włożyłam do osobnej kieszeni walizki. Dziadkowie byli w drodze do domu, a my na
lotnisko. Stresowałam się niemiłosiernie. Nie tak wyobrażałam sobie pierwszy
lot samolotem, na pewno nie samotnie. Moi kompani poszli odprowadzić mnie aż do
bramek, gdzie musieliśmy się rozstać. Oczywiście wcześniej oddałam bagaż i
została przeprowadzona kontrola paszportowa.
Mama i Nikodem uścisnęli mnie w tym samym czasie, z czego
zrobił się grupowy przytulas. Tym razem żegnali mnie, a to była nowość.
Przynajmniej powiew świeżości wkradł się do naszego życia, jakby nie robił tego
codziennie.
- Dzwoń do mnie codziennie, a jakby się coś działo to zawsze
mogę przyjechać - powiedziała z troską. Wiedziała, że bardzo przeżywam ten
wyjazd, głównie lot i chciała mi dodać otuchy.
- Pamiętaj, że samoloty to najbezpieczniejszy środek
transportu - krzyknął Nikodem unosząc przy tym kciuka do góry, kiedy już
odchodziłam. Moja mina wcale nie wyglądała lepiej po tej informacji.
Czekając na odprawę zadzwoniłam do Werki. Jeszcze kilka
tygodni temu, to byłoby niepokojące, a teraz jest na porządku dziennym. Nie mam
pojęcia czemu się tak ode mnie separuje. W szkole choćby nie wiem co przymuszę
ją do rozmowy, obiecałam sobie. Tak już nie może być. Wybrałam numer do Karola
i to mi umiliło czas oczekiwania. Opowiedział mi o swoich świętach, o tym jak
Amanda była zachwycona moim prezentem, bardzo mnie to ucieszyło. W końcu
przyszedł czas, żeby wsiąść na pokład. Pożegnałam się z Karolem, który mnie pokrzepił
i z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu ruszyłam przez tunel na płytę
lotniska. Nie dość, że była mroźna końcówka grudnia, ciemno jak nie powiem
gdzie, to wiatr czochrał mi włosy na cztery strony świata. Byłam przekonana, że
jakby istniało ich więcej to moje kołtuny też by tam powędrowały. Zaczęłam się
wspinać powoli po schodach, kurczowo trzymając się barierki. Na mój widok
Stewardessa uśmiechnęła się i spytała życzliwie:
- To twój pierwszy lot, co? - spytała życzliwie. Aż tak to
widać? przesunęłam dłonią po swoim policzku bo zaczęłam się obawiać, że mam tam
napisane "TO MÓJ PIERWSZY LOT". Pokiwałam głową w odpowiedzi, a ona dała
mi kolejne wskazówki, jak zachowywać się przy starcie. Podziękowałam i usiadłam
na swoim miejscu przy oknie. Wzięłam telefon do ręki i zapisałam w notatkach:
"Pamiętać, żeby zabić Leo za miejsce przy oknie!". Po chwili cały
samolot był już zapełniony z głośników rozbrzmiał automatyczny głos mężczyzny,
który mówił o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, a dwie panie pokazywały to
o czym mówi. Tych wiadomości jednak było zbyt dużo i zaczęłam panikować.
Wyciągnęłam kartkę i zaczęłam chaotycznie spisywać.
- Wszystkie informacje masz napisane tutaj - dziewczyna,
około dwudziestu pięciu lat, która siedziała obok mnie, wskazała na kieszeń w
fotelu przede mną. Sięgnęłam tam ręką i wyciągnęłam jakąś gazetę z rzeczami do
kupienia w samolocie oraz jedną kartę A4, gdzie tak jak wspomniała dziewczyna,
wszystko było zapisane. Kamień spadł mi z serca.
- Dzięki - uśmiechnęłam się do niej i schowałam wszystko na
swoje miejsce.
- Nie ma za co - odpowiedziała. - To pewnie twój pierwszy
lot.
Zdecydowanie mam coś napisane na twarzy. Adela rozważ też
opcję, że zachowujesz się jak kurczak przed odcięciem głowy. Tak to chyba dobre
rozumowanie. Informacje zostały przekazane, pasy zapięte (sprawdziłam to pięć
razy), a ja jedyne o czym marzyłam to wysiąść z tej maszyny, która zaraz miała
ruszyć, a potem przyspieszyć do ośmiuset kilometrów na godzinę. Panicznie
zaczęłam przeliczać w głowie ile to jest metrów na sekundę, co zajęło moje
myśli i zanim się zorientowałam już znajdowaliśmy się na końcu pasa startowego.
Poczułam, że samolot lekko się przechyla, olałam metry na sekundę, właśnie
wznosiłam się nad ziemię! Zacisnęłam mocno oczy. "Przynajmniej to będzie
szybka śmierć, samolot spada w kilka sekund, rozbije się i wszystko wybuchnie,
więc nie powinno bardzo boleć" pomyślałam.
- Spokojnie nikt nie zginie - powiedziała moja sąsiadka,
jakby czytała mi w myślach. Chyba, że...
- Czy ja to powiedziałam na głos? - spytałam zażenowana, na
co tamta tylko pokiwała głową. Wraz ze wznoszeniem się, moje uszy coraz
bardziej się zatykały, zmiana ciśnienia przyprawiała mnie o potężny ból głowy i
myślałam, że zwymiotuję. Jakbyśmy zaginali czasoprzestrzeń albo się gdzieś
teleportowali. Nie miałam pojęcia, jak w takim stanie dożyję prawie trzy
godziny lotu. Aż w pewnym momencie pokład ułożył się w poziomie. Teraz
lecieliśmy przed siebie, a nie w górę. Wszystkie objawy nagle zniknęły, jakby
miały lęk wysokości i postanowiły zejść na ziemię. "Cieniasy, tylko
odważni latają samolotami" pomyślałam. Otworzyłam powoli oczy namiętnie
mrugając. Pokład delikatnie drżał, co nie było już żadnym problemem. Dopiero
teraz spojrzałam w okienko, a to co się za nim znajdowało było niesamowite.
- I co, nie było chyba tak źle - zagadnęła dziewczyna.
"Nie było" powiedziałam cicho, gdyż zaabsorbowana byłam tym co przede
mną się znajdowało.
Różowe zachodzące słońce tworzyło delikatną poświatę, która
rozrzucona była nierównomiernie po kłębiastym dywanie chmur. Nie, to nie był
dywan, raczej niekończąca się polana oblana puchem. Bajeczny widok, który
bacznie obserwowałam, przyprawiał o chęć wyskoczenia z tej stworzonej przez
człowieka maszyny i spędzenie reszty życia na niebiańskiej łące. Teraz
zauważyłam, że miejscami poprzez padające pastelowo różowe światło, krajobraz wyglądał
jak małe pagórki waty cukrowej. Niesamowite było to, że wsiadając do samolotu
na dole otaczał mnie mrok, a gdy wylecieliśmy ponad chmury okazało się, że tu
słońce dopiero żegna się ze światem. Latałam, naprawdę latałam! Chciałabym
ubrać w słowa to co czułam w środku, ale nie byłam pewna czy istnieją na tyle
mocne epitety, żeby to określić. To coś nowego, czego nigdy wcześniej nie
odczuwałam, wyjątkowego, niespotykanego.
To tak, jak było się dzieckiem i całą osiedlową paczką szło na
boisko. Tam bawiliście się w berka, ktoś gonił, ale nie byłeś to ty. Wyznaczony
berek zaczyna pościg za tobą, więc jak najszybciej tylko możesz uciekasz, bo
przecież nie możesz zostać złapany! Towarzyszy temu lekka adrenalina, jak
również mnóstwo dziecięcej, bardzo prostej radości. Potem oddalasz się już zbyt
daleko i berek odpuszcza przerzucając uwagę na inną osobę. Ale ty wciąż
biegniesz, tylko że wolniej i wtedy właśnie zaczynasz czuć się nieograniczony i
szczęśliwy. Słońce powoli się chowa, wiesz że mama zaraz wychyli się przez okno
i zawoła żebyś wracał do domu, ale nie przejmujesz się tym. Bo chwila
wypełniona jest takim szczęściem, że twoje serce nie mieści już nic innego.
Twoje ciało nie odczuwa żadnego spięcia. Wiesz, że dziś był wspaniały dzień, a
jutro będzie kolejny pewnie jeszcze lepszy. Ale nie myślisz o tym, bo to co
teraz przeżywasz jest pełnią tego czego potrzebujesz i pragniesz.
Właśnie to teraz czuję.
Bezwarunkowe szczęście.
Subskrybuj:
Posty (Atom)