#Rozdział 48 "Ad patres"




Tytuł: "Na tamten świat"


Na lotnisku byliśmy już o czwartej rano. Pomimo prób przekonania mojej mamy przez Leondre, że wybierzemy się taksówką, ona nie zmieniła zdania. Chciała nas zawieźć, wciąż bezpodstawnie obwiniając się za sytuację z tatą. Dlatego właśnie przedzieraliśmy się w mroku całą trójką przez zaśnieżone ulice. Weszliśmy do środka olbrzymiego budynku wraz z bagażami chłopaka. Pomimo wczesnej pory mijało nas mnóstwo zabieganych ludzi. Rozejrzałam się dookoła. Zaraz potem zanotowałam, że Leondre i mama zniknęli. Spanikowałam, mój wzrok rozpoczął przemierzanie lotniska w poszukiwaniu gęstej, ciemnej czupryny Leo, gdyż to był najłatwiejszy punkt odniesienia. Tam jest! - zareagowałam w duchu na jego widok. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę, gdzie oddawali bagaże. Później nie spuszczałam ich ani na chwilę ze wzroku. Leo robił wszystko jakby automatycznie. W końcu tyle podróżuje, że lotniska są jak jego drugi dom. Ostatecznie stanęliśmy przed bramkami, co oznaczało, że czas się pożegnać.
- Bardzo cieszymy się, że do nas wpadłeś i pamiętaj, że drzwi naszego domu są zawsze dla ciebie otwarte - powiedziała mama. Widać, że ćwiczyła ten tekst co najmniej ze sto razy, co uznałam za urocze.
- Dziękuję za ugoszczenie, to były wyjątkowe święta - uśmiechnął się do niej. Następnie moja mama powiedziała, że idzie usiąść do kawiarni i żebym przyszła jak już będę gotowa wrócić do domu. Pokiwałam smutno głową. Leo od razu mnie objął i przyciągnął do siebie.
- Nienawidzę tego - szepnęłam z żalem w głosie.
- Czego? - spytał kładąc delikatnie podbródek na mojej głowie i kołysząc mną w swoich objęciach.
- Pożegnań z tobą.
Nic nie odpowiedział, tylko przytulił mnie jeszcze mocniej, tak że poczułam zapach nowych perfum, które mu kupiłam. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Kiedy znów się zobaczymy? - spytałam, gdy powoli zaczął się ode mnie odsuwać.
- Jak najszybciej - odrzekł.
- Zostań ze mną - teoretyczna prośba wybrzmiała jak rozkaz. - Przecież do piątej zostało jeszcze czterdzieści minut - oznajmiłam. Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Nigdy nie leciałaś samolotem, co? - Zapewne powiedziałam coś nie tak, skoro tak łatwo się domyślił. Pokiwałam głową w ramach odpowiedzi. - Jak na lot to i tak już późno. Mogę mieć do ciebie prośbę?
- Jaką? - zapytałam odruchowo.
- Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie - mówił spokojnie.
- Możesz - zaczęłam nerwowo bawić się palcami.
- Przylecisz do mnie kiedy tylko będzie taka możliwość?
- Ale jak? Kiedy? Nie wiem, bo to zależy... - zaczęłam, lecz on mi przerwał.
- Adele, pytałem o co innego - mówił wciąż stonowanym głosem, co zaczęło mnie irytować.
- Tak! - odpowiedziałam na jego pytanie. Uśmiechnął się zadowolony.
- Więc do zobaczenia - podszedł do mnie i z całą swoją czułością, pocałował mnie w czoło. - Pamiętaj że bardzo cię kocham.
- Ja ciebie też - zdążyłam odpowiedzieć, po czym posłałam mu smutny uśmiech. Odwrócił się i ruszył w stronę bramek. Bacznie obserwowałam cały ten proces. Na samym końcu jeszcze spojrzał na mnie. Pomachałam mu energicznie, jakby to miało pomóc zatrzymać potok łez. I zniknął.
Usiadłam przy oknie i patrzyłam jak wsiada do samolotu, on mnie nie widział. Jestem jednak pewna, że wiedział iż go obserwowałam.
Na pewno wiedział.
***

- Ha! Na tej ulicy mam hotel, już ci mówię ile płacisz - głos Nika, skierowany był do mamy. Właśnie graliśmy w szóstkę w Monopoly. Ta czasochłonna planszówka zabierała nam już trzecią godzinę. Babcia zbankrutowała jako pierwsza, później dziadek, w grze pozostaliśmy tylko ja, mój brat i mama. Tylko, że trudno było to nazwać grą, gdyż wraz z rodzicielką przed każdym rzutem dmuchałyśmy w kostki na szczęście, żeby jakoś prześlizgnąć się przez imperium Nikodema i dostać dwie startowe stówy. - To będzie 850 - oznajmił chciwy brat.
- Nie mam tyle, zostało mi 600, a już zastawiłam wszystkie ulice - odpowiedziała mama. - Jak możesz mi to robić? Własnej matce?!
- Takie czasy, odpadasz! - uśmiechnął się łobuzersko. Zwrócił się w moją stronę - Teraz czas na ciebie.
Rzeczywiście nie minęło piętnaście minut, a Nikodema można było nazwać zwycięzcą. Następnie poszliśmy na spacer. Te chwile napawały mnie takim szczęściem. Rozbita rodzina to jakiś koszmar. Kiedy oglądasz takie rzeczy na filmach to widzisz smutek i ból, ale odczuwać je to zupełnie inne i o wiele mocniejsze doznanie. Nie mogłam narzekać, powoli wszystko wracało do normalności. Z tatą miałam całkiem dobry kontakt, mama wróciła ze szpitala i czuła się w porządku, Nikodem pomimo, że uczył się daleko był bardzo zadowolony ze swojej szkoły. Dziadkowie jak zwykle uśmiechnięci, opowiadali o swoim nowym, małym domku nad morzem. Szkoda tylko, że nie mogliśmy być znów razem cały czas. Tak jak kiedyś. Ale przeszłość to przeszłość, trzeba się skupić na tym co jest teraz.
Dziadkowie wyjechali w poniedziałek wieczorem. Nie smuciłam się tym zbytnio, gdyż moją głowę od rana zaprzątała inna sprawa. Wszystko zaczęło się, gdy ze snu wybudził mnie dzwoniący telefon. Głos w słuchawce odezwał się do mnie w innym języku, co od razu wskazywało na nadawcę.
- Leo, czemu nie możesz zadzwonić za dwie godziny, kiedy nie będę spać, czy coś? - spytałam naburmuszona. Przerwa świąteczna to czas, żeby się wyspać, a nie na telefony o brzasku.
- Lubię słyszeć twój rozdrażniony głos - droczył się. - A poza tym, mam mniej, ale wciąż ważny, powód.
- Jaki? - zaciekawiłam się. Co może być takiego ważnego o tej godzinie, szczególnie że u Leo jest godzina wcześniej, co już totalnie mnie przeraziło. Czy on nie lubi spać, czy jak?
- Mam dla ciebie bilet samolotowy, na dziś wieczorem do Walii - oznajmił zadowolony.
- Okay, a teraz mogę iść spać? - spytałam i już miałam się rozłączyć, ale właśnie do mojego mózgu dotarły słowa Leo. Ja. Samolot. Walia. Dziś.
- Co?! - powiedziała głośno. - Ale jak? Nie rozumiem...co się dzieje.
- Już ci tłumaczę kochanie - mówił słodkim głosem, jakby nie rozumiał powagi sytuacji. Cała się spięłam i schowałam pod ciepłą kołdrą wraz z telefonem. - Długo próbowałem, w końcu udało mi się kupić ci bilet lotniczy do Port Talbot na dziś wieczorem, wiesz święta - ludzie latają non stop, wykupują bilety kilka miesięcy wcześniej, ale mam! Wyślę ci na maila i będziesz musiała wydrukować. Nie przejmuj się odbiorę cię z lotniska...
- Leondre - przerwałam mu. - Zaskoczyłeś mnie, ja... nie wiem, nie mogę.
- Ale mówiłaś, że jak tylko będzie możliwość to przylecisz, obiecałaś - powiedział uparcie. - Wszystko już jest załatwione wystarczy, że polecisz.
- Posłuchaj, to wszystko brzmi wspaniale, ale - zawahałam się. - Nie mamy teraz zbytnio pieniędzy. Mama była na urlopie, bo w pracy za chorobowe uznali tylko pierwszy tydzień. Nikodem zarabia tyle ile może, ale nie jest to wystarczające, żebym sobie latała do Wielkiej Brytanii.
- Adele, za bilet zapłaciłem, a na miejscu nie musisz się niczym martwić. Będziesz spała u nas - powiedział czule. Jestem pewna, że gdyby był obok mnie, chwycił by moją rękę i mocno uścisnął. - Bilet powrotny jeszcze załatwię. Nie ma żadnego problemu.
- Właśnie to jest problem - nałożyłam nacisk na drugie słowo. - Nie możesz tyle na mnie wydawać. Dwa bilety samolotowe na pewno kosztują kupę kasy, dodatkowo jedzenie, różne wypady, przecież to zbyt wiele. Będę się czuła okropnie.
Westchnął głęboko, przez chwilę myślałam, że się rozłączył, bo nikt się nie odzywał. Spojrzałam na wyświetlacz, ale wciąż odmierzał minuty i sekundy rozmowy. W końcu chłopak powiedział:
- Po co mi ta kasa, jeżeli nie mogę jej wydać nawet żeby cię zobaczyć. Nie ukrywam, nie jesteśmy biedni i wiesz o tym. Wiesz, że to nie jest dla mnie problem. A czy wiesz jak cię potrzebuję? Tak bardzo bym chciał, żebyś zobaczyła gdzie się wychowałem, miejsca które kocham i nienawidzę. Ty mi swoje pokazałaś, ja też chcę. Proszę, niech to będzie prezent noworoczny, imieninowy, rocznicowy cokolwiek - zaśmiałam się delikatnie.
- Rocznicowy? Brakuje nam kilka miesięcy, a jeżeli liczyć nasze rozstanie to w ogóle prezent z porządnym wyprzedzeniem - zażartowałam, usłyszałam lekkie parsknięcie po drugiej stronie słuchawki. - Okay... to znaczy spróbuję, ale nie wiem jak to będzie. Muszę porozmawiać z mamą, kupić jakieś rzeczy...Nigdy nie leciałam samolotem. A ten mój wyjazd niech będzie...pożyczką. Oddam ci kiedyś pieniądze.
- Proszę cię, po prostu przyjedź.
Właśnie w ten sposób teraz dopinałam walizkę, żegnałam dziadków i rozmasowywałam ściśnięty brzuch. Mama na początku była zaszokowana, następnie bardzo się ucieszyła. Oznajmiła, że mam się przygotować, a ona jedzie z Nikodemem po prezenty dla mamy i siostry Leo.
- Skoro oferują ci taką gościnność, musimy choć trochę się odwdzięczyć - zadecydowała moja rodzicielka. Ruszyli do galerii, a dziadkowie dawali mi wskazówki i opowiadali różne informacje o lotnisku, podróżach i tym podobnych. Mieli w tym niezłe doświadczenie.    
Byłam już spakowana, przygotowana, ładnie ozdobione prezenty włożyłam do osobnej kieszeni walizki. Dziadkowie byli w drodze do domu, a my na lotnisko. Stresowałam się niemiłosiernie. Nie tak wyobrażałam sobie pierwszy lot samolotem, na pewno nie samotnie. Moi kompani poszli odprowadzić mnie aż do bramek, gdzie musieliśmy się rozstać. Oczywiście wcześniej oddałam bagaż i została przeprowadzona kontrola paszportowa.
Mama i Nikodem uścisnęli mnie w tym samym czasie, z czego zrobił się grupowy przytulas. Tym razem żegnali mnie, a to była nowość. Przynajmniej powiew świeżości wkradł się do naszego życia, jakby nie robił tego codziennie.
- Dzwoń do mnie codziennie, a jakby się coś działo to zawsze mogę przyjechać - powiedziała z troską. Wiedziała, że bardzo przeżywam ten wyjazd, głównie lot i chciała mi dodać otuchy.
- Pamiętaj, że samoloty to najbezpieczniejszy środek transportu - krzyknął Nikodem unosząc przy tym kciuka do góry, kiedy już odchodziłam. Moja mina wcale nie wyglądała lepiej po tej informacji.
Czekając na odprawę zadzwoniłam do Werki. Jeszcze kilka tygodni temu, to byłoby niepokojące, a teraz jest na porządku dziennym. Nie mam pojęcia czemu się tak ode mnie separuje. W szkole choćby nie wiem co przymuszę ją do rozmowy, obiecałam sobie. Tak już nie może być. Wybrałam numer do Karola i to mi umiliło czas oczekiwania. Opowiedział mi o swoich świętach, o tym jak Amanda była zachwycona moim prezentem, bardzo mnie to ucieszyło. W końcu przyszedł czas, żeby wsiąść na pokład. Pożegnałam się z Karolem, który mnie pokrzepił i z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu ruszyłam przez tunel na płytę lotniska. Nie dość, że była mroźna końcówka grudnia, ciemno jak nie powiem gdzie, to wiatr czochrał mi włosy na cztery strony świata. Byłam przekonana, że jakby istniało ich więcej to moje kołtuny też by tam powędrowały. Zaczęłam się wspinać powoli po schodach, kurczowo trzymając się barierki. Na mój widok Stewardessa uśmiechnęła się i spytała życzliwie:
- To twój pierwszy lot, co? - spytała życzliwie. Aż tak to widać? przesunęłam dłonią po swoim policzku bo zaczęłam się obawiać, że mam tam napisane "TO MÓJ PIERWSZY LOT". Pokiwałam głową w odpowiedzi, a ona dała mi kolejne wskazówki, jak zachowywać się przy starcie. Podziękowałam i usiadłam na swoim miejscu przy oknie. Wzięłam telefon do ręki i zapisałam w notatkach: "Pamiętać, żeby zabić Leo za miejsce przy oknie!". Po chwili cały samolot był już zapełniony z głośników rozbrzmiał automatyczny głos mężczyzny, który mówił o podstawowych zasadach bezpieczeństwa, a dwie panie pokazywały to o czym mówi. Tych wiadomości jednak było zbyt dużo i zaczęłam panikować. Wyciągnęłam kartkę i zaczęłam chaotycznie spisywać.
- Wszystkie informacje masz napisane tutaj - dziewczyna, około dwudziestu pięciu lat, która siedziała obok mnie, wskazała na kieszeń w fotelu przede mną. Sięgnęłam tam ręką i wyciągnęłam jakąś gazetę z rzeczami do kupienia w samolocie oraz jedną kartę A4, gdzie tak jak wspomniała dziewczyna, wszystko było zapisane. Kamień spadł mi z serca.
- Dzięki - uśmiechnęłam się do niej i schowałam wszystko na swoje miejsce.
- Nie ma za co - odpowiedziała. - To pewnie twój pierwszy lot.
Zdecydowanie mam coś napisane na twarzy. Adela rozważ też opcję, że zachowujesz się jak kurczak przed odcięciem głowy. Tak to chyba dobre rozumowanie. Informacje zostały przekazane, pasy zapięte (sprawdziłam to pięć razy), a ja jedyne o czym marzyłam to wysiąść z tej maszyny, która zaraz miała ruszyć, a potem przyspieszyć do ośmiuset kilometrów na godzinę. Panicznie zaczęłam przeliczać w głowie ile to jest metrów na sekundę, co zajęło moje myśli i zanim się zorientowałam już znajdowaliśmy się na końcu pasa startowego. Poczułam, że samolot lekko się przechyla, olałam metry na sekundę, właśnie wznosiłam się nad ziemię! Zacisnęłam mocno oczy. "Przynajmniej to będzie szybka śmierć, samolot spada w kilka sekund, rozbije się i wszystko wybuchnie, więc nie powinno bardzo boleć" pomyślałam.
- Spokojnie nikt nie zginie - powiedziała moja sąsiadka, jakby czytała mi w myślach. Chyba, że...
- Czy ja to powiedziałam na głos? - spytałam zażenowana, na co tamta tylko pokiwała głową. Wraz ze wznoszeniem się, moje uszy coraz bardziej się zatykały, zmiana ciśnienia przyprawiała mnie o potężny ból głowy i myślałam, że zwymiotuję. Jakbyśmy zaginali czasoprzestrzeń albo się gdzieś teleportowali. Nie miałam pojęcia, jak w takim stanie dożyję prawie trzy godziny lotu. Aż w pewnym momencie pokład ułożył się w poziomie. Teraz lecieliśmy przed siebie, a nie w górę. Wszystkie objawy nagle zniknęły, jakby miały lęk wysokości i postanowiły zejść na ziemię. "Cieniasy, tylko odważni latają samolotami" pomyślałam. Otworzyłam powoli oczy namiętnie mrugając. Pokład delikatnie drżał, co nie było już żadnym problemem. Dopiero teraz spojrzałam w okienko, a to co się za nim znajdowało było niesamowite.
- I co, nie było chyba tak źle - zagadnęła dziewczyna. "Nie było" powiedziałam cicho, gdyż zaabsorbowana byłam tym co przede mną się znajdowało.
Różowe zachodzące słońce tworzyło delikatną poświatę, która rozrzucona była nierównomiernie po kłębiastym dywanie chmur. Nie, to nie był dywan, raczej niekończąca się polana oblana puchem. Bajeczny widok, który bacznie obserwowałam, przyprawiał o chęć wyskoczenia z tej stworzonej przez człowieka maszyny i spędzenie reszty życia na niebiańskiej łące. Teraz zauważyłam, że miejscami poprzez padające pastelowo różowe światło, krajobraz wyglądał jak małe pagórki waty cukrowej. Niesamowite było to, że wsiadając do samolotu na dole otaczał mnie mrok, a gdy wylecieliśmy ponad chmury okazało się, że tu słońce dopiero żegna się ze światem. Latałam, naprawdę latałam! Chciałabym ubrać w słowa to co czułam w środku, ale nie byłam pewna czy istnieją na tyle mocne epitety, żeby to określić. To coś nowego, czego nigdy wcześniej nie odczuwałam, wyjątkowego, niespotykanego.
To tak, jak było się dzieckiem i całą osiedlową paczką szło na boisko. Tam bawiliście się w berka, ktoś gonił, ale nie byłeś to ty. Wyznaczony berek zaczyna pościg za tobą, więc jak najszybciej tylko możesz uciekasz, bo przecież nie możesz zostać złapany! Towarzyszy temu lekka adrenalina, jak również mnóstwo dziecięcej, bardzo prostej radości. Potem oddalasz się już zbyt daleko i berek odpuszcza przerzucając uwagę na inną osobę. Ale ty wciąż biegniesz, tylko że wolniej i wtedy właśnie zaczynasz czuć się nieograniczony i szczęśliwy. Słońce powoli się chowa, wiesz że mama zaraz wychyli się przez okno i zawoła żebyś wracał do domu, ale nie przejmujesz się tym. Bo chwila wypełniona jest takim szczęściem, że twoje serce nie mieści już nic innego. Twoje ciało nie odczuwa żadnego spięcia. Wiesz, że dziś był wspaniały dzień, a jutro będzie kolejny pewnie jeszcze lepszy. Ale nie myślisz o tym, bo to co teraz przeżywasz jest pełnią tego czego potrzebujesz i pragniesz.

Właśnie to teraz czuję. 

Bezwarunkowe szczęście.  

4 komentarze:

  1. Kurdeee wyszłam z wprawy pisania komentarzy hahaha to jedyne ff jakie czytam i noo 😂
    JAK TY GENIALNIE PISZESZ ja wiem kiedyś często to powtarzałam ale znowu muszę ten rozdział jest cudowny, uroczy, genialny, piękny, romantyczny, taki szczęśliwy serio strasznie mi poprawił humor i wprawił w depresje równocześnie ale ciiii
    Także dziękuje Ci baaardzo za ten rozdział i czekam na kolejne 😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Łoooooo Asiku
    Kto jest królową opisów? xd
    Serio.
    Ale do tego przejdziemy później.
    Gdy czytałam jak Leo i Ada się żegnają i są na lotnisku, spojrzałam w niebo a tam właśnie leciał i to zrobiło taki klimacik ;)
    Monopoly!! Kto nie kocha tej gry???
    A kto jest cudownym chłopakiem? I cwaniakiem? xD
    Leo!!!
    Jaki on jest kochany. Jak wyobrażam sobie Adelę to widzę ciebie. Tak mi tam pasujesz.
    A opis?
    Kto jest mistrzem opisów??
    Hm?
    Ty!! Serio Asia. To talent. Opis na końcu, te porównania to jest poprostu piękne.
    Asia ty utalentowana dziewczyno!!!
    Ten rozdział jest mega!! Taki romantyczny i pozytywny!
    Ale opis... Ah! Nie wiem jak ty to robisz, że wychodzi tak dobrze. Talent :D
    Gdy się czyta to masz wrażenie, że tak łatwo to piszesz.
    Możesz być dumna :D
    Rozdział 👌👌
    Do snapa :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To sobie kurde zacznij wyobrażać kogoś innego xd Dziękuję Madziu! Łatwo to nie idzie niestety :D

      Usuń