#Rozdział 50 "Umbram suam metuere"

2
COM


Tytuł: "Bać się własnego cienia"



W miłej atmosferze szybko płynie czas, ostatnie dni były wspaniałe. Czy to dlatego miałam wrażenie jakby mignęły mi przed oczami? Właśnie pakowałam ostatnią rzecz i dopinałam walizkę. Dziś z samego rana byliśmy z Leo na ostatnim wspólnym spacerze w Port Talbot. Poszliśmy nad wybrzeże i oglądaliśmy wschód słońca. Temperatura była tak niska, że do tej pory czułam dreszcze, a od godziny znajdowaliśmy się w domu. Usiadłam na walizce próbując ją domknąć, ostatecznie się udało. Rozejrzałam się jeszcze po pokoju, by sprawdzić czy wszystko wzięłam. Teraz wyglądał identycznie jak go zastałam. Przez głowę przelatywały mi myśli, które były niczym klipy filmowe. Tak jakby mój mózg w programie do edycji, zmontował filmik, który pokazywał cały miniony tydzień. Najpierw odkrywanie Port Talbot, magiczne miejsca, w których dowiedzieliśmy się nowych rzeczy o sobie nawzajem z Leo, godziny spędzone przy laptopie z kubkiem kakao i filmem, sylwestrowy koncert, czas spędzony z Charliem i Chloe. Dziewczyna nie wywarła na mnie niesamowitego wrażenia, ale polubiłam ją. Natomiast Charlie ciągle wyglądał przy mnie na dziwnie spiętego, a gdy na koniec się żegnaliśmy szepnął mi na ucho, żebym pozdrowiła Werkę. Nie miałam czasu zapytać co się stało między nimi i czemu nie mają kontaktu. Wyznaczyłam sobie za cel dowiedzieć się tego, jak i wielu innych rzeczy od Weroniki. Nie odpuszczę tak łatwo tej przyjaźni.
Usłyszałam, że ktoś wchodzi do pokoju niemal bezgłośnie. Niemal. Odwróciłam się, a przede mną stał przygarbiony Leo, który ogarnął wzrokiem cały, posprzątany pokój.
- Gotowa? - spytał bez wyrazu. Od rana był małomówny, co wcale nie poprawiało sytuacji. Dla mnie rozstania też są ciężkie, więc było by łatwiej gdyby  chociaż spróbował zachowywać się naturalnie.
- Zależy - odpowiedziałam próbując złapać jego wzrok. - Fizycznie tak, psychicznie totalnie nie.
Podniósł głowę i odgarnął kosmyki, które spadały mu na oczy. Wziął moją walizkę, drugą ręką chwycił moją, pociągnął mnie za sobą i schodząc powoli po schodach nucił nowy rap:

I wanna show you a world, just let go,
what you gotta do is close your eyes, feel it flow
I'm trying to fight the pain, but I'm slowly falling,
you can try to run away, can you hear me calling?
I know that you're scared, so close your eyes
The pain will heal, no need to cry
I know that it hurts, I've felt it all
But no matter what happens, I wont let you fall

Nie mogę się doczekać, aż nagrają ten cover i wypuszczą na YouTube. Coś czuję, że będę słuchała go na okrągło. Victoria i Tilly już czekały na nas gotowe do wyjścia. Ubrałam się ciepło i ostatni raz rzuciłam spojrzenie na dom.
- Jeszcze tu wrócę - szepnęłam do siebie i wsiadłam do samochodu. Pół godzinna droga na lotnisko przebiegła w przezabawnej atmosferze. Victoria poprosiła mnie, żebym puściła jakieś popularne, polskie piosenki. Zdziwiłam się, ale równocześnie ucieszyłam. To przyjemne kiedy ktoś zza granicy chce posłuchać twojego języka, szczególnie kiedy jest to polski. Włączyłam kilka utworów, które kojarzyłam z radia, później nieco starszych, a tych troje Walijczyków wsłuchiwało się w tekst i próbowało powtarzać słowa. Miałam z nich niezły ubaw. Na sam koniec, gdy zobaczyłam znak kierujący na lotnisko, puściłam "Pomimo burz". Spojrzałam kątem oka na Leo, ale jego wyraz twarzy się nie zmienił. Zastanawiałam się czy rozpozna tę piosenkę. Gdy Antek Smykiewicz zaczął śpiewać refren, Leondre wciągnął gwałtownie powietrze i krzyknął:
- Znam to! - zaczęłam się śmiać, a on razem z wokalistą śpiewał - I jeszcze znajdę więcej sił. Będę walczył, będę kochał. Będę się o ciebie bił.
Na lotnisku zrobiliśmy standard czynności i siedliśmy w hali odlotów, wykorzystując ostatnie minuty razem. Położyłąm głowę na ramieniu chłopaka i spytałam:
- Kiedy wrzucicie nowy cover? - nie widziałam tego, ale byłam pewna, że uśmiechnął się pod nosem. Zaczął bawić się moimi włosami owijając je wokół swojego palca.
- Nie możesz się doczekać, żeby zobaczyć mnie w tych seksownych słuchawkach studyjnych, co? - parsknęłam śmiechem.
- Tak, to właśnie mój główny powód - odpowiedziałam. Nagle zawiesiłam wzrok na parze, która się żegnała przed nami. Chłopak bardzo mocno tulił niską i drobną dziewczynę, obydwoje płakali. W końcu oderwali się od siebie, a chłopak ruszył wolnym krokiem, oddalając się od czerwonej od łez dziewczyny. Nie chciałam, żebyśmy też tak wyglądali, nie chciałam się żegnać, jakbyśmy się mieli już nigdy nie zobaczyć, lecz tak jakbyśmy się mieli widzieć jutro. W końcu on zawsze jest przy mnie, nawet jeśli nie mogę go dotknąć. - Myślę, że jak go dodacie, to będzie mój nowy ulubiony, przegoni nawet "Why I got you on my mind?"
Chwilę siedzieliśmy w przyjemnej ciszy, którą przerwał brunet:
- Wiesz dlaczego ten rap jest taki wyjątkowy? - spytał, a ja podniosłam głowę z jego ramienia i spojrzałam w czekoladowe tęczówki. - Dlatego, że pisałem go patrząc na ciebie.
- Och, Leo - zarumieniłam się. - Ale przecież pokazywałeś mi to nad czym pracowałeś i nawet ci pomagałam z tekstem.
Wstał i zaczął grzebać w kieszeni swoich jeansów, po chwili wyciągnął pogiętą kartkę i mi ją podał. Rozłożyłam i spojrzałam na słowa.
- No właśnie, to przecież ten tekst, który pisaliśmy wspólnie - powiedziałam nieco zdezorientowana.
- Odwróć kartkę - wykonałam polecenie, a tam cała strona była zapisana. Znajdowało się mnóstwo poprzekreślanych słów, drobne plamy po kakao i wgniecenia od pisania na kolanach. Przeniosłam rozpromieniony wzrok z kartki na twarz mojego chłopaka. On cały był promieniem, który od kilku miesięcy powoli rozjaśniał moje wnętrze, pokazując mi najskrytsze zakątki siebie, o których nie miałam pojęcia. Nigdy bym nie przypuszczała, że aby poznać lepiej swoje wnętrze, będę potrzebowała drugiej osoby. Wtuliłam się w Leo, oddając jak najwięcej emocji z siebie. Chciałam mu je przekazać bez słów, bo zwykłymi wyrazami nie potrafiłam.
Nadszedł ten czas, pożegnałam się z roześmianą Tilly, następnie z przemiłą mamą Leo, a na samym końcu z Leondre.
- Hej, nie bądź smutny - powiedziałam mu do ucha, gdy tkwiliśmy w przytuleniu. - Jestem przy tobie, coś się dzieje, dzwoń do mnie, dobrze? Już się nie zachowam jak ostatnio, wszystko zrozumiałam.
Mruknął w ramach odpowiedzi. Odsunęłam się od niego i zaczęłam odchodzić w stronę bramek.
- Poczekaj! - krzyknął. Podbiegł do mnie i delikatnie pocałował mnie w policzek. - To już taka nasza tradycja, nie? - zaśmiałam się, uścisnęłam ostatni raz jego rękę i poszłam.
W samolocie wzięłam szkicownik i zaczęłam przeglądać wszystkie rysunki z ostatniego tygodnia. Przez ten czas zapełniłam w połowie wolne strony mojego zeszytu. Pomimo, że rysowałam ołówkiem, więc ilustracje stworzone zostały mnóstwem odcieni szarości, przebijało przez nie szczęście i radość. Wręcz tryskały tymi emocjami. Gdy przejrzałam najnowsze dzieła, wróciłam do początku, czyli do pierwszego rysunku sprzed półtorej roku, gdy byłam po wypadku. Wertowałam kartki przypominając sobie wydarzenia, które zainspirowały mnie do stworzenia tych rysunków. Cieszę się, że wtedy postanowiłam prowadzić pamiętnik w formie rysunkowej. Nikt go nigdy nie odczyta i tylko ja wiem ile niesie ze sobą uczuć. Ile bólu, żalu, smutku, miłości, radości, nadziei.
Ciekawe czy pokażę go kiedyś komuś w całości. Na pewno musi to być osoba, której bezgranicznie ufam i wtedy opowiem jej o obrazkach. Opowiem o emocjach, o wzlotach i upadkach. Miałam już kandydata na to miejsce.
Taki jeden, który dzielił się ze mną muzyką, więc może ja podzielę się z nim rysunkami.

***

Ostatni dzień wolnego przesiedziałam w domu i rozmawiałam z mamą. Opowiedziałam jej trochę o mojej pierwszej zagranicznej przygodzie, cieszyła się tym wszystkim chyba jeszcze bardziej niż ja. Obiecałam jej, że na pewno kiedyś ją tam zabiorę, żeby zobaczyła na własne oczy walijskie klify. Wieczorem zajęłam się pakowaniem plecaka do szkoły. Wydawało mi się, jakbym wieki nie była w szkole, pomimo że czas płynął w zabójczym tempie. Co za paradoks!
Cieszyłam się na jutrzejszy dzień. Chciałam zobaczyć się w końcu z Werą, przeprosić i pogadać. Poza tym trochę stęskniłam się za Karolem. Od czasu do czasu pisaliśmy ze sobą, ale to nie to samo. Dlatego, gdy obudziłam się o poranku, bez problemu wstałam z łóżka i zebrałam do wyjścia. Mama wstała razem ze mną i zrobiła mi śniadanie do szkoły. Mały gest, ale jak cieszy! Droga była całkiem przyjemna. Chociaż śnieg powoli topniał i robiła się ciapa, to wciąż panowały niskie temperatury. Chłód wiatru obijał mi się o policzki delikatnie je rumieniąc. Dzięki temu rozbudziłam się i czułam świeżo. Kiedy zawieszałam kurtkę w szatni trochę się zmartwiłam, gdyż zauważyła, że nie ma rzeczy Weroniki. Pod salą też jej nie było i na pierwszej lekcji, i na drugiej, na ostatniej też nie. Przynajmniej Karol dotrzymywał mi towarzystwa i miło spędziłam ten dzień. Nazajutrz sytuacja się powtórzyła i tak było do czwartku. Międzyczasie próbowałam się skontaktować z Weroniką - dzwoniłam, przychodziłam pod drzwi jej domu. Nie dawała znaku życia. Naprawdę się martwiłam, myślałam o niej w nocy, przez co nie spałam za wiele. W końcu w piątek doszło do naszego spotkania. Zobaczyłam ją na korytarzu, gdy rozmawiała z nauczycielką matematyki.
- Wera! - krzyknęłam automatycznie i ruszyłam pewnie w jej stronę. Akurat skończyła rozmowę z nauczycielką, która odeszła w drugą stronę. - Jejku, co się z tobą działo???
Nie patrzyła na mnie, wlepiała wzrok w ziemię i mruknęła pod nosem, co ledwo dosłyszałam:
- Przepraszam, ale nie mam zbytnio czasu - już chciała odejść, ale zastąpiłam jej drogę. To sprawiło, że przez chwilę na mnie spojrzała. Jak ja dawno nie widziałam tych szarych oczu! Jednak zawsze błyszczące, teraz były niemal matowe. Wyglądała jakoś tak inaczej.
- Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - spytałam, bo nie wyglądała najlepiej.
- Złapało mnie jakieś choróbsko, mam gorączkę, a przyszłam tylko coś wyjaśnić - odpowiedziała i zaczęła jeździć nerwowo dłonią po przeciwnej ręce. - Naprawdę nie mam teraz czasu ani siły, muszę wracać do domu.
- Musimy pogadać Wera - zaprotestowałam od razu. - Co się dzieje? Powiedz mi...
- Obiecuję, że pogadamy, ale nie dziś - przerwała mi, odwróciła się i odeszła szybkim krokiem. Ruszyłam w drugą stronę równie szybko. Mój cel - szatnia. Szybko zgarnęłam kurtkę, szalik i w marszu zaczęłam się ubierać. Na szczęście woźnej nie było, więc bez problemu uciekłam ze szkoły. Rozejrzałam się i dostrzegłam złote włosy, przez chwilę się zawahałam przyzwyczajona do zawsze idealnych fryzur u Wery, ale przecież widziałam ją przed chwilą i właśnie tak wyglądała. Gdy znalazłam się w bezpiecznej odległości, podążyłam jej śladem. Rzeczywiście wracała do domu, lecz w pewnym momencie skręciła w bok do parku. Zrobiłam to samo. Obserwowałam jej nerwowe ruchy kiedy się zatrzymała i szybko rozejrzała. Następnie weszła w... krzaki? Przecież tam nic nie ma, więc po co tam idzie? Dość tego, postanowiłam to sprawdzić. Podeszłam bliżej i usłyszałam dziwne odgłosy. Rozchyliłam nieco rośliny i zobaczyłam klęczącą Weronikę, która właśnie zwracała, najprawdopodobniej dzisiejsze, śniadanie.
- Wera! - krzyknęłam zmartwiona. Podskoczyła na dźwięk mojego głosu. Otarła buzię i jednym ruchem wstała z ziemi. - Co...
- To tylko - przerwała mi od razu - zatrucie. Mama zrobiła naleśniki z zepsutego mleka i tak mnie trzyma.
Zerknęłam na nią bacznie, blada jak ściana, podkrążone oczy - jednego byłam pewna. Okłamała mnie.
- Czemu ciągle to robisz? - wybuchłam, a ona lekko się skuliła. - Okłamujesz mnie, olewasz, nie odbierasz, unikasz. Do czego to prowadzi? Nie chcesz mieć ze mną kontaktu?! To chociaż mi to powiedz w twarz, a nie latam za tobą jak głupia, żebyś mnie zbywała jakimiś historyjkami wyssanymi z palca!
- To nie tak, ja chciałam...próbowałam - zaczęła się miotać i wtedy w końcu zobaczyłam to co powinnam już dawno dostrzec. Uwydatnione kości policzkowe, zapadnięte oczy, matowe włosy i tęczówki, wiszące na niej dresy. Jak mogłam być tak ślepa?
- Boże... dlaczego jesteś taka chuda? - wyjąkałam, jeżdżąc wzrokiem po jej ciele. Nawet puchowa kurtka teraz nie ukrywała, że przede mną stała może połowa Wery. Dziewczyna spuściła głowę i unikała odpowiedzi. Łzy mi napłynęły do oczu i ledwo co wydukałam kolejne słowa. - M...Masz zaburzenia odżywiania?
Nie odpowiedziała, jedynie pokiwała głową, a mnie wryło. Zaczęłam wertować w mojej głowie poszukując ostatnich obrazów z Weroniką. Straciłyśmy kontakt trochę ponad miesiąc temu, czy to możliwe, że tak szybko to się stało?
- Ale jak to... przecież zawsze byłaś szczupła, po co? - Nie rozumiałam tego. Lubiła swoją figurę, nie miała najmniejszego powodu, żeby się odchudzać. - Wera... - nie wiedziałam co powiedzieć, nigdy wcześniej nie znałam nikogo z zaburzeniami odżywiania, jedynie słyszałam o przypadkach. - Damy radę jakoś - mówiłam, kiedy nagle dziewczyna zaczęła osuwać się na ziemię. Zareagowałam prawie od razu. Złapałam ją i ułożyłam na ławce. Drżącymi rękami wyciągnęłam telefon i zadzwoniłam po pogotowie. Przerażona czekałam kilka minut na karetkę, co pewien czas delikatnie dotykając twarzy Weroniki, która była zimna. Była cholernie zimna! Ratownicy medyczni jednym ruchem zgarnęli ja do karetki i odjechali na sygnale, ledwo zdążyłam zapytać do jakiego szpitala ja zabierają. Zatelefonowałam do mamy i objaśniłam jej w skrócie co się stało, przerywając od czasu do czasu na aby wziąć oddech, bo zapomniałam jak to się robi. Obiecała, że przyjedzie i pojedziemy razem. Pół godziny później byłam już w drodze. Może powinnam powiedzieć dopiero, bo każda sekunda dłużyła się w nieskończoność. Moją głowę rozsadzały myśli. Usiadłam w poczekalni, a mama poprosiła panią na oddziale, że jak tylko będzie możliwość zobaczenia Weroniki to by dała nam znać. Siedziałam w nerwach trzymając się za głowę i próbując opanować.

***

Drobna i krucha blondynka obudziła się w dziwnym dla niej miejscu. Leżała na łóżku, otaczały ją białe ściany. Zobaczyła, że do ręki ma podpiętą aparaturę, a na stoliku obok leżą jakieś leki. Obraz tego co się wydarzyło zaczął się rozjaśniać. Park, Adela, utrata kontroli nad ciałem.
- Jak się czujesz? - głos należał do lekarza, który właśnie wszedł do pokoju. Zdezorientowana dziewczyna przykryła się kołdrą pod samą szyję. - Pamiętasz co się stało?
- Pamiętam... - zaczęła z trudem. - Pamiętam, że było zimno, tak bardzo zimno i nie mogłam się na niczym skupić. Byłam w parku z Adą, ale nie mogłam jej słuchać, bo było tak zimno...
- Porządnie wychłodziłaś organizm, dobrze że koleżanka z tobą była, bo to mogło się skończyć bardzo źle - oznajmił rzeczowym tonem. Po chwili do pokoju weszła niska, rudowłosa kobieta, która uśmiechała się życzliwie. - Zostawię was same - ukłonił się i wyszedł. Blondynka bacznie śledziła każdy, powolny ruch kobiety. Ta przybliżyła się i spod łóżka Weroniki wyciągnęła małe krzesełko, na którym usiadła.
- Jestem Arlena i jestem psychiatrą - zaczęła, a nastolatka na dźwięk tych słów wybałuszyła oczy. - Musimy porozmawiać o twoim problemie. Przedstawię sprawę jasno. Masz anoreksję.
- Wiem - odpowiedziała i przewróciła oczami. - Dlaczego kolejna osoba mi to mówi skoro ja to wiem. Ada też mi dziś to powiedziała. Ameryki pani nie odkryła.
- Wiele anorektyczek się nie chce do tego przyznać i ukrywa prawdę przed samą sobą - wyjaśniła poprawiając się na krześle. - Więc dobrze, to już jest krok do przodu. Nie znam cię za bardzo, lecz od teraz będziesz podlegała naszym obserwacjom w szpitalu psychiatrycznym...
- Co?! - przerwała jej Weronika. - Pójdę do psychiatryka?! Proszę nie, ja nie potrzebuję, ja nie chcę - w jednej chwili oczy wypełniły jej się łzami. - Proszę, zrobię wszystko tylko nie chcę tam iść.
Kobieta spojrzała na nią z politowaniem i współczuciem, nachyliła się nad Werą i delikatnie ujęła jej dłoń.
- Posłuchaj, jeśli okaże się, że nie potrzebujesz pomocy, wyjdziesz jeszcze tego samego dnia, wiesz? Po prostu musimy cię zważyć i zobaczyć twoje BMI - próbowała ją uspokoić, ale nastolatka zalała się łzami, a na jej twarzy malował się strach. - A teraz musisz mi opowiedzieć trochę więcej o tym co się z tobą dzieje, dobrze? Chcesz pomocy, prawda?
Dziewczyna powoli pokiwała głową na tak, psychiatra podała jej chusteczkę. Kiedy wysiąkała nos i otarła mokre policzki, zaczęła mówić:
- Nie wiem czy to anoreksja czy bulimia, bo praktycznie nie jem, a jak zjem to często to zwracam - powiedziała drżącym głosem. - Zaczęło się nieco ponad miesiąc temu chyba.
Nastała cisza, którą przerwała psychiatra:
- To o czym mówisz to najprawdopodobniej anoreksja bulimiczna, jednakże z reguły chorzy mają naprzemiennie napady obżarstwa i zwrot z głodówką. A ty, masz napady obżarstwa?
- Nie - odpowiedziała szeptem. Kobieta przygryzła nerwowo wargę po tej informacji.
- Dobrze, do godziny przewieziemy cię do szpitala - gdy spostrzegła znów przerażenie w szarych oczach, szybko dodała - na kontrolę oczywiście. Nie martw na zapas. Na razie odpoczywaj.
Wyszła zostawiając zwiniętą w kłębek, wystraszoną dziewczynę.

***

Postanowiłam poszukać przyjaciółki na własną rękę. Nikt mnie o niczym nie informował, a ja za dużo spaprałam, żeby teraz znów siedzieć bezczynnie. Przemykałam pomiędzy lekarzami w poszukiwaniu sali gdzie leży Wera. Po jakimś czasie doszedł do mnie dźwięk jej głosu. Zbliżyłam się do drzwi i zaczęłam słuchać:
- Proszę, zrobię wszystko tylko nie chcę tam iść.
Jej głos był taki zmizerniały i przestraszony, że serce mi się łamało, gdy słuchałam dalszej części rozmowy. Najprawdopodobniej kobieta była jakimś psychologiem. Nie słyszałam wszystkiego, ale wyłapywałam ważniejsze rzeczy. Moje uszy wyłapały dwa słowa - anoreksja bulimiczna. Nagle drzwi się otworzyły, a ja się szybko odskoczyłam. Kobieta od razu mnie dostrzegła i zamknęła pokój. Chwilę na mnie patrzyła, byłam pewna, że zaraz na mnie nakrzyczy. Ona jednak spokojnym głosem powiedziała:
- Ty jesteś Ada? - kiwnęłam głową na tak. Kobieta posłała mi uśmiech.
- Czy może mi pani powiedzieć co się dzieje? Jak to w ogóle możliwe, że dziewczyna z idealną figurą i wyglądem, popada w anoreksję? - spytałam prosto z mostu.
- Wiesz, anoreksja to przede wszystkim choroba psychiczna. Zaczyna się od problemów domowych może wśród znajomych? Gdy sobie z czymś nie radzisz lub masz jakiś trudny czas. Czasami ludzi to przerasta, bezsilność ich wykańcza, więc podświadomie wytwarzają problem, którym będą mogli się zająć. Wśród nastolatek często są to właśnie zaburzenia odżywiania. W taki też sposób chcą zwrócić na siebie uwagę otoczenia, ale równocześnie zajmują głowę innymi myślami niż problemy zewnętrzne...
- Ada? - usłyszałam stłumiony krzyk dochodzący z pokoju. Spojrzałam na kobietę, która ręką wskazała mi żebym weszła. Bez zastanowienia otworzyłam drzwi i podeszłam do przyjaciółki, której oczy były czerwone od łez. - Ada - pociągnęła nosem. - Zabierają mnie do psychiatryka...
- Wiem Wera, ale spokojnie... - przerwałam jej, a ona zrobiła to samo.
- Jak mam być spokojna?! Przecież oni mnie nie wypuszczą stamtąd - już chciałam zaprotestować, ale nie pozwoliła mi. - Posłuchaj mnie proszę i daj mi mówić. Nie wiem kiedy będziemy mogły porozmawiać, bo w szpitalu pewnie odwiedzać może tylko rodzina, przynajmniej na początku. Jestem pewna, że mnie nie wypuszczą, bo... ważę 32 kilo.
Gdy to powiedziała zaczęłam kręcić głową z niedowierzaniem. Boże, jak to? Poczułam jak łza skapuje mi na spodnie.
- Wera, czy mogę cię prosić, żebyś mi o tym powiedziała? O wszystkim? Jak się czujesz, dlaczego to zrobiłaś? Proszę, muszę to wiedzieć.
Dziewczyna pokiwała głową i chwilę się zbierała, żeby zacząć.
- Zaczęło się od tego, że Charlie zerwał ze mną kontakt. Chloe była zazdrosna o naszą znajomość i stwierdził, że woli ją, nawet jeżeli kazała mu wybierać i tak po prostu mnie olał. Wiem, o co spytasz, czemu ci nie powiedziałam. Miałaś wtedy problemy z Leo i nie chciałam cię obarczać moimi i tak już miałaś ciężko. Poza tym cieszyłam się, bo Tomek przyjeżdżał. Byłam w nim zakochana, wiele dla mnie znaczył i chciałam w końcu mu to powiedzieć. Kiedy wyznałam mu, co czuję, on oznajmił, że jest gejem - płakała nieprzerwanie. Miałam ochotę ją przytulić, ale sama byłam sparaliżowana i próbowałam przetrawić te wszystkie informacje. - Wiesz, zawsze mówiłaś, że zazdrościsz mi powodzenia u chłopców. Tylko, że oni nigdy we mnie nie widzieli Weroniki, tylko ładną blondynkę. Gdy w końcu spotkałam dwóch takich, którzy mnie dostrzegli, jeden zerwał ze mną całkowicie kontakt, a drugi okazał się gejem. Stwierdziłam, że coś ze mną musi być nie tak. Że może dla tych właściwych osób nie jestem zbyt dobra? Tyle ludzi ode mnie odeszło lub się oddalało. Tata, siostra, mama, Charlie, Tomek i powoli ty też... Całymi dniami myślałam o tym i zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie mam nikogo bliskiego oprócz ciebie. Tym bardziej nie mogłam cię tym wszystkim zarzucić. Stwierdziłam, że coś jest ze mną nie tak, skoro wszystkich odpycham... wtedy zaczęłam się interesować jedzeniem, kalorycznością i tak się zaczęło. Patrzyłam jak chudnę i czułam się z tym dobrze. Wciąż odczuwałam głód, na początku to było okropne, ale później zaczęło mi się podobać. Chciałam tylko to czuć, wchodziłam na wagę i widziałam kilogram za kilogramem mniej i byłam dumna. Aż w końcu to zaczęło mnie męczyć. Widziałam te wszystkie potrawy wigilijne i miałam zamiar je zjeść, ale wtedy... - urwała, a ja dostrzegłam jak przechodzi ją dreszcz. - Jakby w głowie uaktywniła mi się osoba, która mi zabroniła. Anoreksja... ona mówiła, że jest moją jedyną przyjaciółką i że nie jestem sama, i nie mogę tego zrobić - zaczęłam ryczeć, tak mocno, jak nigdy w życiu. Pomimo wszystkich chwil, które przeszłam, ten moment przytłaczał mnie najbardziej. Nie widziałam dobrze mojej przyjaciółki, bo łzy zakryły mi cały świat. - Od tego momentu wiedziałam, że mam problem i chciałam to skończyć, przysięgam! Próbowałam, ale gdy tylko coś zjadłam ona zaraz przychodziła i mówiła, że zostanę znów sama, bo nie mam nikogo, więc zwracałam. Jadłam tylko od czasu do czasu, gdy wydawało mi się, że jest uśpiona. Ona jednak zawsze czuwała. Wiesz co jest najgorsze? Że spytasz mnie ile kalorii ma banan i ja ci to powiem! Spytasz o kotleta, olej, kromkę chleba, wszystko wiem! Mam całą tabelkę w głowie. Włosy mi wypadają, paznokcie się rozdwajają, cera jest ziemista... widzę jak znikam. Próbuję, ją wygonić. Ale się nie da. Nie da się!!! - krzyknęła, ale to nie był głos Weroniki. - Próbowałam ją nawet skrzywdzić, ale to nie pomogło.
- Co to znaczy, że próbowałaś ją skrzywdzić? - wydukałam. Odwróciła głowę i podciągnęła koszulkę pokazując mi swój brzuch, na którym znajdowało się kilkadziesiąt ran. Cięła się. Widok był przerażający, pełno kresek i wystające kości. Gdzie jest Weronika i czemu to cholerstwo mi ją zabrało?
- Wera, przepraszam - przytuliłam się do niej. - Wyjdziesz z tego, obiecuję. Wyciągnę cię. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Przepraszam. Powtarzałam to słowo jak mantrę. Jakby miało cofnąć czas i wszystko naprawić. Tak bardzo chciałam teraz mieć przy sobie szkicownik i narysować to co czuję, bo zaraz eksploduję od natłoku emocji. Dlatego zaczęłam rysować w głowie. Rysowałam egoizm, tak jak go sobie wyobrażałam, czyli siebie. Bo jakim trzeba być egoistycznym i zapatrzonym w siebie, żeby nie zauważyć, że twoja przyjaciółka, którą znasz od dziecka, przeżywa najgorsze chwile w życiu? Że twoja przyjaciółka woła o pomoc, ale anoreksja, która nią zawładnęła dusi jej krzyk? Jakim trzeba być egoistą, żeby postawić swoje problemy nad problemy najbliższej osoby?
I w końcu jaką trzeba być okropną Adelą, żeby pozwolić Anoreksji Bulimicznej odebrać Weronikę, najlepszą przyjaciółkę, która zawsze była przy niej, nie dawała upaść i się poddać. Dosyć tego. Popełniłam tyle błędów, że już nie mam nic do stracenia.

Anoreksjo, szykuj się. To jest moja przyjaciółka i nie pozwolę ci jej zabrać bez walki.  

-----------------------------------------------------------------------------------------------------
Hej,
jestem trochę zła. To dla mnie ważny rozdział. Nie dość, że jest pięćdziesiąty, to o takiej tematyce.Numer rozdziału i wydarzenia to zbieg okoliczności. W każdym razie jutro wyjeżdżam, więc nie mam czasu napisać tego lepiej, a chciałabym. Ciężko mi się pisało ten rozdział, może to głupie ale przywiązałam się do bohaterów i opisywanie takiego losu... to serio było dla mnie trudne. Dlatego wkurza mnie trochę to, że wstawiam go tak nie do końca dopracowanego, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. 
Mam prośbę, bardzo mi zależy na komentarzu pod tym rozdziałem. Chciałabym poznać waszą opinię na jego temat, czy was zaskoczył, może wzruszył, a może był dla Was obojętny. Proszę, jeśli to czytasz, skomentuj. 
Miłego wieczoru!
Lia

#Rozdział 49 "Carum est, quod rarum est"

2
COM




Tytuł: "Cenne jest to co rzadkie"


Przez większą część lotu wpatrywałam się rozmarzonym wzrokiem w szybę, a pozostały czas wykorzystałam na rysowanie. Na szczęście szkicownik zawsze miałam pod ręką, a aktualnie w mojej głowie pojawiało się tysiąc rysunków na minutę, za którymi sama nie potrafiłam nadążyć. Muszę zapamiętać, że największą wenę twórczą mam trzynaście tysięcy metrów nad ziemią.
Lądowanie nie należało do najprzyjemniejszych, tak samo jak startowanie, jednakże widok mi to wynagradzał. Gwiazdy błyszczały na niebie, a światła miasta mieniły w każdym poszczególnym okienku mieszkań. Twarde lądowanie i oklaski dla pilota. Ktoś bił brawa tak głośno, że przebijał się ponad dźwiękiem. Ten ktoś to byłam ja. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że się rozluźniłam i poczułam bezpiecznie. Mimo stresu jaki mi towarzyszył, lot był jedną z najbardziej ekscytujących rzeczy, jakie do tej pory przeżyłam. A teraz? Jestem w Port Talbot. W Walii. W Wielkiej Brytanii. Pierwszy raz za granicą. Przeszedł mnie dreszcz, ale to z podniecenia. Dla dziewczyny, która nigdy nie postawiła nogi za granice swojego kraju to spełnienie marzeń.
Ruszyłam za tłumem, zabrałam walizkę z taśmy, a następnie skierowałam się w stronę wyjścia. Tam czekał na mnie Leondre, który w ręce trzymał kartę z napisem "I always got you on my mind, Adele" i machał do mnie. Poczułam się jakbym patrzyła na jakiś obrazek z pinteresta, takie rzeczy dzieją się też naprawdę? Podeszłam do niego targając za sobą walizkę i mocno przytuliłam. To dziwne kiedy wczoraj się z nim żegnałam, myśląc że nie zobaczę tych węgielków w oczach albo potarganych włosów przez kilka miesięcy, a dziś znalazłam się w jego objęciach.
Wziął moją walizkę, wolną ręką pochwycił moją dłoń i tak poszliśmy na parking, gdzie czekała mama Leo. Jak tylko podeszłam od razu się uśmiechnęła, przytuliła mnie i powiedziała, że bardzo się cieszy, że w końcu może mnie poznać. Jej akcent był taki słodki, inny niż Leo, mogłabym ich obydwojga słuchać cały czas. Nie minęło pół godziny, a dotarliśmy do domu Devries. W środku na wejściu przywitała mnie Tilly, młodsza siostra Leo, która sprawiała wrażenie nieco nieśmiałej, ale równie sympatycznej co reszta członków rodziny.
- Chodź pokaże ci twój pokój - zwrócił się do mnie z uśmiechem. Zabrał bagaż pod pachę i zaprowadził do sporego pokoju. - Tu mieszkał Joseph zanim się wyprowadził.
W pomieszczeniu znajdowało się duże łóżko, równie wielka szafa obok biurko przy oknie na nim komputer stacjonarny i dwie wysokie wieże. Pokój był dobrze wyposażony, biorąc pod uwagę fakt, że nikt go nie zamieszkiwał. Mój wzrok przykuły drzwi na przeciwko łóżka. Wskazałam na nie i spytałam co się za nimi znajduje. Machnął ręką, dając mi do zrozumienia, żebym sama sprawdziła. Otworzyłam i zajrzałam do łazienki, której rozmiary dorównywały pokojowi. Mój własny pokój jest o połowę mniejszy niż ta prywatna łazienka. Pierwszy raz w życiu widzę pokój z prywatną łazienką!
- Pewnie jesteś zmęczona, więc idź się odświeżyć i spać, żebyś miała siłę na jutrzejszy dzień - powiedział i posłał mi ciepły uśmiech, ale tak mocny, że poczułam go nawet w swoim wnętrzu. Zgarnął mnie jeszcze w objęcia, pocałował czule w czoło. Uwielbiałam kiedy to robił. - Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś - szepnął.
- Ty nawet nie wiesz, jak to wszystko dla mnie dużo znaczy i jaka jestem zachwycona - odpowiedziałam równie cicho.
- Nie zapominaj, że mam borderline, więc odczuwam wszystko dwa razy mocniej - zauważył.
- No dobra, wygrałeś w konkurencji "nawet nie wiesz jak", ale to jeszcze nie koniec - zaśmiałam się. Chwilę później brałam już ciepłą kąpiel, rozpakowałam się po części i padłam na łóżko zasypiając niemal od razu.

***

Kolejne dni, praktycznie cały czas spędzaliśmy poza domem tworząc wspaniałe, wspólne wspomnienia. Leondre pokazywał mi swoje miasto, które pierwotnie nie zrobiło na mnie pozytywnego wrażenia. Miasto przemysłowe, gdzie dym z kominów unosił się na okrągło. Nocą przypominał mi Nowy York, taki jaki znam ze zdjęć. Jednak brunet zabrał mnie w różne piękne miejsca, które sprawiły, że zakochałam się w Port Talbot. Piaszczysta plaża Aberavon Beach zimą wyglądała zjawiskowo, ciągnęła się tam gdzie wzrok nie dosięgał - nasze ulubione miejsce na długie, poranne spacery. Cały jeden dzień poświęciliśmy na Margam Park, gdzie znajduje się tajemniczy, stary zamek i wspaniałe walijskie, czyli męczące, ukształtowanie terenu. Oprócz tego zobaczyłam magiczne klify i miejsce do którego od zawsze uciekał, gdy czuł się samotny, gdzie powstały pierwsze teksty. Odwiedziliśmy mnóstwo małych, przytulnych kawiarni. Zima w tym roku nie była łagodna, więc chcąc nie chcąc musieliśmy co pewien czas się rozgrzać. Wybraliśmy się do typowego skate parku, gdzie ludzie jeździli pomimo temperatury i śniegu. Parę razy byliśmy w kinie, przechodziliśmy wąskimi, niezaludnionymi uliczkami. Poznawanie tych wszystkich miejsc z przewodnikiem Leo, było najwspanialszymi chwilami w moim życiu. Wracaliśmy wyczerpani i przemarznięci, robiliśmy kakao z piankami i cynamonem. Braliśmy wielki, wełniany koc i wtuleni w siebie oglądaliśmy filmy. Czasem zamiast kolejnej produkcji holywoodzkiej, brałam szkicownik odprężając się przy delikatnych pociągnięciach ołówka. Leondre wtedy chwytał kartkę i długopis, próbując stworzyć nowe teksty. Jak czegoś nie był pewien, pytał i razem poprawialiśmy jego rapowaną poezję.
Dogadywaliśmy się bez zarzutu, znaliśmy siebie na wylot, uszczęśliwialiśmy siebie nawzajem. Nie da się nic poradzić na zakochiwanie. Jeśli to odpowiednia osoba, to nie ważne co się między wami wydarzy, nie ważne jak bardzo będziesz chciał ją odrzucić, nie ma rady. Ja zakochuję się w Leo codziennie na nowo i mam wrażenie, że coraz mocniej. Zasypiam z myślą, że nie potrafię obdarzyć kogoś większą miłością, jednak każdego ranka okazuje się, że byłam w błędzie. Miłość jest potężna, ale cholernie skomplikowana. Chyba w końcu się w niej odnalazłam. Obydwoje się odnaleźliśmy.  

***

W wigilię ostatniego dnia grudnia, zaczęłam panicznie przeglądać wszystkie swoje ubrania. Leo znajdował się na próbie, jutro grali na Wembley na sylwestra. Na koncercie noworocznym, jako dziewczyna jednego z członków zespołu, musiałam wyglądać co najmniej świetnie. Nie chcę znów być wytykana przez fanki, pomimo tego, że zdawałam sobie sprawę, jeśli będą chciały mnie zjechać i tak to zrobią. Lecz nie chciałam im dawać powodów. Nic mi nie pasowało, wszystko było jakieś zwykłe, a nie mogłam sobie pozwolić, żeby kupić nowe ubrania. Z pomocą przyszła mi Tilly, z którą nie spędziłam zbyt wiele czasu w ciągu tych kilku dni. Lecz chyba usłyszała moje zrozpaczone jęki, które swoją drogą musiały brzmieć żałośnie. Zapytała się co się stało, a gdy jej opowiedziałam w czym tkwi problem, uśmiechnęła się i powiedziała, żebym poczekała chwilkę, po czym wyszła.
- Załatwione - wróciła po kilku minutach. - Rozmawiałam z Chloe, powiedziała żebyś podała swoje wymiary, a ona poszuka czegoś w swojej szafie, ma naprawdę dużo ciuchów.
Nigdy w życiu nie widziałam Chloe na żywo, ale na zdjęciach zauważyłam, że była bardzo szczupła, nie to co ja. Ten fakt mnie delikatnie zmartwił, wyobraziłam sobie, jak blondynka przywozi mi świetne ciuchy, a ja w żadne się nie mieszczę. Matilda jakby czytając mi w myślach powiedziała:
- Jeśli nie będzie miała twojego rozmiaru w szafie, to weźmie od koleżanek, więc nie martw się. Już Chloe w tym głowa, że będziesz wyglądać fantastycznie, zaufaj mi ona się na tym zna! - zapewniła mnie i uspokoiła.
- O rany, dziękuję bardzo! - niemal podskoczyłam z radości. - Nie wiem jak ci się odwdzięczyć.
- To co robisz z Leo jest wystarczające - posłała mi życzliwy uśmiech, pokazując zęby. Resztę dnia spędziłam z Tilly, która okazała się świetną dziewczyną, bardzo zdolną i pozytywną. 
Cała trójka tworzyła zgraną i kochającą się rodzinę. Zastanawiałam się tylko, jak Antonio, tata Leo i Tilly, mógł ich tak potraktować. Nie mieściło mi się w głowie, żeby skrzywdzić w taki potworny sposób te dobre i wrażliwe istoty.
Leo wraz z Victorią wrócili z próby, więc resztę wieczoru spędziliśmy wspólnie. Graliśmy w karty, później w planszówki a na sam koniec przerzuciliśmy się na play station, przy którym mieliśmy równie duży ubaw, jak przy poprzednich grach. 
I tak minął kolejny wspaniały dzień.
***

W ostatni dzień roku, już o godzinie ósmej byliśmy w drodze do Londynu. Wyjechaliśmy tak wcześnie nie dlatego, że Leo dziś grał koncert, lecz dlatego, że chciał mi chociaż trochę pokazać Londyn. Byłam podekscytowana i od rana buzia mi się nie zamykała. Całą czwórką pojechaliśmy w takie popularne miejsca jak Big Ben, przejechaliśmy się na London Eye i odwiedziliśmy National Gallery, gdzie wystawiona była jedna z moich artystycznych inspiracji, czyli Van Gogh. Kiedy zobaczyłam "Słoneczniki" na żywo, stałam przez piętnaście minut wpatrując się dokładnie w każdą kreskę i kontur. Następnie czerwonym autobusem przejechaliśmy przez pół Londynu, żeby dotrzeć na Wembley. Tam czekali już na nas Charlie z rodziną i Chloe. Przedstawiłam się wszystkim, a rodziny chłopaków zostawili mnie, Leo, Chloe i Charliego, sami poszli na obiad.
- Miło cię znów widzieć - zwrócił się do mnie Charlie. Uśmiechnęłam się i uścisnęłam chłopca. Następnie Chloe podała mi rękę przedstawiając się. Usiadłyśmy na widowni, kiedy Bam mieli próbę. Chloe nie była typem osoby, z którą lubiłam spędzać czas, ale nie przekreślałam jej od razu. Miła dziewczyna, jednak nasze poglądy bardzo się różniły. Ja i ona to dwa różne światy. Ty i Leo to też dwa różne światy, pomyślałam.
- Może zaczniemy się już przygotowywać? Wybierzesz sobie ubranie, umalujemy się i zrobimy włosy? - zaproponowała. Pokiwałam głową i poszłyśmy do garderoby. Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, do występu chłopaków zostało mnóstwo czasu. Najwidoczniej Chloe, tak jak Werka, lubiła wyszykować się wcześniej. Na myśl o przyjaciółce żołądek mi się ścisnął. To pierwsze święta, które spędzamy bez słowa. Próbowałam się z nią skontaktować, nie odzywała się do mnie. Jej mama powiedziała, że wszystko w porządku, ale nie chce mi się w to wierzyć. Nie mogłam z nią porozmawiać skoro nie było jej w domu, nie odbierała telefonów, jej mama nie współpracowała. Chciałabym, żeby była tu teraz ze mną. Zawsze marzyłyśmy by razem podróżować, Londyn był jednym z naszych punktów na liście. Teraz jestem w tym starym mieście i czuję, jakby mi czegoś brakowało. Miałam nadzieję, że przeżyła wspaniałe święta. W szkole ją złapię i już mi się nie wywinie od rozmowy, myślałam. Jak to się stało, że od najlepszych przyjaciółek, niemal sióstr, stałyśmy się osobami, które nie mają żadnego kontaktu.
- Pasuje? - głos Chloe wyrwał mnie z zamyślenia. Wyszłam zza drewnianego parawanu, żeby zobaczyć się w lustrze. - Jest naprawdę ładna - przyznała dziewczyna z zadowolonym wyrazem twarzy, obejmując mnie wzrokiem w całości.
- Sama nie wiem - odpowiedziałam patrząc na siebie w zdobione na brzegach lustro. Na sobie miałam bardzo obcisłą sukienkę, która zasłaniała mi pupę i nic więcej. Miała głębokie, trójkątne wcięcie na plecach i mocno się błyszczała.
- W makijażu i włosach będziesz wyglądać zjawiskowo, mówię ci - zapewniała, a sama przebrała się w dopasowaną spódniczkę i krótką koszulkę. Następnie do pokoju weszły cztery kobiety, które zaczęły nas malować i stylizować włosy. Nie wiem ile cały proces trwał, ale już mnie tyłek bolał od siedzenia, więc pewnie długo.
- Gotowe - powiedziały kobiety niemal w tym samym momencie. Razem z Chloe poszłyśmy się zobaczyć. Blondynka była zachwycona, ja wręcz na odwrót. Miałam bardzo ciemny i mocny makijaż oka, wyraźnie wykonturowaną twarz, czerwoną szminkę, a włosy rozpuszczone i zakręcone, efekt potęgowała krótka i błyszcząca sukienka. Czułam się jak pani do wynajęcia na noc.
- Wyglądasz bosko - powiedziała Chloe spoglądając na mnie.
- Ale się tak nie czuję - wypaliłam. Zauważyłam, że wyraz jej twarzy szybko się zmienia, więc dodałam - ponieważ czuję się super bosko!
Super bosko? Co to za tekst?! Nie chciałam narzekać, bo dużo dla mnie zrobiła, lecz z takim wyglądem czułam się okropnie niekomfortowo. Do koncertu została godzina, więc poszłyśmy do barku się czegoś napić. Zastałyśmy tam Charliego, który na nasz widok gwizdnął. Chloe się zaśmiała, a ja pociągnęłam sukienkę w dół. Ciągle wydawało mi się, że mi podchodzi do góry i odsłania całą pupę. Usiedliśmy we trójkę i rozmawialiśmy. W pewnym momencie blondynka oznajmiła, że idzie do toalety, zostałam z Charliem. Nachylił się nade mną i przyciszonym głosem, jakby się czegoś obawiał, spytał:
- Jak tam się ma Weronika? - spojrzałam na niego zdziwiona. Przecież z nią rozmawiał, to po co się mnie pytał.
- Nie możesz się jej sam zapytać przy okazji rozmowy?
- Nie mam z nią kontaktu od miesiąca - szczęka mi opadła.
- Jak to? Dlaczego? - byłam zmieszana, ponieważ żyłam w przekonaniu, że się przyjaźnią.
- Musiałem zerwać z nią kontakt -odchrząknął zakłopotany. - To nie tak, że mi nie zależy. Jest dla mnie bardzo ważna i jest niesamowitą osobą, ale czasem trzeba wybrać - próbował się wytłumaczyć, a ja nic nie rozumiałam. - Myślałem, że wiesz w końcu to się zdarzyło już dawno... - w tym momencie blondynka wróciła, a my szybko zmieniliśmy temat.
Dlaczego mi nie powiedziała? Czemu nie zadzwoniła? Czy to oznacza, że wybrał Chloe, zamiast Werki? Jak to jest, że w ogóle musiał wybierać, przecież się przyjaźnili. Boże, przynajmniej Tomek ją wspiera, tego jestem pewna... a co jeśli nie?
Koncert zaraz się zaczynał, więc poszłam na backstage, aby go oglądnąć. Trwał dwie godziny, chłopcy jak zwykle dali czadu i nie obyło się bez bisu. W tłumie z przodu wzrokiem wyhaczyłam Zuzię, która była w specjalnym miejscu razem z rodzicami. Mam nadzieję, że podobał jej się prezent gwiazdkowy. Gdy dłużej przypatrzyłam się jej twarzy, nie miałam już wątpliwości, że tak.
Po koncercie została godzina do nowego roku, a przed nami była jeszcze impreza. Poszłam tam razem z Chloe i czekałyśmy na chłopaków. Nie przychodzili, więc blondynka wyciągnęła mnie na parkiet do jakiejś grupy nieznajomych. Byli lekko wstawieni, ale zaczęliśmy tańczyć. Każdy ruch mnie krępował, nie podnosiłam rąk, wręcz co chwilę ciągnęłam sukienkę w dół. Do naszej grupy w końcu dołączyli Bam. Charlie od razu podszedł do Chloe, a Leo chwilę się we mnie wpatrywał niepewnym spojrzeniem.
- Coś nie tak? - spytałam czerwieniąc się.
- Nie, po prostu wyglądasz tak - próbował znaleźć słowo. - No, nie poznałem cię po prostu - posłał mi zakłopotany uśmiech. Muzyka się zmieniła, a ja poczułam nagły przypływ odwagi. To nie zdarzało się u mnie często, więc wykorzystałam to i przywarłam do Leondre. Próbowałam być atrakcyjna i tańczyć tak jak to na imprezach robią te wszystkie dziewczyny. Nie miałam zbyt dużego doświadczenia, a brunet zachowywał się bardzo sztywno. W pewnym momencie przerwał moje wygibasy, łapiąc mnie za ramiona. - Adele, dość.
Myślałam, że spłonę ze wstydu. Ta scena musiała wyglądać komicznie z zewnątrz. Moja mina nadawała się idealnie do uwiecznienia i zrobienia mema z podpisem "ten moment kiedy chciałaś być seksi, a nawet twój chłopak cię nie chce". Do oczu zebrały mi się łzy, przygryzłam wargę.
- Nawet z tapetą na twarzy i w sukience która wywala mi dupę na wierzch wyglądam źle i obrzydliwie - powiedziałam, a głos mi lekko zadrżał. Było mi wstyd za siebie.Spuściłam głowę, Chloe to jakoś umie wyglądać fajnie i dobrze się prezentować. Pasuje do Charlsa i na te wszystkie imprezy, ja nie.
- Posłuchaj mnie - chwycił mój podbródek i delikatnie zmusił mnie żebym na niego spojrzała. - Nie powiem ci, że wyglądasz pięknie, bo to nie jesteś ty. Nie lubisz takich strojów, widzę że męczysz się w tej sukience i masz ochotę zebrać włosy i zgarnąć je w poczochranego koka, odsłonić swój kolczyk w uchu, który wygląda jakbyś uciekła z więzienia - zaśmiałam się, a on założył mi kosmyk za ucho i szepnął, pochylając się nade mną. - Przebierzesz się i zwiniemy się stąd, okay?
Pokiwałam energicznie głową i ruszyliśmy do jego garderoby. Wzięłam jakąś wielką bluzę, spodnie w których przyjechałam i w mgnieniu oka zmieniłam strój. Włosy spięłam, tak jak to przewidział Leo w niedbałego koka. Ściągnęłam sztuczne rzęsy, zmyłam szminkę i przepłukałam delikatnie twarz. Oczy nadal były dosyć mocno pomalowane, natomiast po konturowaniu nie było ani śladu, jedynie pozostałości trwałego podkładu. Od razu poczułam się lepiej.
- Chodź, za chwilę będzie nowy rok - porwał mnie za rękę, jak tylko wyszłam z pomieszczenia. Pod pachą miał nasze kurtki i zaczęliśmy wchodzić po schodach. Z początku zaczął biec, ale chyba przypomniał sobie, że przecież ja nie mogę i dostosował tempo do mojego. W końcu znaleźliśmy się na dachu budynku, w centrum Londynu. Spojrzałam na zegarek. Za dziesięć minut wybije północ. Leo podał mi kurtkę, którą się otuliłam. Rozłożył koc blisko skraju dachu. Usiedliśmy we dwoje, a ja oparłam głowę o jego ramię i wpatrywałam się w Londyn nocą, ale nie zwyczajną nocą, lecz noworoczną nocą.   
- Ten czas z tobą płynie jak szalony - zaczął smutnym głosem. - Nie mogę przestać myśleć o nim kiedy jesteśmy razem, o tym że on zaraz się skończy - urwał i przekrzywił głowę spoglądając na mnie. - Ostatnio z Charliem postanowiliśmy nagrać nowy cover do piosenki "Don't let me down", słowa są o tobie i są dla mnie ważne...chcesz posłuchać?
- Oczywiście - szepnęłam i zamknęłam oczy, trochę się obawiając. Ostatni cover bardzo nas poróżnił. Ale zanim mocniej się zaniepokoiłam, Leo już zaczął (link):

I wanna show you a world, just let go,
what you gotta do is close your eyes, feel it flow
I'm trying to fight the pain, but I'm slowly falling,
you can try to run away, can you hear me calling?
I know that you're scared, so close your eyes
The pain will heal, no need to cry
I know that it hurts, I've felt it all
But no matter what happens, I wont let you fall

-...teraz zaczyna się część Char... - przerwałam mu i zaczęłam śpiewać, a raczej fałszować refren tej znanej piosenki, a po chwili dołączył się do mnie również Leo, który jak wiemy śpiewa jeszcze gorzej niż ja:

I need you, I need you, I need you right now
Yeah, I need you right now
So don't let me, don't let me, don't let me down
I think I'm losing my mind now
It's in my head, darling, I hope
That you'll be here, when I need you the most
So don't let me, don't let me, don't let me down
Don't let me down
Don't let me down
Don't let me down, down, down
Don't let me down,
don't let me down, down, down

Leo uśmiechnął się i zaczął drugą zwrotkę, patrząc mi prosto w oczy:

I'm sorry that I brought you here,
I wish that I could turn back time
But I can't seem to break you down
enough to make you change your mind
It's cold outside, so take my jacket
I'm used to it so you can have it
And I'm glad that you are here with me
so we can taste the heaven
I left you out in such a state
And after all, you still stay
I think that it is safe to say,
that we can now, call this fate

W tym momencie usłyszeliśmy głośne odliczanie, dziesięć, dziewięć, osiem... Ale Leo nie przestawał.

So if you're done, open up, this is what I'm for
Maybe I can find a way before we hit the floor

Momentalnie, jakby na zakończenie jego słów, w górę wystrzeliły fajerwerki i otoczyły nas z każdej strony. A my rozglądaliśmy się wokół, ale wciąż powracając wzrokiem do siebie dokończyliśmy piosenkę. To nie wyglądało tak kolorowo, fajerwerki nas zagłuszały, więc tekst rozpoznawaliśmy tylko po ruchu swoich warg, w dodatku żadne z nas nie umiało śpiewać, więc akurat huk wokół ratował świat przed straceniem słuchu od naszych barw głosu. Mimo wszystko to było magiczne, właśnie to że było takie nieidealne i nasze. Niebo mieniło się złotem, czerwienioną, błękitem, zielenią i mnóstwem innych noworocznych kolorów, a my śpiewaliśmy patrząc na siebie:

I need you, I need you, I need you right now
Yeah, I need you right now
So don't let me, don't let me, don't let me down
I think I'm losing my mind now
It's in my head, darling, I hope
That you'll be here, when I need you the most
So don't let me, don't let me, don't let me down
Don't let me down
Don't let me down

Don't let me down, down, down
Don't let me down,
Don't let me down, down, down

Ooh, I think I'm losing my mind now, yeah
Ooh, I think I'm losing my mind now, yeah

I need you, I need you, I need you right now
Yeah, I need you right now
So don't let me, don't let me, don't let me down
I think I'm losing my mind now
It's in my head, darling, I hope
That you'll be here, when I need you the most
So don't let me, don't let me, don't let me down
Don't let me down

Yeah, don't let me down
Yeah, don't let me down
Don't let me down, oh, no
Yeah, don't let me down

Don't let me down
Don't let me down, down, down

Siedzieliśmy wtuleni na dachu jeszcze przez następną godzinę, obserwując cały pokaz fajerwerków, aż do ostatniego. Przymknęłam oczy i pomyślałam, że marzę tylko o jednej rzeczy.


By w każdy nowy rok, móc wejść przy boku Leondre.

Lia


#Rozdział 48 "Ad patres"

4
COM



Tytuł: "Na tamten świat"


Na lotnisku byliśmy już o czwartej rano. Pomimo prób przekonania mojej mamy przez Leondre, że wybierzemy się taksówką, ona nie zmieniła zdania. Chciała nas zawieźć, wciąż bezpodstawnie obwiniając się za sytuację z tatą. Dlatego właśnie przedzieraliśmy się w mroku całą trójką przez zaśnieżone ulice. Weszliśmy do środka olbrzymiego budynku wraz z bagażami chłopaka. Pomimo wczesnej pory mijało nas mnóstwo zabieganych ludzi. Rozejrzałam się dookoła. Zaraz potem zanotowałam, że Leondre i mama zniknęli. Spanikowałam, mój wzrok rozpoczął przemierzanie lotniska w poszukiwaniu gęstej, ciemnej czupryny Leo, gdyż to był najłatwiejszy punkt odniesienia. Tam jest! - zareagowałam w duchu na jego widok. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę, gdzie oddawali bagaże. Później nie spuszczałam ich ani na chwilę ze wzroku. Leo robił wszystko jakby automatycznie. W końcu tyle podróżuje, że lotniska są jak jego drugi dom. Ostatecznie stanęliśmy przed bramkami, co oznaczało, że czas się pożegnać.
- Bardzo cieszymy się, że do nas wpadłeś i pamiętaj, że drzwi naszego domu są zawsze dla ciebie otwarte - powiedziała mama. Widać, że ćwiczyła ten tekst co najmniej ze sto razy, co uznałam za urocze.
- Dziękuję za ugoszczenie, to były wyjątkowe święta - uśmiechnął się do niej. Następnie moja mama powiedziała, że idzie usiąść do kawiarni i żebym przyszła jak już będę gotowa wrócić do domu. Pokiwałam smutno głową. Leo od razu mnie objął i przyciągnął do siebie.
- Nienawidzę tego - szepnęłam z żalem w głosie.
- Czego? - spytał kładąc delikatnie podbródek na mojej głowie i kołysząc mną w swoich objęciach.
- Pożegnań z tobą.
Nic nie odpowiedział, tylko przytulił mnie jeszcze mocniej, tak że poczułam zapach nowych perfum, które mu kupiłam. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Kiedy znów się zobaczymy? - spytałam, gdy powoli zaczął się ode mnie odsuwać.
- Jak najszybciej - odrzekł.
- Zostań ze mną - teoretyczna prośba wybrzmiała jak rozkaz. - Przecież do piątej zostało jeszcze czterdzieści minut - oznajmiłam. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nigdy nie leciałaś samolotem, co? - Zapewne powiedziałam coś nie tak, skoro tak łatwo się domyślił. Pokiwałam głową w ramach odpowiedzi. - Jak na lot to i tak już późno. Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jaką? - zapytałam odruchowo.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie - mówił spokojnie.
- Możesz - zaczęłam nerwowo bawić się palcami.
- Przylecisz do mnie kiedy tylko będzie taka możliwość?
- Ale jak? Kiedy? Nie wiem, bo to zależy... - zaczęłam, lecz on mi przerwał.
- Adele, pytałem o co innego - mówił wciąż stonowanym głosem, co zaczęło mnie irytować.
- Tak! - odpowiedziałam na jego pytanie. Uśmiechnął się zadowolony.
- Więc do zobaczenia - podszedł do mnie i z całą swoją czułością, pocałował mnie w czoło. - Pamiętaj że bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też - zdążyłam odpowiedzieć, po czym posłałam mu smutny uśmiech. Odwrócił się i ruszył w stronę bramek. Bacznie obserwowałam cały ten proces. Na samym końcu jeszcze spojrzał na mnie. Pomachałam mu energicznie, jakby to miało pomóc zatrzymać potok łez. I zniknął.
Usiadłam przy oknie i patrzyłam jak wsiada do samolotu, on mnie nie widział. Jestem jednak pewna, że wiedział iż go obserwowałam.
Na pewno wiedział.
***

- Ha! Na tej ulicy mam hotel, już ci mówię ile płacisz - głos Nika, skierowany był do mamy. Właśnie graliśmy w szóstkę w Monopoly. Ta czasochłonna planszówka zabierała nam już trzecią godzinę. Babcia zbankrutowała jako pierwsza, później dziadek, w grze pozostaliśmy tylko ja, mój brat i mama. Tylko, że trudno było to nazwać grą, gdyż wraz z rodzicielką przed każdym rzutem dmuchałyśmy w kostki na szczęście, żeby jakoś prześlizgnąć się przez imperium Nikodema i dostać dwie startowe stówy. - To będzie 850 - oznajmił chciwy brat.
- Nie mam tyle, zostało mi 600, a już zastawiłam wszystkie ulice - odpowiedziała mama. - Jak możesz mi to robić? Własnej matce?!
- Takie czasy, odpadasz! - uśmiechnął się łobuzersko. Zwrócił się w moją stronę - Teraz czas na ciebie.
Rzeczywiście nie minęło piętnaście minut, a Nikodema można było nazwać zwycięzcą. Następnie poszliśmy na spacer. Te chwile napawały mnie takim szczęściem. Rozbita rodzina to jakiś koszmar. Kiedy oglądasz takie rzeczy na filmach to widzisz smutek i ból, ale odczuwać je to zupełnie inne i o wiele mocniejsze doznanie. Nie mogłam narzekać, powoli wszystko wracało do normalności. Z tatą miałam całkiem dobry kontakt, mama wróciła ze szpitala i czuła się w porządku, Nikodem pomimo, że uczył się daleko był bardzo zadowolony ze swojej szkoły. Dziadkowie jak zwykle uśmiechnięci, opowiadali o swoim nowym, małym domku nad morzem. Szkoda tylko, że nie mogliśmy być znów razem cały czas. Tak jak kiedyś. Ale przeszłość to przeszłość, trzeba się skupić na tym co jest teraz.
Dziadkowie wyjechali w poniedziałek wieczorem. Nie smuciłam się tym zbytnio, gdyż moją głowę od rana zaprzątała inna sprawa. Wszystko zaczęło się, gdy ze snu wybudził mnie dzwoniący telefon. Głos w słuchawce odezwał się do mnie w innym języku, co od razu wskazywało na nadawcę.
- Leo, czemu nie możesz zadzwonić za dwie godziny, kiedy nie będę spać, czy coś? - spytałam naburmuszona. Przerwa świąteczna to czas, żeby się wyspać, a nie na telefony o brzasku.
- Lubię słyszeć twój rozdrażniony głos - droczył się. - A poza tym, mam mniej, ale wciąż ważny, powód.
- Jaki? - zaciekawiłam się. Co może być takiego ważnego o tej godzinie, szczególnie że u Leo jest godzina wcześniej, co już totalnie mnie przeraziło. Czy on nie lubi spać, czy jak?
- Mam dla ciebie bilet samolotowy, na dziś wieczorem do Walii - oznajmił zadowolony.
- Okay, a teraz mogę iść spać? - spytałam i już miałam się rozłączyć, ale właśnie do mojego mózgu dotarły słowa Leo. Ja. Samolot. Walia. Dziś.
- Co?! - powiedziała głośno. - Ale jak? Nie rozumiem...co się dzieje.
- Już ci tłumaczę kochanie - mówił słodkim głosem, jakby nie rozumiał powagi sytuacji. Cała się spięłam i schowałam pod ciepłą kołdrą wraz z telefonem. - Długo próbowałem, w końcu udało mi się kupić ci bilet lotniczy do Port Talbot na dziś wieczorem, wiesz święta - ludzie latają non stop, wykupują bilety kilka miesięcy wcześniej, ale mam! Wyślę ci na maila i będziesz musiała wydrukować. Nie przejmuj się odbiorę cię z lotniska...
- Leondre - przerwałam mu. - Zaskoczyłeś mnie, ja... nie wiem, nie mogę.
- Ale mówiłaś, że jak tylko będzie możliwość to przylecisz, obiecałaś - powiedział uparcie. - Wszystko już jest załatwione wystarczy, że polecisz.
- Posłuchaj, to wszystko brzmi wspaniale, ale - zawahałam się. - Nie mamy teraz zbytnio pieniędzy. Mama była na urlopie, bo w pracy za chorobowe uznali tylko pierwszy tydzień. Nikodem zarabia tyle ile może, ale nie jest to wystarczające, żebym sobie latała do Wielkiej Brytanii.
- Adele, za bilet zapłaciłem, a na miejscu nie musisz się niczym martwić. Będziesz spała u nas - powiedział czule. Jestem pewna, że gdyby był obok mnie, chwycił by moją rękę i mocno uścisnął. - Bilet powrotny jeszcze załatwię. Nie ma żadnego problemu.
- Właśnie to jest problem - nałożyłam nacisk na drugie słowo. - Nie możesz tyle na mnie wydawać. Dwa bilety samolotowe na pewno kosztują kupę kasy, dodatkowo jedzenie, różne wypady, przecież to zbyt wiele. Będę się czuła okropnie.
Westchnął głęboko, przez chwilę myślałam, że się rozłączył, bo nikt się nie odzywał. Spojrzałam na wyświetlacz, ale wciąż odmierzał minuty i sekundy rozmowy. W końcu chłopak powiedział:
- Po co mi ta kasa, jeżeli nie mogę jej wydać nawet żeby cię zobaczyć. Nie ukrywam, nie jesteśmy biedni i wiesz o tym. Wiesz, że to nie jest dla mnie problem. A czy wiesz jak cię potrzebuję? Tak bardzo bym chciał, żebyś zobaczyła gdzie się wychowałem, miejsca które kocham i nienawidzę. Ty mi swoje pokazałaś, ja też chcę. Proszę, niech to będzie prezent noworoczny, imieninowy, rocznicowy cokolwiek - zaśmiałam się delikatnie.
- Rocznicowy? Brakuje nam kilka miesięcy, a jeżeli liczyć nasze rozstanie to w ogóle prezent z porządnym wyprzedzeniem - zażartowałam, usłyszałam lekkie parsknięcie po drugiej stronie słuchawki. - Okay... to znaczy spróbuję, ale nie wiem jak to będzie. Muszę porozmawiać z mamą, kupić jakieś rzeczy...Nigdy nie leciałam samolotem. A ten mój wyjazd niech będzie...pożyczką. Oddam ci kiedyś pieniądze.
- Proszę cię, po prostu przyjedź.
Właśnie w ten sposób teraz dopinałam walizkę, żegnałam dziadków i rozmasowywałam ściśnięty brzuch. Mama na początku była zaszokowana, następnie bardzo się ucieszyła. Oznajmiła, że mam się przygotować, a ona jedzie z Nikodemem po prezenty dla mamy i siostry Leo.
- Skoro oferują ci taką gościnność, musimy choć trochę się odwdzięczyć - zadecydowała moja rodzicielka. Ruszyli do galerii, a dziadkowie dawali mi wskazówki i opowiadali różne informacje o lotnisku, podróżach i tym podobnych. Mieli w tym niezłe doświadczenie.    
Byłam już spakowana, przygotowana, ładnie ozdobione prezenty włożyłam do osobnej kieszeni walizki. Dziadkowie byli w drodze do domu, a my na lotnisko. Stresowałam się niemiłosiernie. Nie tak wyobrażałam sobie pierwszy lot samolotem, na pewno nie samotnie. Moi kompani poszli odprowadzić mnie aż do bramek, gdzie musieliśmy się rozstać. Oczywiście wcześniej oddałam bagaż i została przeprowadzona kontrola paszportowa.
Mama i Nikodem uścisnęli mnie w tym samym czasie, z czego zrobił się grupowy przytulas. Tym razem żegnali mnie, a to była nowość. Przynajmniej powiew świeżości wkradł się do naszego życia, jakby nie robił tego codziennie.
- Dzwoń do mnie codziennie, a jakby się coś działo to zawsze mogę przyjechać - powiedziała z troską. Wiedziała, że bardzo przeżywam ten wyjazd, głównie lot i chciała mi dodać otuchy.
- Pamiętaj, że samoloty to najbezpieczniejszy środek transportu - krzyknął Nikodem unosząc przy tym kciuka do góry, kiedy już odchodziłam. Moja mina wcale nie wyglądała lepiej po tej informacji.
Czekając na odprawę zadzwoniłam do Werki. Jeszcze kilka tygodni temu, to byłoby niepokojące, a teraz jest na porządku dziennym. Nie mam pojęcia czemu się tak ode mnie separuje. W szkole choćby nie wiem co przymuszę ją do rozmowy, obiecałam sobie. Tak już nie może być. Wybrałam numer do Karola i to mi umiliło czas oczekiwania. Opowiedział mi o swoich świętach, o tym jak Amanda była zachwycona moim prezentem, bardzo mnie to ucieszyło. W końcu przyszedł czas, żeby wsiąść na pokład. Pożegnałam się z Karolem, który mnie pokrzepił i z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu ruszyłam przez tunel na płytę lotniska. Nie dość, że była mroźna końcówka grudnia, ciemno jak nie powiem gdzie, to wiatr czochrał mi włosy na cztery strony świata. Byłam przekonana, że jakby istniało ich więcej to moje kołtuny też by tam powędrowały. Zaczęłam się wspinać powoli po schodach, kurczowo trzymając się barierki. Na mój widok Stewardessa uśmiechnęła się i spytała życzliwie:
- To twój pierwszy lot, co? - spytała życzliwie. Aż tak to widać? przesunęłam dłonią po swoim policzku bo zaczęłam się obawiać, że mam tam napisane "TO MÓJ PIERWSZY LOT". Pokiwałam głową w odpowiedzi, a ona dała mi kolejne wskazówki, jak zachowywać się przy starcie. Podziękowałam i usiadłam na swoim miejscu przy oknie. Wzięłam telefon do ręki i zapisałam w notatkach: "Pamiętać, żeby zabić Leo za miejsce przy oknie!". Po chwili cały samolot był już zapełniony z głośników rozbrzmiał automatyczny głos mężczyzny, który mówił o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, a dwie panie pokazywały to o czym mówi. Tych wiadomości jednak było zbyt dużo i zaczęłam panikować. Wyciągnęłam kartkę i zaczęłam chaotycznie spisywać.
- Wszystkie informacje masz napisane tutaj - dziewczyna, około dwudziestu pięciu lat, która siedziała obok mnie, wskazała na kieszeń w fotelu przede mną. Sięgnęłam tam ręką i wyciągnęłam jakąś gazetę z rzeczami do kupienia w samolocie oraz jedną kartę A4, gdzie tak jak wspomniała dziewczyna, wszystko było zapisane. Kamień spadł mi z serca.
- Dzięki - uśmiechnęłam się do niej i schowałam wszystko na swoje miejsce.
- Nie ma za co - odpowiedziała. - To pewnie twój pierwszy lot.
Zdecydowanie mam coś napisane na twarzy. Adela rozważ też opcję, że zachowujesz się jak kurczak przed odcięciem głowy. Tak to chyba dobre rozumowanie. Informacje zostały przekazane, pasy zapięte (sprawdziłam to pięć razy), a ja jedyne o czym marzyłam to wysiąść z tej maszyny, która zaraz miała ruszyć, a potem przyspieszyć do ośmiuset kilometrów na godzinę. Panicznie zaczęłam przeliczać w głowie ile to jest metrów na sekundę, co zajęło moje myśli i zanim się zorientowałam już znajdowaliśmy się na końcu pasa startowego. Poczułam, że samolot lekko się przechyla, olałam metry na sekundę, właśnie wznosiłam się nad ziemię! Zacisnęłam mocno oczy. "Przynajmniej to będzie szybka śmierć, samolot spada w kilka sekund, rozbije się i wszystko wybuchnie, więc nie powinno bardzo boleć" pomyślałam.
- Spokojnie nikt nie zginie - powiedziała moja sąsiadka, jakby czytała mi w myślach. Chyba, że...
- Czy ja to powiedziałam na głos? - spytałam zażenowana, na co tamta tylko pokiwała głową. Wraz ze wznoszeniem się, moje uszy coraz bardziej się zatykały, zmiana ciśnienia przyprawiała mnie o potężny ból głowy i myślałam, że zwymiotuję. Jakbyśmy zaginali czasoprzestrzeń albo się gdzieś teleportowali. Nie miałam pojęcia, jak w takim stanie dożyję prawie trzy godziny lotu. Aż w pewnym momencie pokład ułożył się w poziomie. Teraz lecieliśmy przed siebie, a nie w górę. Wszystkie objawy nagle zniknęły, jakby miały lęk wysokości i postanowiły zejść na ziemię. "Cieniasy, tylko odważni latają samolotami" pomyślałam. Otworzyłam powoli oczy namiętnie mrugając. Pokład delikatnie drżał, co nie było już żadnym problemem. Dopiero teraz spojrzałam w okienko, a to co się za nim znajdowało było niesamowite.
- I co, nie było chyba tak źle - zagadnęła dziewczyna. "Nie było" powiedziałam cicho, gdyż zaabsorbowana byłam tym co przede mną się znajdowało.
Różowe zachodzące słońce tworzyło delikatną poświatę, która rozrzucona była nierównomiernie po kłębiastym dywanie chmur. Nie, to nie był dywan, raczej niekończąca się polana oblana puchem. Bajeczny widok, który bacznie obserwowałam, przyprawiał o chęć wyskoczenia z tej stworzonej przez człowieka maszyny i spędzenie reszty życia na niebiańskiej łące. Teraz zauważyłam, że miejscami poprzez padające pastelowo różowe światło, krajobraz wyglądał jak małe pagórki waty cukrowej. Niesamowite było to, że wsiadając do samolotu na dole otaczał mnie mrok, a gdy wylecieliśmy ponad chmury okazało się, że tu słońce dopiero żegna się ze światem. Latałam, naprawdę latałam! Chciałabym ubrać w słowa to co czułam w środku, ale nie byłam pewna czy istnieją na tyle mocne epitety, żeby to określić. To coś nowego, czego nigdy wcześniej nie odczuwałam, wyjątkowego, niespotykanego.
To tak, jak było się dzieckiem i całą osiedlową paczką szło na boisko. Tam bawiliście się w berka, ktoś gonił, ale nie byłeś to ty. Wyznaczony berek zaczyna pościg za tobą, więc jak najszybciej tylko możesz uciekasz, bo przecież nie możesz zostać złapany! Towarzyszy temu lekka adrenalina, jak również mnóstwo dziecięcej, bardzo prostej radości. Potem oddalasz się już zbyt daleko i berek odpuszcza przerzucając uwagę na inną osobę. Ale ty wciąż biegniesz, tylko że wolniej i wtedy właśnie zaczynasz czuć się nieograniczony i szczęśliwy. Słońce powoli się chowa, wiesz że mama zaraz wychyli się przez okno i zawoła żebyś wracał do domu, ale nie przejmujesz się tym. Bo chwila wypełniona jest takim szczęściem, że twoje serce nie mieści już nic innego. Twoje ciało nie odczuwa żadnego spięcia. Wiesz, że dziś był wspaniały dzień, a jutro będzie kolejny pewnie jeszcze lepszy. Ale nie myślisz o tym, bo to co teraz przeżywasz jest pełnią tego czego potrzebujesz i pragniesz.

Właśnie to teraz czuję. 

Bezwarunkowe szczęście.