PODSUMOWANIE FAN FICTION I TROCHĘ O NOWYM
paź
21
2017
COM
Pierwszy rozdział dodałam 4 marca 2016, a epilog 15 października 2017, a więc pisałam ponad półtorej roku i ostatecznie dotarłam do końca. Patrząc z perspektywy czasu widzę, jak bardzo poprawił się mój styl pisania i język. Kiedy porównuję pierwsze rozdziały z tymi najnowszymi to jakaś przepaść. Oczywiście to nie tak, że teraz jestem jakąś super dobra, po prostu widzę swój progres i jestem z niego bardzo zadowolona :) Jednak żeby nie było tak kolorowo, dopiero teraz widzę ile błędów popełniałam. Nikt nie jest nieomylny, ale czasem jak na to patrzę to, aż oczy bolą. Mylenie czasów, nie dbanie o chronologię, dojrzałe monologi siedemnastoletnich bohaterów i takie tam :D Ech, ale dobrze, że tyle błędów się pojawia, bo będę je miała na uwadze następnym razem :)
A co do opowieści, gdy zaczynałam wiedziałam jak chcę to napisać. Wypisałam sobie główne wątki, do których dążyłam i zakończenie, resztę pisałam na bieżąco. Pamiętam, że będąc w połowie napisałam epilog. Miałam wtedy taki nastrój by go napisać i praktycznie nic nie zmieniałam gdy go publikowałam prawie rok później. Jednak trochę sama się zaskoczyłam, ponieważ gdy na początku wymyślałam to opowiadanie to myślałam, że Weronika to będzie ktoś taki drugorzędny, taki bezbarwny i na końcu tam się wyłoni i zginie, bo ktoś musiał ( o nie, źle to brzmi xd ). Ale nie wzięłam pod uwagę tego, że tak ją polubię i z każdym kolejnym rozdziałem miałam do niej coraz więcej sympatii, aż gdzieś przy 30. stała się moją ulubioną bohaterką. I pomyślałam sobie: "Cholerka, ja nie chcę, żeby to wszystko się z nią stało".Ale taka miała być historia, więc tak ją napisałam. W związku z tym pisząc trzy ostatnie rozdziały płakałam. To takie dziwne, ale z drugiej strony niesamowite, jak można się przywiązać do wymyślonej przez siebie osoby.
Zakończenie mi się podoba, myślę że jest bardzo ładne, takie jakie chciałam żeby było.Będę tęsknić za Adelą, Leo i Charliem, a przede wszystkim za Weroniką. To była świetna przygoda i moje pierwsze takie opowiadanie, do którego pewnie będę wracać z dużym sentymentem.
Jednocześnie chciałabym podziękować każdemu kto był ze mną i czytał tę historię. Komentarze dodawały mi często skrzydeł i otuchy także dziękuję. W szczególności chciałam podziękować Madzi, która była ze mną praktycznie od początku do samego końca. Wiesz jak bardzo jestem wdzięczna, prawda? :)
A teraz przyszła pora na coś nowego. Nie można żyć przeszłością trzeba iść na przód! :) Skończyłam z fanfictions, to już nie dla mnie. Jednak myślę, że jeśli ktoś zaczyna to świetna forma, bo mamy gotowych głównych bohaterów, pewne historie z przeszłości, miejsce. Nie musimy tworzyć wszystkiego od podstaw, tylko trochę przychodzimy na gotowe. Teraz zaczynam pisać swoje opowiadanie z moim universum! :) Moim celem jest opowiadanie postapokaliptyczne. Wydaje mi się, że pomysł mam ciekawy i jeśli dobrze go zrealizuję, to może coś z tego nawet będzie. Na razie jednak chcę się do tego dobrze przygotować, muszę sobie wszystko ładnie, pięknie rozpisać i dopiero zacznę. Spontaniczność w moim przypadku nie wychodzi na dobre :D
Ze spraw organizacyjnych, nie porzucam tego bloga, wciąż będę tu publikować, bo to jednak MÓJ blog. Lecz przenoszę się również na wattpada, gdzie będę równocześnie wstawiać to opowiadanie i chyba na wattpadzie będę się bardziej skupiać. W ramach pewnego eksperymentu :) Także wybór należy do Was, tutaj macie mojego wattpada LINK :)
Za niedługo zacznie się coś dziać a tymczasem żegnam Was i jeszcze raz bardzo dziękuję. Nie ważne czy czytasz tego posta dzisiaj, jutro za miesiąc a może za rok, dziękuję że tu jesteś :)
Lia
#Epilog
paź
15
2017
COM
Kobieta weszła do pokoju, w którym jedynym źródłem światła
był płonący ogień w kominku. Usiadła wygodnie w krześle, wzięła pergamin i
wieczne pióro. Lekko nim potrząsnęła, tak by nie zrobić kleksa i zaczęła pisać.
Kraków, 25 marca 2033 r.
Droga Werko,
dawno się nie odzywałam.
Mam nadzieję, że mi to wybaczysz. Przed chwilą byliśmy Ci złożyć wizytę. Ja,
Leondre i Michael. Weronika została z babcią, jest jeszcze taka malutka. Ale
nie martw się, opowiadam jej o cioci. O tej, która chwytała mnie za dłoń, kiedy
spadałam, o cioci która nie ważne co się działo uśmiechała się i zarażała
innych tym samym. O cioci, która była najwspanialszą przyjaciółką, jaką sobie
można wymarzyć, która sprawiła, że poznałam mężczyznę swojego życia, która
pomogła mi przejść przez wszystkie trudności życia. O cioci, która nigdy nie
myślała najpierw o sobie, która wiele przeszła, a nigdy się nie poddawała. O
cioci, która powinna dostać więcej czasu.
Jedna, wielka łza spłynęła z delikatnie pomarszczonego
policzka kobiety, prosto na biały pergamin. Szybko ją otarła i pisała dalej.
Wywarłaś na Michaelu
duże wrażenie, zostawił Ci mały obrazek na Twoim kamiennym łóżku. Chyba miłość
do malowania odziedziczył po mnie. Jutro już wracamy do domu. Kupiliśmy mały
domek w Scarborough niedaleko morza. Leondre zajmuje się wspieraniem młodych,
zdolnych dzieci. Pomaga im osiągać sukcesy i inwestuje w talenty. Ja zaś uczę
brzdące rozwijać wyobraźnię za pomocą rysunku. Ich uśmiechy dają mi mnóstwo
energii, choć na tej Ziemi był tylko jeden uśmiech, który sprawiał, że mogłam
zrobić wszystko, myślę że wiesz, o jakim to uśmiechu mówię. A zapomniałabym!
Ostatnio Charlie dzwonił. Są teraz w Argentynie razem z Madison, jeżdżą na
misje i pomagają biednym. Śmieszna historia, ale właśnie na jednej z misji się
poznali, a kilka miesięcy później już byli zaręczeni. Ich ślub to było coś
pięknego. Polubiłabyś Madison, to naprawdę świetna kobieta. Korzystając z
pobytu w Polsce, spotkałam się również z Zuzią. Pamiętasz, że zawsze chciała
grać na instrumentach? Niestety nigdy nie osiągnęła takiej koordynacji. Za to
okazało się, że ma wielki talent. Gdybyś tylko słyszała jak śpiewa! Jest
genialna. Wszystko się jakoś układa, tylko Ciebie tutaj brakuje. Mam nadzieję,
że spędzasz dużo czasu z siostrą. Cieszę się, że w końcu mogłyście się ponownie
spotkać. Wera, nie miałam okazji Ci podziękować. Dzięki Tobie mam wspaniałe
życie, wszystko czego kiedykolwiek pragnęłam, a to Twoja zasługa. Na pewno
kiedyś powiem Ci to osobiście, a na razie kończę. Do zobaczenia!
Adela
Ostatnie machnięcie piórem. Kobieta złożyła list i włożyła
do zdobionej koperty. Drżącymi dłońmi sięgnęła po białą kartkę leżącą obok.
Rysunek przedstawiał dwie roześmiane dziewczyny, trzymające się za ręce. Jedna,
blondynka o włosach do ramion i pięknych szarych oczach, druga szatynka w
warkoczu. To jedyny rysunek, jaki Adelajda wykonała kiedykolwiek w kolorach
zamiast szarości. Zagięła i schowała do koperty, a następnie zakleiła.
Do pokoju wszedł wysoki mężczyzna. Obdarzył kobietę ciepłym
spojrzeniem, pełnym troski. Podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu.
Następnie do pokoju wbiegła dwójka roześmianych dzieci. Szczerbaty chłopiec i
malutka dziewczynka, która spytała:
- Mamusiu, teraz wyślesz ten list? - patrzyła z ciekawością,
a jej rodzicielka kiwnęła głową. Próbowała ukryć drżenie. Brunet, który stał za
nią, teraz przyklęknął i wyszeptał jej do ucha.
- Pamiętasz, co powiedziałaś Zuzi przy pierwszym spotkaniu?
- po tylu latach, melodia i ciepło jego głosu nie ustawała. Zapadła chwila
ciszy, aż w końcu Adela się odezwała:
- Gdzieś na szczycie góry, wszyscy razem spotkamy się... -
przełknęła głośno ślinę. Wstała, podeszła do kominka i wrzuciła kopertę.
- Ale mamusiu, miałaś go wysłać - powiedziała zaskoczona
dziewczynka.
- Właśnie to zrobiłam - uśmiechnęła się w odpowiedzi. -
Osoba, do której ma dotrzeć ten list jest w innym miejscu. Lepszym.
Cała czwórka teraz patrzyła, jak płomień zachłannie pożerał
zdobycz. Zamieniając go w popiół, następnie dym. On zaś szedł do góry, krętymi
korytarzami kominka i wydobywał się na powierzchnie. Wznosił do góry, aż do
chmur i jeszcze dalej. Aż do nieba i jeszcze dalej. Do lepszego miejsca, tam
właśnie się zatrzymał.
Leondre objął Adelajdę od tyłu, Michael złapał pewnie jej
lewą rękę, a mała Weronika chwyciła niezgrabnie prawą. Nad kominkiem widniał
napis po łacinie: " Finis coronat opus"
"Koniec wieńczy dzieło"
#Rozdział 56 "Cura, ut valeas!"
paź
14
2017
COM
Tytuł: "Bądź zdrów!"
Zbiłam lustro w swoim pokoju, przez co na rękach pojawiły mi
się małe rany od ostrych boków szkła. Zakleiłam lustra w łazience i w
przedpokoju. Nie mogłam patrzeć na swoje odbicie, brzydziłam się sobą. To i tak
wiele nie pomogło, bo moje oblicze widniało na każdej szybie i szklance. A z
każdym kolejnym razem jak na nie patrzyłam, uczucie krwi na rękach wzrastało.
Dlatego po kilku godzinach po powrocie, mój dom był cały zasłonięty, ciemny,
nic się nigdzie nie odbijało, a na ziemi w moim pokoju leżało mnóstwo
rozsypanych drobinek. Gdy mama wróciła z pracy i zobaczyła mieszkanie w takim
stanie, nieco się zdziwiła i od razu zapytała o co chodzi, nie musiałam
odpowiadać. Spojrzała na mnie raz i już wiedziała.
- O Boże, to niemożliwe - zakryła usta dłonią z przerażenia.
Nie wytrzymałam, pobiegłam i zamknęłam się w pokoju. Nie wychodziłam przez
kolejne godziny. Mama próbowała pukać, dobić się do mnie, lecz to nic nie
dawało. Wpatrywałam się w szramy na moich rękach i próbowałam się na nich
skupić.
Po nieprzespanej i najgorszych nocy mojego życia, wyszłam z
mojej jaskini. Przy stole czekała na mnie mama, widać że jej noc tez nie
należała do najprzyjemniejszych. Obrzuciłam ją obojętnym wzrokiem i weszłam do
kuchni po wodę.
- Może coś zjesz? - Zaproponowała zmartwiona bacznie mnie
obserwując.
- Nie - ucięłam. Nalałam wody, a gdy przechyliłam ja by się napić znów zobaczyłam tą ohydną twarz. Dopiłam do końca, ubrałam się, nie
zwracając uwagę na to co nakładam, spakowałam torebkę i bez słowa wyszłam z
domu. Promienie słoneczne mnie drażniły, iskrzący śnieg sprawiał ból moim przekrwionym
oczom, chłód wiatru rozdrapywał wczorajsze rany. Czułam się jakbym umarła, a
jednak musiałam żyć.
W pierwszym lepszym sklepie kupiłam wysoko procentową wodę
utlenioną i nożyczki. Następnie poszłam
do toalety publicznej w całodobowym markecie. Ponieważ dziś była. niedziele, w
ubikacji nikogo nie zastałam. Rzuciłam okiem na swoje odbicie w lustrze i się skrzywiłam. Rozpuściłam potargane włosy i chwyciłam nożyczki do ręki.
Najdłuższe kasztanowe kosmyki sięgały mi trochę za pas. Ciach, teraz nie
przekraczały łokci. Ciach, końcówki smyrały ramiona.
Ciach, ostateczne cięcie.
Przeczesałam palcami moje włosy by je trochę rozczesać.
Następnie użyłam wody utlenionej. W trakcie gdy moje włosy zmieniały kolor pod
wpływem stężenia, wyciągnęłam kosmetyczkę i zrobiłam makijaż. Nie minęło
kilkadziesiąt minut, a zamiast Adeli z długimi, gęstymi włosami o odcieniu jesiennych kasztanów i delikatną twarzą, stał ktoś zupełnie inny. Dziewczyna z
krótkimi, utlenionymi blond włosami, obciętymi niedbale, o długości pomiędzy "na chłopaka" a " long Bobem". Makijaż miała mocny, czarna
kredka okrążała grubą linią jej oczy, ciemna szminka na ustach, ciemne brwi i
duża ilość tuszu do rzęs. To nowa Adela, bo na tamtą już nie miałam ochoty
patrzeć. Na tą, która pozwoliła swojej przyjaciółce odejść, która była zbyt
zapatrzona w swoje szczęście, by dostrzec ból najbliższej osoby.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, kilkanaście nieodebranych
połączeń, jakieś powiadomienia z mediów społecznościowych, olałam to. Tego dnia
włóczyłam się jeszcze długo bez celu na zewnątrz, a gdy wróciłam wieczorem do
domu, mama mnie zatrzymała:
- Ada - zawiesiła głos, gdy mnie zobaczyła. Przez chwilę
patrzyłyśmy na siebie, ja wzrokiem pomiędzy agresywnym a pasywnym, a ona z niepokojem i czułością. W
końcu odchrząknęła i powiedziała. - Dzwoniła do mnie mama Weroniki i prosiła
żeby ci przekazać, że pogrzeb planowany jest na czwartek.
- Nie wiem czy przyjdę - rzuciłam niby od niechcenia z grobową miną i
poszłam do pokoju. Gdy tylko zamknęłam drzwi zaczęłam płakać i tak nie
przestawałam aż do poranka.
***
Unikałam wszystkich i wszystkiego, jak tylko mogłam. Z nikim
nie rozmawiałam, nie chodziłam do szkoły, kreowałam swój nowy wygląd i
szukałam... nie wiem czego. Wyjścia? Czułam się jak w labiryncie, bez nadziei i
celu. Aż w końcu we wtorek, gdy siedziałam zamknięta w pokoju, usłyszałam
delikatne pukanie do drzwi. Zignorowałam to. Pukanie z czasem stawało się coraz
głośniejsze i bardziej nachalne. Nie przeszkadzało mi to jednak w dalszym ignorowaniu. Następnie ta osoba, która stała za drzwiami zaczęła uderzać pięścią
raz po raz. Wcześniej myślałam, że to moja mama, ale ona się tak nie
zachowywała. Wiem, też że w między czasie Karol był tu kilka razy, ale do niego nie
wyszłam. Nikodem miał wrócić, ojciec też, ale to nic nie zmieniało.
Nie potrzebowałam już nikogo.
- Jeśli zaraz nie otworzysz drzwi, to je wyważę -
usłyszałam zza drzwi. Zdziwiłam się, co on tutaj robił? Coś w środku się we mnie
złamało, ale nadal nie drgnęłam. Osoba wciąż biła w drzwi. - Proszę otwórz,
proszę... - w końcu ustąpiła. Wypuściłam powietrze z ulgą.
Po kilku godzinach poczułam się spragniona, muszę sobie
załatwić jakiś zapas wody do pokoju. Otworzyłam delikatnie drzwi i zatrzymałam
się gwałtownie. Przed nimi siedział oparty o ścianę Leondre Devries. Dostrzegłam
jak zmieniła się jego twarz, gdy mnie zobaczył. Nie takiej mnie oczekiwał, nie
taką mnie chciał. Odwróciłam się szybko by zamknąć drzwi z powrotem, lecz Leo
poderwał się z ziemi i włożył nogę tak by mi to uniemożliwić.
- Nie zachowuj się tak, porozmawiajmy - powiedział, a ja
wciąż próbowałam go wypchnąć i zatrzasnąć drzwi. - Nie rób mi tego - nie
przestawałam. - Proszę cię - determinacja rosła, a on słabł i powoli wysuwał
nogę na śliskiej podłodze. - Nie uciekaj, nie zamykaj się na to - łzy zaczęły
spływać mi po policzkach, ale napierałam na drewniane drzwi. - Weronika by tego
nie chciała, uszanuj jej śmierć i nie niszcz kolejnego życia! - krzyknął, a ja
puściłam. Zatoczyłam się i usiadłam na ziemi, ukrywając twarz w dłoniach.
Przysiadł się koło mnie i próbował zagarnąć w objęcia, ale się upierałam i mu
na to nie pozwoliłam. Nie naciskał, zamknął drzwi do mojego pokoju i po prostu
siedział obok mnie, delikatnie głaskając moje udo. Po pewnym czasie w końcu
podniosłam na niego wzrok. Miał wymalowany spokój na twarzy, zacisnęłam zęby i
krzyknęłam:
- Nie chcę cię już, wynoś się stąd! - Pokręcił smutno głową.
- Takie zachowanie nic nie da. Wcale nie poczujesz się lepiej,
wiesz o tym? - zapytał.
- Nic o tym nie wiesz, nie masz prawa mi mówić co i jak mam robić - syknęłam.
- Mam, bo cię kocham - zadrżałam, a on mówił dalej. -
Myślałaś, że z każdym dniem będzie lepiej? Niestety muszę cię zmartwić bo nie
będzie. Każdy kolejny dzień będzie coraz gorszy i trudniejszy. Będziesz zdawać
sobie sprawę ze straty, ból będzie rósł, wtedy się dopiero zacznie. Dlatego
właśnie nie rób tego. Nie zamykaj się na miłość i dobroć. Będziesz jej bardzo
potrzebować, bardziej niż kiedykolwiek. Ciężki to będzie okres, ale przejdziemy przez to wszyscy razem.
Obiecuję ci, że poradzimy sobie. Nie pozwól, żeby śmierć Weronika poszła na
marne. Może ona chciała nam wszystkim coś uświadomić? Musimy się trzymać razem.
Ty, ja, Charlie, twoja rodzina, rodzina Weronika, to będzie siła, której nikt
nie zatrzyma.
Spojrzałam na niego, potem na swoje ręce i łkałam.
- Ja już mam tego dość, mam siebie dość. Tylko spójrz na
mnie, jestem żałosna. Widzisz co ze sobą zrobiłam? - Spuściłam głowę, by nie
widział mojej twarzy. On jednak ją chwycił w dłonie, pocałował mnie czule w czoła i
szepnął do ucha.
- Jesteś piękna, kocham cię w tych krótkich włosach. Kocham
cię w blondzie. Kocham cię w makijażu. Kocham cię i bez niego. Kocham cię za to
jaka jesteś, nie obchodzi mnie okładka, bo kocham ciebie.
- Brzydzę się sobą - odpowiedziałam. Leo wstał i wyszedł, zostawiając mnie w ciemnościach pokoju. Gdy po dłuższym czasie wrócił, zapalił
światło. Na początku oczy mnie paliły, ale gdy już się przyzwyczaiłam
zobaczyłam co zrobił. Ściął niedbale swoją grzywkę i teraz miał zwykłe krótkie
włosy, w kolorze żółtej platyny.
- Pierwszy raz farbowałem włosy, jak ci się podoba? - Spytał,
przejeżdżając ręką po nowej fryzurze. Posłałam mu niewyraźny uśmiech. Ten gest w tym
czasie znaczył dla mnie więcej niż ktokolwiek mógłby pomyśleć.
Uśmiechnęłam się pierwszy raz od kilku dni.
***
Czwartek był słoneczny i wczesnowiosenny. Powoli drzewa,
kwiaty, natura odradzała się do życia. To wszystko kontrastowało ze mną i
kilkunastoma innymi osobami ubranymi od stóp do głów na czarno. Niektórych
kojarzyłam innych w ogóle. Rozpoznałam rodzinę Wery, niektórych nauczycieli,
Tomka z tatą, Zuzię z rodzicami, Charliego, mamę Weroniki i Karola, reszty
nie znałam. Szłam u boku z Leondre i mamą, a za nami podążali Nikodem i tata.
Przykre, że zobaczyliśmy się wszyscy razem dopiero, gdy doszło do czyjejś śmierci.
Ceremonia odbywała się w kościele a następnie przeniosła na
cmentarz. Przed spuszczeniem grobu w dół, ksiądz spytał czy ktoś by się chciał
pożegnać jeszcze z Weroniką. Po kolei wszyscy mówili piękne i miłe słowa o tej
niesamowitej dziewczynie. Niektórzy też podchodzili do trumny i kierowali
wypowiedź tylko do Wery, tak by nikt inny nie słyszał.
Gdy doszło do Charliego, chwilę milczał, aż w końcu
powiedział:
- Jestem słaby w przemowach, dlatego nie będę nawet
próbował. Weronika zasługuje na wszystko co najwspanialsze a nie jakąś marną
gadkę pożegnalną. Dlatego chciałbym zrobić coś co potrafię najlepiej.
Nagle usłyszałam cichą i delikatną muzykę, następnie głos
Charliego [LINK - proszę żeby każdy posłuchał w trakcie]:
I am not the only
traveler
who has not repaid his
debt
I've been searching
for a trail to follow again
take me back to the
night we met
and then I can tell
myself
what the hell I'm
supposed to do
and then I can tell
myself
not to ride along with
you
I had all and then
most of you, some and now none of you
take me back to the
night we met
I don't know what I'm
supposed to do, haunted by the ghost of you
oh take me back to the
night we met
when the night was
full of terror
and your eyes were
filled with tears
when you had not
touched me yet
oh take me back to the
night we met
I had all and then
most of you, some and now none of you
take me back to the
night we met
I don't know what I'm
supposed to do haunted by the ghost of you
take me back to the
night we met
Łzy zaczęły mi spływać po policzkach, następnie przyszła
moja kolej, by coś powiedzieć. Leo puścił moją rękę uprzednio puszczając w nią
iskierkę. Stanęłam nad trumną i powiedziałam cicho, tak żebyśmy tylko my się słyszały:
- Słyszałaś to, prawda? Założę się, że ryczysz teraz jak bóbr tam w niebie, bo tak ładnie zaśpiewał - zaśmiałam się do siebie przez łzy. Wzięłam oddech
i łamiącym się głosem mówiłam nadal cicho - Trochę tęsknię, wiesz? Ale będę
cię odwiedzać i ci opowiadać co tam u mnie, tak jak ty to zawsze robiłaś do
taty i Natalki. Mam nadzieję, że jesteś teraz z nimi i że spędzacie wspaniale
czas. Nauczyłaś mnie wielu rzeczy, myślę że tych tam też - machnęłam
niezauważalnie głową w stronę ludzi za mną. - Szkoda jedynie, że ktoś musiał zamknąć oczy, by inni otworzyli swoje.
Odwróciłam się i wróciłam na miejsce. Następnie żegnała się
rodzina, potem grabarz spuścił trumnę i zakopał. Na górze powstał nagrobek z
wyrytym imieniem i nazwiskiem Wery. Teraz wszyscy udali się na stypę, ale ja
podeszłam do Charliego i odciągnęłam go na bok. Patrzył na mnie spod
spuchniętych i smutnych oczu.
- Dziękuję za wszystko, Charlie - powiedziałam płacząc. -
Nie mogliśmy nic więcej zrobić.
- Wiesz co jest najgorsze? - łkał. - Że odeszła ze
świadomością, że nikt jej tak szczerze nie kochał. A to nieprawda. Była i jest jedyną osobą, którą
kochałem naprawdę od początku do końca. Chciałbym, żeby to wiedziała.
- Charlie, ona wie, tak czuję - przytuliłam go, a następnie rozeszliśmy
się.
Leondre powiedział, byśmy się stąd zwinęli. Pojechaliśmy na wzgórze
Tauron Areny, usiedliśmy na murku, gdzie wszystko się zaczęło. Cała nasza wyboista przygoda. Leo chwycił mnie
za obie dłonie i spojrzał głęboko w oczy. Odezwałam się pierwsza:
- Leo, co my teraz zrobimy?
- Wiem, czego nie zrobimy - odpowiedział i posłał mi ciepły
uśmiech. - Już nigdy się nie rozdzielimy.
Słońce mocniej zaświeciło i rozświetliło nasze twarze.
Zaczęłam płakać, ale nie z powodu tego co się dziś wydarzyło, ani nie z myślą o ostatnich
wydarzeniach.
Zaczęłam płakać, bo szczerze poczułam, że jeszcze kiedyś
wszystko będzie dobrze.
-------------------------------------------------------------------------------------------------
Kolejny post to epilog, który dodam zaraz po tym rozdziale, a jakiś czas po epilogu dodam taki wpis podsumowujący, w którym wszystko dokładnie napiszę i odniosę się do całości.
Lia
#Rozdział 55 "Tres Bellisi"
paź
12
2017
COM
Tytuł: "Trzy stokrotki"
Przez kolejnych kilka dni Charlie codziennie odwiedzał
Weronikę zapewniając jej jak największy komfort i ciepło. Nie dostrzegałam
wielkich zmian w zachowaniu przyjaciółki, lecz miałam wrażenie, że stała się
wyraźniejsza i silniejsza, a to już wiele. Parę razy konsultowałam się z panią
Arleną na jej temat, ta oznajmiła, że Werka ewidentnie się czegoś boi. Oprócz
oczywistej anoreksji tłumiła w sobie jakiś rodzaj lęku, z którym nie do końca
umiała sobie poradzić, dlatego wychodzenie z choroby zajmuje jej nieco więcej
czasu. Byłam jednak wciąż pełna nadziei i pozytywnych myśli. Jak już kiedyś
wspominałam, dam jej tyle czasu ile tylko będzie potrzebowała, żebym odzyskała
moją najlepszą przyjaciółkę.
Wielkimi krokami zbliżały się też egzaminy gimnazjalne,
chcąc nie chcąc miały się odbyć już za dwa miesiące. Dużo się na nie uczyłam i
przygotowywałam. To był mój sposób na stres, ale robiłam to również z myślą o
szkole średniej. Do Wery przychodziła nauczycielka, która nadrabiała z nią
materiał, ale z tego co słyszałam nie przerobiła nawet połowy z tych tematów co
my. Martwiłam się o nią jak sobie poradzi, ale na pierwszym miejscu plasowało
się jej zdrowie, nie jakieś egzaminy.
W czwartej od razu po lekcjach podjechałam do przyjaciółki. Razem
z nią i Charliem, którego zastałam już na sali, spędziliśmy świetnie czas. Rozmawialiśmy
o codzienności, a Wera głównie nas słuchała. Nie dziwię się, w końcu jej
codziennością był zamknięty obiekt. Odrobinę skarżyłam się na nadmiar nauki, a
wtedy przyjaciółka się zamyśliła. Ostatecznie zaczęłam odrabiać zadanie przy
nich, a blondyn położył się obok przyjaciółki. Po chwili odpłynął, a wraz z nim
Weronika. Gdy skończyłam matematykę, pomyślałam że zadzwonię do Leondre. Parę
ostatnich dni miał zabieganych. Z powodu pobytu Charliego w Polsce, Leo odwalał
dwa razy więcej roboty, a właśnie przygotowywali nową płytę. Dlatego nie
chciałam zajmować mu cennego czasu wcześniej. Rzuciłam okiem na łóżko, obydwoje
sprawiali wrażenie pogrążonych w pięknych snach. Uśmiechnęłam się na ten
obrazek i wyszłam na korytarz. Wybrałam numer Leondre:
- Jak idą sprawy dotyczące płyty? - Spytałam, a on zaczął
snuć opowieść o kilku ostatnich dniach pracy. Mówił o pomysłach na nowe
piosenki, o ich znaczeniach, o projektach, a jego monolog mnie relaksował i
uspokajał. Nie zapominając o fakcie, że był szczególnie interesujący.
- A jak z Weronika i Charlie? - zapytał niepewnie. Nie
rozmawialiśmy od momentu pierwszego spotkaniach blondynów, więc przyszła pora,
by przedstawić Leo sytuację.
- Dobrze, naprawdę dobrze - uśmiechnęłam się pod nosem. -
Charlie spisał się świetnie, powiedział wszystko o co go prosiłam. Czyli, że
bardzo kocha Werkę, że zakończenie znajomości to był błąd, który chciałby teraz
naprawić, że bardzo mu na niej zależy. Najbardziej zależało mi na zapewnieniu o
swojej miłości, żeby nie czuła się taka samotna. Chyba podziałało. Teraz
spędzają ze sobą mnóstwo czasu i się bardzo dobrze dogadują. Zaczynam jednak martwić
się o to, jak powiem Werze, o naszej wielkiej intrydze i kłamstwie. Ale na
razie skupiam się na tym by wyzdrowiała.
- Cieszę się, że zadziałało i mam nadzieję, że już będzie
tylko lepiej - odpowiedział wyraźnie zadowolony Leo.
- Ja też...
***
Gdy Adela wyszła z sali, niedbale zamknęła drzwi. Jednak
szpital wybudowano dawno temu, a remontu jeszcze nigdy nie widział, więc wrota
samoistnie się uchyliły. Weronika nie spała, miała jedynie zamknięte oczy i
rozmyślała. Ostatnimi czasy jej głowę zaprzątała pewna myśl, bardziej nawet niż
Anoreksja, a mianowicie: co będzie jak wyzdrowieje? Od kilku miesięcy bardzo
tego chciała, wręcz o to błagała, a teraz gdy weszła na dobrą drogę, by zostawić
tę paskudną chorobę daleko za sobą, była przepełniona irracjonalnym strachem.
Spędzając czas z Adelą, Karolem i Charliem zdała sobie sprawę, jak bardzo jest
do tyłu ze wszystkim co się wokół niej dzieje. Jak wiele ją ominęło i z każdym
dniem omija ją coraz więcej. Bała się zacząć z powrotem normalne życie, bała
się wrócić do szkoły, bała się egzaminów, które z góry były skazane na porażkę.
Bała się życia, wiedząc ile straciła. Czuła się jakby już nie pasowała do tego
świata. Sama myśl o tym tak ją paraliżowała, że nawet będąc w szpitalu, wciąż
często wykorzystywała stare sztuczki, by nie zjadać posiłków i nie wychodzić.
Tak leżąc i czując na szyi ciepły oddech Charliego
rozmyślała, aż z korytarza doszedł ją głos przyjaciółki:
-... naprawdę dobrze. Charlie spisał się świetnie, powiedział
wszystko o co go prosiłam. Czyli, że bardzo kocha Werkę, że zakończenie
znajomości to był błąd, który chciałby teraz naprawić, że bardzo mu na niej
zależy. Najbardziej zależało mi na zapewnieniu o swojej miłości, żeby nie czuła
się taka samotna. Chyba podziałało. Teraz spędzają ze sobą mnóstwo czasu i się
bardzo dobrze dogadują. Zaczynam jednak martwić się o to, jak powiem Werze, o
naszej wielkiej intrydze i kłamstwie. Ale na razie skupiam się na tym by
wyzdrowiała.
Słowa, które do niej dotarły o dziwo ją nie zaskoczyły,
jakby nic w życiu nie było w stanie ją zachwiać emocjonalnie. Może brakowało
jej już siły? W każdy razie poczuła przechodzący przez jej ciało, znajomy
chłód. Cześć Ana - pomyślała. Spojrzała na blond czuprynę przy jej boku.
Wyciągnęła skostniałą dłoń i zaczęła gładzić jego włosy.
- Dziękuję Charlie - szepnęła. - To miłe, że chciałeś mi
pomóc, szkoda tylko, że życie to nie film i tak naprawdę mnie nie kochasz, a ja
ciebie chyba tak... chyba nawet bardzo tak.
***
Kiedy następnym razem przyszliśmy we trójkę, czyli ja, Karol
i Charlie, Werka była smutna i pełna zadumy. Blondyn zmartwił sie na ten widok,
od razu do niej podszedł chwycił jej rękę i zaczął głaskać, ona jednak tylko
sie na niego spojrzała i nic nie powiedziała. Wzrok dziewczyny był niewinny i
bezbronny zupełnie jak wtedy gdy sie poznałyśmy. Przypomniałam sobie jak od
dziecka opowiadała mi o najbliższych dla niej osobach. W normalnych
okolicznościach na cmentarz chodziła co najmniej raz w tygodniu.
- Kiedy ostatnio widziałaś sie z tatą i Natalką? - Spytałam
lekkim tonem. Teraz ten sam wzrok przerzuciła na mnie.
- Dawno, na pewno przed tym jak mnie tu wysłali -
odpowiedziała smutno.
- Tęsknisz za nimi, co? - Bardziej stwierdziłam niż
zapytałam. - Mogę porozmawiać z panią Arleną w tej sprawie.
Posłała mi szczery
uśmiech, a później odpowiedziała jakby nieobecna:
- Nie, nie trzeba. Za niedługo się z nimi zobaczę.
Po chwili do drzwi zapukała nauczycielka, więc musieliśmy
zakończyć naszą wizytę. Wracając do domu całą trójką omawialiśmy nasze
spostrzeżenia co do zachowania Weroniki. Charlie mówił, że ostatnio sie na
niego bardziej otwiera, przypomina dawna Werę, ale czasem przemawia przez nią
choroba. To samo mogłam stwierdzić ja i Karol. Jednogłośnie stwierdziliśmy, że
z przyjaciółką było z dnia na dzień coraz lepiej. Jeszcze chwila i wszystko będzie
jak dawniej.
***
W sobotę rano, tydzień później przyszłam do szpitala. Jak
zawsze w soboty przyniosłam jej świeżą i ciepłą drożdżówkę. Gdy weszłam do sali
uśmiechnęła się szczerze, a z oczu poleciały jej łzy. Zapytałam co się stało, a
ona odpowiedziała tylko, że cieszy się że mnie widzi. Posłałam jej pełen
wdzięczności za te słowa uśmiech. Poprosiła żebym siadła obok niej i trzymała swoimi
zimnymi dłońmi, moja rękę. Zaczęła wspominać stare czasy: nasze pierwsze
spotkanie, wspólne wpadki, śmieszne przygody, oglądanie High School Musical,
wszystko to co zapisałyśmy na kartach naszego
życia. Te wspominki mnie dogłębnie wzruszyły.
- Ada?
- Hm?
- Bardzo ci dziękuję, że cały czas ze mną jesteś. Kocham cię.
- Ja ciebie tez Wera, bardzo - ścisnęła mocniej moja rękę.
- Ach przypomniałam sobie, że dziś w Bravo ma być wywiad z
Leo i Charliem, Charlie mówił, że jest mega zabawny i wiele w nim opowiadają
historii z dzieciństwa. Bardzo chciałam go przeczytać. Mogłabyś kupić mi go w
kiosku?
- Jasne, jest niedaleko. Zaraz wrócę - wstałam i nie patrząc
za siebie, wyszłam do sklepu. Szukałam numeru Bravo z chłopakami, ale nigdzie
takiego nie mogłam znaleźć. W tym samym momencie Leo zadzwonił. Opowiedziałam
mu czego poszukiwałam.
- Ale Adele, my nie udzielaliśmy wywiadu od jakiegoś
miesiąca, a juz na pewno nie do Bravo.
Pomyślałam, że to dziwne, może Weronika się pomyliła? Albo
Charlie ją wkręcał. Ciekawa motywu wróciłam do szpitala. Otworzyłam drzwi sali
i...przeżyłam coś czego nigdy nie będę w stanie opisać. Nie ma takich słów by
wyrazić to jak się wtedy czułam, co przeżywałam, nie istnieją. Chyba każdy bał
się je wymyślić.
Zobaczyłam Weronikę, która leżała z zamkniętymi oczami, a w dłoni
trzymała duże opakowanie tabletek, trochę rozsypały się na ziemię, kołdrę i po
bluzce Weroniki. Usta miała lekko rozchylone. Wyglądała jakby zasnęła, ale
chyba snem wiecznym. Zaczęłam dygotać na ten widok, przerażona, zaczęłam nią
delikatnie potrząsać i wołać jej imię. Nie reagowała, pobiegłam po lekarzy.
Krzyczałam i wolałam przez następne kilkanaście minut. Zareagowali od razu,
jednak było za późno. Za mocne leki, za dużo... Lekarze jednoznacznie
stwierdzili zgon. Zaczęłam kręcić głową i zaprzeczać. To nie mogło się dziać
naprawdę, to był jakiś głupi żart, kawałek jakiejś gry, gdzie ktoś zaraz
wejdzie i powie "koniec zabawy". Jednak nikt nie wchodził, a moja
przyjaciółka nie oddychała.
- Weronika - szeptałam błagalnym głosem. - Proszę, nie
odchodź, proszę... zostań... błagam...
Czułam tysiące cieni smutku, rozpaczy, bólu i żalu w jednym
momencie. Czułam jakbym się topiła, ale nie mogła ani umrzeć, ani wypłynąć na
powierzchnię, więc trwałam w tym stanie powolnej i niemal wiecznej agonii pod
wodą. W tym momencie zrozumiałam co to znaczy, kiedy umiera część ciebie. Walnęłam
z całej siły pięścią w szafkę obok, a ta ze starości się otworzyła. Wypadło z
niej mnóstwo zgniłego i zaśmierdłego jedzenia. Jakby Weronika nie jadła od
kilku dni. Razem z tą breją wypadły też perfumy, którymi pryskała szafkę, by
nie było czuć cuchnących produktów, tak wywnioskowałam. Fala złości i goryczy
uderzyła we mnie niczym tsunami, które postanowiłam posłać dalej:
- Widzicie to?! - krzyknęłam, nie panując nad sobą. -
Dziewczyna umarła w szpitalu!!! Wy mieliście ją uratować a nie pozwolić umrzeć!
Nawet nie umieliście dopilnować, by jadła, przemyciła tabletki! Jak mogliście
do tego dopuścić?! Kurwa, jak można?! - Nawet nie spostrzegłam kiedy dostałam
ataku płaczu, który był nie do opanowania. Zalana łzami, otworzyłam małą
półeczkę, która znajdowała się najbliżej Weroniki, gdzie zawsze trzymała
chusteczki. Tam znalazłam kopertę, na której napisane było moje imię. Zawahałam
się, ale drżącymi rękami po nią sięgnęłam. W środku znajdował się mój rysunek
trzech stokrotek, który Wera chciała sobie wytatuować. Pociągnęłam nosem i zaczęłam
czytać dołączony list:
Kochana Adelajdo
Klimczyk,
Po pierwsze
przepraszam, naprawdę próbowałam to pokonać i przemóc, ale to było dla mnie za
dużo. To nie mój świat, przestałam go rozumieć, jego zasady i na czym polega.
To chyba przez anoreksję. Chciałam się uwolnić - od niej, od strachu, życia w
ciągłym lęku, zimnie, samotności. Nic nie potrafiłam poradzić na te uczucia,
pomimo tego, że zawsze byłaś tutaj przy mnie. Wiem, że Charlie mnie nie kocha i
poprosiłaś go, by powiedział mi te wszystkie piękne słowa. Widzę ile
próbowaliście dla mnie zrobić i bardzo to doceniam, ale... to po prostu nie był
świat dla mnie. Wiesz, jak tęskniłam za siostrą i tatą i bardzo chciałabym ich
już zobaczyć. Mam nadzieję, że kiedy to czytasz, ja jestem z nimi, trzymaj
kciuki. Chcę, żebyś wiedziała, że to nie była twoja wina. Ani Charliego, ani
mamy, ani Tomka, nikogo z Was. Kilka spraw złożyło się na siebie i dały mi
popalić. To był test, którego nie zdałam. Nie płacz za mną za dużo, bo będzie
mi przykro. Ciesz się życiem, rób to co chcesz i nigdy przenigdy nie daj sobie
wmówić, że się do czegoś nie nadajesz. Pamiętaj, że zawsze jestem przy Tobie,
pomimo że w innym świecie, wciąż będę się tobą opiekować. Szkoda, że już nie
zobaczymy High Schoola, ale wierzę, że jeszcze się spotkamy i będziemy miały
dużo czasu dla siebie.
Zawsze będę pamiętać,
jak się poznałyśmy, kiedy podeszłaś do mnie
na cmentarzu i nie wyśmiałaś tego, że rozmawiam z rodziną. To dzięki
Tobie, przeżyłam tyle wspaniałych chwil. Odchodzę szczęśliwa, bo na samym końcu
miałam wspaniałych ludzi, a jedną nawet przez całe życie.
Szkoda mi jeszcze tego pięknego rysunku.
Wiedz, że bardzo mi się podoba i gdyby było mi dane dalej żyć, na pewno
znalazłby się na moim ciele.
Weronika
----------------------------------------------------------------------------------------------------------
Płakałam pisząc końcówkę. Autentycznie leciały mi łzy. Jeszcze jeden rozdział i epilog.
Lia
#Rozdział 54 " Nigrum in candida vertere"
paź
05
2017
COM
Tytuł: "Przerabiać czarne na białe"
Ku zdziwieniu Chloe, Charlie zaproponował swojej dziewczynie,
że podwiezie ją do szkoły. Zaskoczona chętnie przystała na tę propozycję. W
drodze Charlie był bardzo cichy, ale dziewczyna nie zwróciła na to większej
uwagi. Gdy dotarli na miejsce wysiadł razem z nią i pocałował namiętnie.
Następnie obserwował, jak jego dziewczyna z uśmiechem szła w stronę szkoły.
Wsiadł z powrotem i pojechał do domu dziewczyny zostawić list na jej biurku. W
dalszej kolejności zabrał walizkę z domu, pożegnał mamę i siostrzyczkę, i
wyruszył w drogę na lotnisko. W głowie miał mętlik. Leciał do Polski, nic nie
mówiąc o tym uprzednio Chloe, do Weroniki, którą miał zapewnić o swojej
wielkiej miłości. Bał się tego spotkania, widział wcześniej dziewczyny z
anoreksją i nie umiał tego widoku dopasować do Weroniki.
Na lotnisku był wcześniej, niż planował, więc postanowił
usiąść na chwilę, zanim przeszedł przez bramki. Znów się zamyślił, jego umysł
wciąż filtrował sytuację przed jaką będzie mu dane stanąć, gdy usłyszał zdenerwowany
głos, wołający jego imię. Podniósł niechętnie głowę i zobaczył, że w jego
stronę idzie zirytowana Chloe.
- Czy ty jesteś poważny? - Stanęła przed nim, rzucając w
niego liścikiem i krzyżując ręce na piersi. Charlie podniósł świstek z ziemi.
- Chloe, tłumaczyłem ci to już raz, teraz w liście też ci to
napisałem, jestem zdecydowany. Lecę do Polski - odpowiedział poważnym,
rzeczowym tonem.
- Nie, tobie odbiło - zaczęła kręcić głową z
niedowierzaniem.
- Kochanie, mam samolot, muszę iść - wstał z miejsca, teraz
górował nad dziewczyną. - Wrócę, jak tylko ponaprawiam wszystkie sprawy.
- Jak wyjedziesz, nie będziesz miał już do czego wracać -
rzuciła gniewnie ale z nutą desperacji w głosie, gdy Charlie zaczął odchodzić w
stronę bramek. Te słowa sprawiły, że coś go tknęło. Odwrócił się i zbliżył się
do dziewczyny.
- Gdybyś mnie naprawdę kochała tak jak ja kocham ciebie, nie
kazałabyś mi urywać kontaktów z przyjaciółmi. Gdybyś naprawdę mi ufała, tak jak
ja ufam tobie, puściłabyś mnie do Polski nie stawiając żadnych warunków. Tu już
dawno nie chodzi o zazdrość, tu chodzi o życie osoby. Jak możesz zaślepiona
swoimi racjami, szantażować mnie, bym nie pomógł drugiemu człowiekowi? Chloe,
może to lepiej że wyjeżdżam. Zróbmy sobie przerwę, przemyśl wszystko i zastanów
się, czym jest dla ciebie nasz związek i czy naprawdę mnie kochasz.
Po tych słowach obrócił się kierując się do bramek,
zostawiając za sobą dziewczynę ze szczęką, która w niewidzialny sposób wylądowała
na ziemi, a może nawet trochę pod.
***
- Jak się czujesz? - spytałam Charliego, gdy weszliśmy do
szpitala. Od razu po szkole pojechałam po niego z Karolem na lotnisko. Bardzo
się ucieszyłam na widok blondyna, pokładałam w nim olbrzymie nadzieję co do
zdrowia Werki. To musiało się udać.
- Wspaniale - wyjąkał, a ja tylko patrzyłam jak zżerał go
stres. Chciałam mu coś powiedzieć co uratowałoby sytuację, ale sama
przechodziłam przez to wszystko i nie miałam pojęcia co mogłabym zrobić, by
poczuł się lepiej.
- Co cię nie zabije, to cię wzmocni - Karol poklepał go po
plecach. Uśmiechnął się do nas blado i skierowaliśmy się do pokoju Weroniki.
- Pamiętasz co masz zrobić? - spytałam, gdy już się
zbliżaliśmy, na co pokiwał powoli głową, głęboko rozmyślając. - Proszę cię,
postaraj się jak najlepiej potrafisz.
Wykonał ten sam gest, pewnie moja gadka stresowała go
jeszcze bardziej, ale ja również umierałam z nerwów. Naprawdę był moją ostatnią
deską ratunku. Doszliśmy do pokoju. Wzięliśmy trzy głębokie oddechy i
otworzyłam drzwi. Zobaczyłam Weronikę, która leżała w łóżku i coś pisała, gdy
mnie ujrzała schowała kartkę do szuflady obok łóżka. Weszłam do pokoju głębiej
a za mną Karol i Charlie. Obserwowałam jak zmieniał się wyraz twarzy Weroniki,
gdy zobaczyła blondyna. Na początku wydała zduszony okrzyk i dostrzegłam duże
zaskoczenie, później już nie potrafiłam wyczytać jej uczuć z twarzy.
- Cześć - powiedział cicho Charlie, podchodząc nieco bliżej.
- Czy możemy porozmawiać chwilę na osobności?
***
W pokoju został tylko blondyn i blondynka, obrazek jak
sprzed kilku miesięcy. Tylko, że Weronika nie miała już złotych i lśniących
włosów, jej uśmiech nie rozświetlał mroku codzienności, a chłód od niej bijący
sprawił, że Charliego przeszedł dreszcz.
- Weronika... - powiedział i zawiesił głos. Nie patrzyła na
niego, wlepiała wzrok w kołdrę pod którą leżała. - Ja... nie wiem od czego
zacząć.
Dziewczyna milczała jak grób, więc chłopak stwierdził, że
może spróbuje zacząć delikatniej.
- Jak się dziś czujesz? - powiedział i pochwalił się w duchu
za to pytanie. Dziewczyna jednak spiorunowała go wzrokiem. Spojrzał w jej oczy
i nie zobaczył znajomej szarej tęczówki, nie rozpoznał tych oczu.
- Dobre jedzenie tu wam serwują? - Próbował dalej, zanim
zdążył ugryźć się w język. Weronika ścisnęła pięści, tak że zbielały jej
kostki.
- Po tym co zrobiłeś mi trzy miesiące temu, czyli przypomnę
tylko, potraktowałeś jak jakąś szmatę, którą można umyć podłogę a potem
wyrzucić, gdy się już do niczego nie nada, przychodzisz do mnie i pytasz jak
się czuję?! Jak myślisz jak się można czuć w szpitalu psychiatrycznym?!
- Myślę, że nie za dobrze - odpowiedział smutno i opuścił
głowę.
Przez pokój przeszła fala wzburzonej ciszy. Weronika miała w
głowie chaos. Wydawało jej się, że od kilku miesięcy w głowie burzy jej się niewidzialny
budynek kawałek po kawałku, odkąd zaprosiła do siebie Anoreksję. Jednak przed
chwilą padł całkowicie jak gdyby pod wielką, stalową kulą. Próbowała pozbierać
szczątki, połączyć fakty, ale przeszukiwanie gruzów było trudne.
- Jak ty w ogóle... - krzyknęła, zaskoczona swoją reakcją i
chwyciła się za głowę, jakby chciała, żeby świat na chwilę się zatrzymał i dał
jej czas. Gdy następnym razem otworzyła usta, Charlie w końcu usłyszał
prawdziwą Weronikę - Po co tu przyszedłeś, Charlie?
Głos miała załamany, drgający i bezsilny. Spojrzał na nią z
wymalowanym wstydem na twarzy, a ona zgniatała w dłoni włosy przy głowie. Po zapadniętych
policzkach leciały jej łzy. Ten obraz wywołał w Charliem olbrzymie poczucie
winy. Miał ochotę, uderzyć w coś, chciał poczuć ból, jakikolwiek. Coś innego
niż ten ucisk w środku i beznadzieja. Nagle poczuł, że to był ten moment, że
teraz mógł to zmienić. Wziąć się w garść i przywrócić tej dziewczynie wszystko
co utraciła, może nie od razu, ale gdy przewróci pierwsze domino, dalej pójdzie
już gładko. Jednakże te domina znajdowały się w pokoju bez okien i świateł. Zanim
je znajdzie, musi odszukać włącznik. Wziął głęboki oddech.
- Weronika! - niemal krzyknął z frustracji i zaczął chodzić
po pokoju. - Nie wiem czy mi uwierzysz, ale mam już dość tego, jaki byłem. Jak
udawałem przed samym sobą, co jest dla mnie lepsze, bałem się zmian i nowych
sytuacji. Przez to wszystko popełniłem wielki błąd, który pociągnął za sobą
falę kolejnych. Nie wiem czy będę umiał to naprawić, ale spróbuję - mówił z
pasją i smutkiem.
- Zerwałem z tobą kontakt, ale nie chciałem tego uwierz mi,
tak bardzo tego nie chciałem. Próbowałem rozmawiać z Chloe, że to bez sensu,
ale prosiła mnie, a mi wydawało się, że przez to jak wygląda moje życie,
powinien jej dać wszystko. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, dlaczego tak naprawdę
to zrobiłem. Ale o tym później. Nie umiałbym zakończyć znajomość przez rozmowę,
nie wypowiedziałbym tych słów, dlatego zachowałem się jak palant i wiem o tym -
spojrzał na dziewczynę, która przykryła się mocniej kołdrą i wpatrywała pustymi
oczami w niego. - Okłamywałem się, że przecież tak będzie lepiej i tak
mieszkamy w innych krajach. Wmawiałem sobie, że Chloe to jedyna osoba, której
potrzebowałem. Tymczasem im dłużej nie rozmawialiśmy tym bardziej zdawałem
sobie sprawę, jak mi z tym źle. Myślałem o tobie, gdy spotykałem się z Chloe,
przed snem wyobrażałem sobie nasze rozmowy, widziałem cię wszędzie. Cholera,
totalnie się w tobie zakochałem. Tak, dobrze słyszałaś kocham cię i nigdy mi to
nie przeszło, pomimo że próbowałem stłumić to uczucie - wybałuszyła oczy, zakryła
usta dłonią i zaczęła szlochać po cichu. - Dopiero po pewnym czasie
zrozumiałem, że zerwałem z tobą kontakt, bo bałem się, że to mnie przerośnie.
Jestem z Chloe i chciałem być wobec niej fair, a ty... zamieszałaś mi w głowie
i sprawiłaś, że poczułem coś czego jeszcze nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
Bałem się tego, bałem się mocy uczucia i zmian, jakie będą za tym szły. Dlatego
wykonałem ten krok. Nigdy nie byłaś niczemu winna, nigdy nie dałaś mi powodu,
bym nie chciał utrzymywać znajomości, jesteś dziewczyną, o której marzyłem, gdy
byłem młodszy. Gdy szedłem do mam talent i widziałem tłumy dziewczyny oczami wyobraźni
i tą jedyną przy mnie - jesteś jej urzeczywistnieniem. Biję się w pierś do
czego doprowadziłem, że musiałaś cierpieć, to w jaki sposób się czułaś. Za
każdym razem kiedy śpiewamy z Leo "Why I got you on my mind?" myślę o
tobie i o tym, jak każde słowo jest prawdziwe i dokładnie wyraża co czuję.
Zamilkł. Patrzył na Weronikę, która prawie tonęła we łzach i
łamało mu się serce. Zastanawiał się co teraz zrobić. Wyjść? Zostać? Powiedzieć
coś? Milczeć? Stał w miejscu jak sparaliżowany.
- Cha...Cha...Charlie - wyjąkała po cichu, dygocząc. - Jest
mi tak zimno, czy ty... czy mógłbyś mnie przytulić?
Bez wahania ruszył do niej, usiadł na łóżku i przygarnął do
siebie, głaskając lekko po głowie. Jej skóra była zimna, rzadkie włosy, bez
problemu przechodziły Charliemu przez palce. Czuł jej kości pod cienką skórą.
Kiedy zdał sobie z tego wszystkiego sprawę pomyślał, że jak tylko przyciśnie ją
nieco mocniej, złamie ją. Łzy napłynęły mu do oczu i właśnie dlatego wzmocnił
uścisk, by go poczuła, by poczuła tę mieszankę miłości, żalu i desperacji.
Adela i Karol stali pod drzwiami niezauważeni, podsłuchując
całą rozmowę. Ada pomyślała, że Charlie świetnie się zachował, ale nie zdawała
sobie sprawy, że każde jego słowo było prawdziwe i z głębi serca.
Bo nie można udawać miłości, Charlie naprawdę kochał
Weronikę.
***
Leżeli wtuleni w siebie do wieczora. Międzyczasie
przychodziły pielęgniarki, które upominały Charliego, że nie może siedzieć na
łóżku Weroniki. Ironią była ich dbałość by przestrzegać zasad sanepidu, w
miejscu gdzie ludzie potrzebują bliskiego kontaktu z innymi. Po jakimś czasie
chłopak zauważył, że Werka ma spokojny miarowy oddech, odgarnął jej kosmyki z
twarzy i zauważył, że zasnęła. Ścierpła mu ręka od pozycji w jakiej leżeli, ale
nie dbał o to, nie chciał budzić dziewczyny, zasługiwała na odpoczynek.
***
Ukradkiem zerknęliśmy z Karolem do środka, a tam Charlie i
Wera przytulali się. Stwierdziliśmy, że wrócimy do domu, nie chciałam im
przeszkadzać, wystarczająco źle czułam się z tym, że podsłuchiwałam tak
prywatną rozmowę. Jednak czułam silną potrzebę kontrolowania sytuacji. Charlie
zachował się świetnie, jedyne co mnie martwi teraz, to co będzie gdy Wera
wyzdrowieje. Przecież Charlie ma dziewczynę, której raczej tak po prostu nie
zostawi. Sama prosiłam go, by wypowiedział te słowa, muszę zaplanować co dalej.
Wszystko idzie w dobrą stronę. Chyba. Mam nadzieję.
Prawda?
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam cieplutko, przewiduję jeszcze jakieś dwa może trzy rozdziały i epilog. Także już jesteśmy przy końcu, jak myślicie jak się zakończy?
Lia
#Rozdział 53 "Per consensum"
wrz
17
2017
COM
Tytuł: "Za zgodą"
Okres ostatnich kilku miesięcy był jednym z najbardziej
burzliwych, równocześnie najbardziej twórczych w moim życiu. Słyszałam, że to idzie
ze sobą w parze. Rysowałam niemal codziennie już nie skupiając się czy dzieła są ładne czy brzydkie, to mijałoby się z
celem. Szkicowałam uczucia, a czy można określić piękno lub brzydotę emocji? To
nie mieście się w tych ramach.
Gdybym nie miała szkicownika już dawno bym zbzikowała. Wiele
razy myślałam, że najważniejsi są inni ludzie, którzy dawali mi siłę i
nadzieję. Jednak obyłabym się bez nich gdyby trzeba było, najprawdopodobniej z
bólem i rozpaczą, ale zrobiłabym to. Bez szkicownika nie. To moja ucieczka, a
każdy powinien mieć swoją. Nie może być ona zależna od innych. Potrzebujemy mieć
coś swojego i autonomicznego, jestem szczęściarą, że mnie się to udało
odnaleźć.
Przejechałam ostatni raz ołówkiem po kartce i zamknęłam
czarny zeszyt. Byłam umówiona na spotkanie z Zuzią. Pani Emilka zadzwoniła do
mnie przedwczoraj objaśniając, że dziewczynka znów przyjeżdża do Polski. Nie
nastawiałam się w żaden sposób na to spotkanie. Nie byłam ani specjalnie
szczęśliwa, ani smutna. Życie uczy dawkować emocje, ale mam nadzieję, że na
razie oszczędziło Zuzi tej lekcji.
Nic się nie zmieniła oprócz tego, że trochę podrosła. Jak
zawsze pełna radości i energii podeszła do mnie i mocno mnie przytuliła. Razem
z mamą opowiadały mi o postępach w rehabilitacji.
- Już jest naprawdę dobrze, a jeśli mój lekarz mówi, że
"naprawdę" to znaczy, że naprawdę! - cieszyła się dziewczynka, a ja
nie mogłam powstrzymać uśmiechu. - Może nawet uda mi się rozpocząć naukę gry na
instrumencie, teraz to jest w zasięgu ręki!
- No troszkę dalej niż w zasięgu ręki, ale na horyzoncie -
poprawiła mama dziewczynki i dodała - w każdym razie jesteśmy bardzo
zadowoleni. Chyba nigdy nie będziemy w stanie odwdzięczyć się temu komuś, kto
wpłacił pieniądze. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, żeby wpłacić taką kwotę
bezinteresownie!
No tak, oni nie wiedzieli, że to Bam. Mogłabym im
powiedzieć, ale to nie moje pieniądze i skoro chłopaki nadali temu miano
tajemnicy, tak niech pozostanie. Poza tym, zniknęłaby cała magia tego czynu. Ja
również nigdy nie będę w stanie się im za to odwdzięczyć.
- Czemu jesteś taka smutna? - Z zamyślenia wyrwał mnie głos
dziewczynki.
- Nie jestem smutna, tylko trochę zmęczona - odpowiedziałam,
posyłając jej szczery uśmiech.
- A co cię tak męczy? - to dziecko emanowało taką dobrocią i
zaufaniem, które zachęcało mnie do powiedzenie jej wszystkiego, ale przecież
nie mogłam. To nie sprawy, żeby zaprzątała sobie swoją, wystarczająco zajętą od
własnych problemów, główkę.
- Życie - rzuciłam, a ona spojrzała na mnie bystrym i
zaciekawionym spojrzeniem. - Wiesz, czasem nie układa się tak jak byśmy tego
chcieli. Pomimo tego, że się staramy, to i tak wszystko diabli bierze. To mnie
trochę męczy, ale zobaczenie cię od razu mi poprawia humor.
- Kto to diabli i czemu zabierają starania? - odezwała się
zbita z tropu.
- Tak się mówi - zaśmiałam się. - Jak coś "diabli
bierze" to znaczy, że nic nie idzie po naszej myśli, tak jakby jakaś siła
płatała nam figle i wszystko psuła.
- O kurczę, a nie można im powiedzieć, żeby przestali? W
końcu to bardzo niemiłe z ich strony - odpowiedziała oburzona.
- Na nich działa tylko dobro, więc właśnie tak jak teraz
jesteśmy tu razem, a ty jesteś miłą i dobrą dziewczynką, one znikają. Dziękuję
ci Zuziu - powiedziała i przytuliłam małą.
- Następnym razem kiedy Diabli znów ci coś wezmą to po
prostu do mnie przyjdź - mówiła tonem pełnym dumy w moich objęciach.
- Obiecuję, że tak zrobię.
Rzeczywiście spotkanie z Zuzią dało mi nową energię, nową
siłę i przede wszystkim nową nadzieję.
***
Ferie dobiegły końca, my wróciliśmy do szkoły, a Weronikę
przenieśli na oddział do szpitala psychiatrycznego na drugą hospitalizację. W
między czasie widziałam się z nią trzy razy. Teraz kiedy wiem, że nie wierzy w
szczerość moich intencji i uczuć, to wszystko stało się jeszcze gorsze. Cięzko
mi przychodzą te wizyty. Jednym plusem w tej sytuacji była zmiana mamy Weroniki.
Kobieta pracowała o wiele mniej, a starała się spędzać czas z córką. Czytała
mnóstwo książek psychologicznych i o anoreksji, starając się zrozumieć tę
chorobę. Jedną z nich nawet mi pożyczyła, ale nie byłam w stanie o tym czytać.
Pod koniec każdego naszego spotkania z Werką mówiłam jej, że bardzo ją kocham i
wierzę, że wygra. Patrzenie na to jak odbierała te słowa było podwójnym ciosem
w brzuch. Totalna pustka w oczach, jakby ich nie słyszała albo ledwie
dochodziły zza cienkiej szyby, którą próbowałam skruszyć. I tak mijał dzień za
dniem, a szyba zwiększała swoją grubość i szczelność.
***
Charlie obiecał, że dziś wieczorem do mnie zadzwoni. W
szkole siedziałam rozkojarzona i zdenerwowana. Karol poprosił mnie, żebym dała
mu znać jak poszło, a ja zadeklarowałam, że na pewno to zrobię. Kilka razy
rozmawiałam o moim pomyśle z Leondre. Był bardzo sceptycznie do tego
nastawiony.
- Adele, nie możesz okłamywać kogoś, że ta druga osoba ją
kocha - mówił. - Przecież jak to wyjdzie na jaw, to może się stać coś sto razy
gorszego.
- Wydaje mi się, że nie może być gorzej niż jest teraz - odpowiedziałam
stanowczym tonem i może lekko obrażonym. O wiele łatwiej by mi było, gdyby
wsparł mnie w moim planie, a nie go negował.
- Nie wiem Adele, dla mnie to nie wyjście - miałam ochotę
rzucić telefonem o ścianę. Związek na odległość to katorga. Niby cały czas ze
sobą rozmawiamy, jesteśmy dla siebie, a tak naprawdę nawet nie mogę zobaczyć
jego reakcji, poczuć go, nic.
- To co mam zrobić? Jeśli znasz jakiś inny sposób, żeby
sprawa się ruszyła to proszę powiedz mi, a ja zrealizuję go w stu procentach -
każde słowo wypowiadałam z coraz większych zrezygnowaniem w głosie.
- Nie mam - westchnął. - Po prostu wydaje mi się, że to nie
wyjście.
- Leo, ona siedzi w szpitalu, a poprawy żadnej nie ma. Wiesz
co ostatnio powiedziała mi pani Arlena? Że jak szła na ważenie to zmoczyła
włosy i splotła warkocza, by to ukryć, włożyła kilkanaście monet i małe
odważniki pod poduszkę stanika. Wszystko po to, aby były pozory, że waga
rośnie. Przecież to jest chore. Każdy gram się liczy. Nie umiem inaczej jej
pomóc, a widzę, czego potrzebuje. Zamierzam jej to dać.
- Wiesz, że będę cię wspierał nie ważne jaką decyzję
podejmiesz, prawda? - powiedział delikatnym tonem.
- Wiem i dziękuję za to.
***
Nowiutki samochód podjechał na licealny parking. Jedna z
grupki dziewczyn odłączyła się i ruszyła rozpromieniona w stronę auta.
Otworzyły się drzwi i wysiadł z nich nie kto inny, a Charlie Lenehan. Podszedł
do swojej dziewczyny, ucałował na przywitanie i otworzył drzwi, by wsiadła.
Ruszyli do restauracji, mieli spędzić całe popołudnie razem, gdyż rzadko mieli
taką okazję. Życie obojga było zapieczętowane brakiem czasu. Jednakże
dzisiejszy wypad, był nieco inny niż wszystkie. Charlie musiał powiedzieć
swojej dziewczynie o ostatnich wydarzeniach i tym co zamierza zrobić. Bardzo
denerwował się, jak dziewczyna przyjmie tę informację, więc odkładał moment
rozmowy jak najdłużej się da. Ale ile można? W końcu, niczego nieświadoma
Chloe, sama wywołała wilka z lasu, pytając:
- Czemu jesteś dziś taki spięty? - posłał jej nerwowy
uśmiech i poprosił kelnera o rachunek. Teraz przechadzali się dróżkami w parku.
Charlie w głowie układał sobie swoją przemowę, ale wciąż nie był jej pewien,
więc próbował od nowa. Ostatecznie, nie wytrzymując napięcia, odchrząknął
ostentacyjnie i rzekł:
- Chloe, muszę ci coś powiedzieć - dziewczyna spojrzała na
niego ukradkiem, lecz nic nie powiedziała. Jedynie ścisnęła mocniej jego ręka,
jakby bała się, że Charlie ucieknie. Ten mały gest dodał blondynowi otuchy.
- Muszę pojechać do Polski - wyrzucił to z siebie. Na jego
nieszczęście to jeszcze nie była najtrudniejsza informacja do przekazania
dzisiejszego dnia.
- Na długo? - spytała lekko przybitym głosem.
- Nie wiem - odpowiedział, drapiąc się przy tym po głowie.
Właściwie ile czasu miał tam zostać? To wszystko jest takie względne -
pomyślał.
- No dobrze - rzuciła Chloe, lecz jej wyraz twarzy się nie
zmienił.
- Chloe, jest jeszcze coś - mówił ostrożnie.
- Słucham - zerknęła na niego za rozpuszczonych włosów.
Wziął głęboki oddech i powiedział:
- Jadę do Weronika, to ta dziewczyna z którą zerwałem
kontakt, bo mnie prosiłaś. Zachorowała na anoreksję, a Adele poprosiła mnie
żebym przyjechał - teraz mina dziewczyny zrzedła. Zmarszczyła ciemne,
pomalowane brwi.
- A ty tam po co? - bąknęła. Ufała Charliemu, ale nie
rozumiała czemu musiał jechać do jakiejś dziewczyny z którą od miesiąca nie ma
kontaktu.
- Przyjaźniliśmy się, zostawiłem ją... nie powinienem. Jest
w totalnym dołku emocjonalnym i nie umie sobie poradzić z chorobą. Jest w
szpitalu psychiatrycznym. Chciałabym...ja muszę spróbować jej pomóc -
powiedział pewnie, co zadziwiło nawet jego samego.
- Ale co ty możesz? Charlie, nie obraź się, ale wydaje mi
się, że one chcą cię wykorzystać. Wiesz, jakie są niektóre fanki, zrobią
wszystko żeby się z wami widywać. Wcisnęły ci kit, a ty będziesz latał i
wydawał pieniądze. Kochanie, bądź mądry - powiedziała łagodnie, pewna swoich
przekonań. Zirytowało go to.
- Mówię poważnie, z nią jest naprawdę źle. Adele mówi, że
jest bardzo samotna, a ja... jestem jedną z przyczyn jej choroby - przez chwile
zapadła cisza, którą następnie przerwał wybuch śmiechu Chloe.
- Proszę cię Charlie, dziewczyna wmówiła sobie, że jest
gruba i zaczęła się odchudzać. Przykro mi, bo na pewno to okropna choroba, ale
jak mogłeś mieć na coś takiego wpływ? Co, mówiłeś jej codziennie, żeby schudła?
- Jej ton ociekał sarkazmem i arogancją, która bolała Charliego. Był zdziwiony,
ale za każdym razem gdy dziewczyna mówiła coś negatywnego w stronę Weroniki
zapalało mu się w głowie światełko.
- Anoreksja to coś więcej niż chęć schudnięcia, a jej skutki
często są nieodwracalne - powiedział ostrym tonem, po czym dodał łagodnie. -
Posłuchaj, chcę z nią znów mieć kontakt, jest świetną przyjaciółką i nie
zasługiwała na takie traktowanie. Chcę pojechać do Polski i powiedzieć jej, że
nasz przyjaźń jest dla mnie ważna i może jakoś wszyscy damy radę.
- Charlie, czy ty siebie słyszysz? Brzmisz jak szalony -
odpowiedziała z niedowierzaniem. - Będziesz musiał wybrać. Jeśli pojedziesz do
Polski z nami koniec.
Postawiła sprawę jednoznacznie. Charlie bardzo się zasmucił,
wiedział że rozmowa nie będzie należała do najłatwiejszych, ale tego się nie
spodziewał. Przytulił ją mocno i oznajmił, że bardzo ją kocha, na co ta
odetchnęła z ulgą. Odwiózł ją do domu po czym długo oraz czule się z nią
żegnał. Dziewczyna totalnie zapomniała o wydarzeniach sprzed godziny. Gdy
zamknął drzwi od swojego pokoju, padł na łóżko. Chwycił telefon do ręki po
czym, wysłał SMS do Chloe:
Pamiętasz, że Cię kocham, prawda?
Odpowiedź brzmiała tak:
Oczywiście i ja Ciebie.
Przeczytał, uśmiechnął się smutno, po czym wybrał numer i
zadzwonił. Kiedy usłyszał głos z głębi słuchawki powiedział:
- Przemyślałem wszystko - zaczął, wziął głęboki oddech i
oznajmił:
- Przylatuję w sobotę
rano.
Lia
#Rozdział 52 "Aut vincere, aut mori"
wrz
10
2017
COM
Tytuł: "Albo zwyciężać albo umierać"
Kolejny miesiąc wymagał ode mnie bardzo wiele poświęcenia i
zaangażowania. W szkole starałam się słuchać uważnie i robić dokładne notatki,
by później wytłumaczyć wszystko Werze. Teoretycznie miała nauczanie w szpitalu,
ale w za kilka miesięcy czekały nas egzaminy gimnazjalne, więc nie chciałam,
żeby jej coś umknęło. Oprócz tego sama dużo się uczyłam i robiłam zadania z
myślą o liceum. Jeszcze nie miałam konkretnych planów o tym gdzie się udam po
gimnazjum, lecz na pewno celowałam w dobrą szkołę średnią. Codziennie
wieczorami rozmawiałam z Leondre przez telefon. Opowiadaliśmy sobie o minionym
dniu, o przeżyciach, uczuciach. Te nasze rozmowy miały w sobie nutkę magii. Z
nikim innym nie umiałam tak swobodnie rozmawiać, doskonale się rozumieliśmy.
Dbałam również o przyjaźń z Karolem - spotykaliśmy się po szkole, chodziliśmy
na zimowe spacery, zajmowaliśmy się Amandą, która ładowała mnie pokładami
pozytywnej energii.
Po dwóch tygodniach dostałam zezwolenie na widzenie Wery,
więc odwiedzałam ją najczęściej jak tylko mogłam. Starałam się wprowadzić to o
czym mówiła mi pani Arlena. Zawsze przy Weronice zamieniałam się w mały,
radosny promyczek. Opowiadałam jej o codziennych, przyziemnych sytuacjach, bo
właśnie o to prosiła. Zamknięta w szpitalu, brakowało jej normalnego życia.
Coraz lepiej się dogadywałyśmy i odnajdywałam w niej moją Weronikę, choć nie
ukrywam, że czasem miałam wrażenie, że mówi do mnie Anoreksja, a nie
przyjaciółka. Wtedy czułam się nieswojo, nie wiedziałam co odpowiadać, jak się
zachowywać. Zawsze konsultowałam się potem z panią Arleną, która prosiła mnie o
zdawanie relacji po każdym naszym spotkaniu. Sama oznajmiła, że z Weroniką
coraz lepiej. Powoli przybiera na wadze, BMI rośnie, co jest oznaką zdrowienia.
Gdy rozpromieniłam się na te wieści, psychiatra powiedziała żebym nie cieszyła
się za wcześnie. Oczywiście to dobre oznaki, ale długa droga przed nami.
Weekendy spędzałam z mamą, której poświęcałam ostatnio mniej
czasu. Wróciła do pracy, a jej stan zdrowia był na prawidłowym poziomie.
Zwierzałam jej się z wielu spraw, potrzebowałam kogoś komu mogłam powierzyć
wszystko, a taką właśnie osobą była mama. Od Nikodema dostawałyśmy telefon raz
na tydzień, gdyż sam miał mnóstwo do zrobienia. Dwa razy spotkałam się z tatą,
było całkiem miło. Bardzo się stara, żeby naprawić nasze relacje, a ja to
doceniam. Ostatnio doceniam dosłownie wszystko, to że mogę budzić się każdego
ranka, wstać z łóżka, zjeść pożywne śniadanie, mieć świadomość, że otaczają
mnie ludzie, których kocham, a oni kochają mnie. Starałam się być wdzięczna jak
tylko się da. Po ostatnim spotkaniu z tatą udało mi się nawet przekonać mamę, żeby porozmawiała z nim
jeszcze raz. Obiecała, że gdy będzie gotowa zrobi to.
Właśnie tak zleciał mi ostatni miesiąc. Nie obijałam się,
właściwie miałam zaplanowaną i wypełnioną każdą godzinę. Często wieczorami
padałam ze zmęczenia i zasypiałam od razu, ale zawsze z uśmiechem na ustach, bo
nie ma nic lepszego niż świadomość, jak wiele dobra dziś przekazałeś innym.
***
Jutro mieli wypuścić Weronikę ze szpitala, ponoć dobrze się
sprawuje, więc dadzą jej wypis. Nadal będzie pod obserwacją, jednak zyska
większą swobodę. Za dwa tygodnie są ferie zimowe, a pani Arlena powiedziała, że
jeśli w ciągu tego czasu przyjaciółka nie zrobi żadnej akcji, będę mogła ją
gdzieś zabrać. Rozmawiałam o tym z Leo, który zaproponował żebyśmy przyleciały
do niego. Sceptycznie przyjęłam tę wiadomość, ponieważ bałam się, że była zbyt
samolubna wobec Wery. Mój chłopak wytłumaczył, że w Walii będzie miała okazję oderwać się
od rzeczywistości i może odpocząć trochę od choroby. Wciąż byłam nie do końca
przekonana, więc postanowiłam zapytać przyjaciółkę co myśli o wspólnej wyprawie do
Walii. Takiej reakcji w życiu bym się nie spodziewała, bardzo się ucieszyła i
powiedziała, że wycieczka byłabym niczym spełnienie marzeń. Szczególnie, że
zdążyłam jej opowiedzieć mnóstwo rzeczy o Port Talbot. Porozmawiałam z mamą,
która oznajmiła, że opłaci mi ten wyjazd, z czego się ogromnie ucieszyłam, bo
nie stać byłoby mnie na Wielką Brytanię. Najtrudniej było przekonać mamę Wery,
lecz po kilku rozmowach z panią Arleną zgodziła się, a ja rezerwowałam loty.
Chodziłam cała w skowronkach, aż Karol mówił, że ostatnio promienieję. Ale jak
tu nie emanować radością kiedy spędzisz dwa tygodnie w jednym z piękniejszych
miejsc jakie znasz z najlepszą przyjaciółką i chłopakiem, z dala od wszystkich
problemów? Jedynym problemem może być Charlie, jednak poprosiłam Leo, aby z nim
porozmawiał i ten nie przyjeżdżał. Wera potrzebowała ciszy, spokoju i małych
kroków ku wyzdrowieniu. Nikt nie powinien jej mieszać w głowie.
Codziennie po szkole razem z Karolem chodziliśmy do domu
Weroniki, dawaliśmy jej lekcje i spędzaliśmy wspólnie czas. Ta dwójka się
polubiła, co było kolejnym powodem do szczęścia. Nie ma nic lepszego, gdy
dwójka twoich przyjaciół zaznajamia się i od razu przypada sobie do gustu. Spędzając
popołudnia u Weroniki zawsze pytałam czy jadła posiłki. Ona uśmiechała się i
pokazywała mi całą rozpiskę jaką dostała od dietetyka, jak się odżywiać. Nie
mogła od razu wskoczyć na normalne zapotrzebowanie kaloryczne. Musiała je
zwiększać stopniowo, cieszyłam się, że nie ma z tym problemów.
Wieczorami napajałam się melodyjnym głosem Leondre Devries,
a następnie szłam spać. Ledwo przymykałam powieki, a Morfeusz porywał mnie natychmiast w swoje
objęcie.
***
Wszystko zaczęło się dwa dni przed naszym wylotem do Walii,
a tym samym dwa dni przed rozpoczęciem ferii. Prosto ze szkoły ruszyliśmy z
Karolem pod blok Weroniki. Pomimo kilku prób dzwonienia domofonem, nikt nie
odebrał. Spróbowaliśmy zadzwonić pod sąsiadujący numer, który nam otworzył i
weszliśmy po schodach na samą górę. Kilkakrotnie pukaliśmy do drzwi - nic.
Zaniepokojona spojrzałam na Karola, a ten powiedział, żebym spróbowała skontaktować
się z nią telefonicznie. Szybko wybrałam numer, ale włączyła się poczta
głosowa. Karol zmarszczył czoło, co było oznaką zdenerwowania. Instynktownie
zadzwoniłam do pani Arleny.
- Czy Wera jest z panią? Bo nie ma jej w domu, a... -
zaczęłam, lecz kobieta przerwała mi stanowczym głosem.
- Jest na pogotowiu. Straciła przytomność niedaleko osiedlowego
sklepu, ktoś ją zobaczył i zadzwonił po karetkę. Adela, rozmawiałam z lekarzem.
Powiedział, że stan jej organizmu jest bardzo zły - po tych słowach poczułam
się jakby ktoś przyłożył mi pięścią w brzuch.
- Ale jak to? Przecież już było wszystko dobrze, jadła to co
miała wypisane od dietetyka, mówiła, że czuje się coraz lepiej - nie
rozumiałam, co poszło nie tak.
- Widziałaś, żeby jadła? - spytała ostro.
- No, nie. Ale chwaliła mi się, że wszystko jest tak jak
powinno być i... - próbowałam wytłumaczyć.
- Adela, to jest choroba psychiczna. Dziewczyna oszukuje
nawet sama siebie, a co dopiero innych. Trzeba ją pilnować z jedzeniem.
Widziałaś chyba, że nic nie przytyła, czemu nie zareagowałaś? - spytała, a ja
się rozłączyłam. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Wydawało mi się, że
przybierze na wadze z czasem, przecież to nie miało nastąpić gwałtownie, więc
jak miałam zauważyć? Wszystko układało się tak dobrze... za dobrze. Tym razem
starałam się ze wszystkich sił i znów spaprałam? To zdecydowanie nie fair!
Karol podszedł do mnie i mocno mnie przytulił. Pewnie słyszał całą rozmowę,
gdyż stał blisko telefonu. Zapytał się czy chcę jechać do
szpitala. Od razu tam ruszyliśmy, a na miejscu byliśmy
już po pół godzinie. W między czasie wysłałam SMS do mamy i Leo z informacją,
co jest grane. W szpitalu spotkałam mamę Weroniki, która miała czerwone oczy i
wyglądała bardzo mizernie. Gdy tylko mnie dostrzegła od razu podeszła.
- To wszystko twoja wina! - zaczęła krzyczeć, wyciągając
rękę przed siebie i pokazując na mnie palcem. - Miałaś jej pomóc, a ona znów
wylądowała w szpitalu!
Byłam tak zaskoczona, że nie wiedziałam co odpowiedzieć.
Jeszcze nigdy mama Weroniki nie odzywała się do mnie w taki sposób. W jej
oczach widziałam olbrzymi ból, ale również złość, którą całą próbowała
wyładować na mnie.
- Niszczysz moją córkę, widzisz do czego doprowadziłaś?! -
Każde poszczególne słowo odczuwałam jak policzek. Karol widząc to stanął w
mojej obronie.
- Akurat Adela naprawdę dużo zrobiła dla Weroniki i jest
ostatnią osobą przez którą Wera tutaj jest - odpowiedział na zarzuty mój
przyjaciel.
- To dlaczego moja córka tutaj jest?! - wciąż krzyczała.
- Ma anoreksje! - zdenerwował się Karol i również podniósł
głos. - To nie jest jakiś katar sienny, który przechodzi po dwóch tygodniach,
czego pani się spodziewała?
Objęła nas wzrokiem, oparła się plecami o ścianę i powoli
zaczęła po niej zjeżdżać, aż usiadła. Bez ukrywania się, zaczęła szlochać, a ja
podeszłam do niej i zrobiłam to samo. Płacz to jedyne na co było mnie teraz
stać, najwidoczniej mamę Weroniki również. Karol najwyraźniej poczuł się
nieswojo, bo siadł obok nas i nic nie mówił. Po pewnym czasie mama Wery
przysunęła się i mnie przytuliła. Odwzajemniłam uścisk i wciąż szlochałyśmy
razem.
Najwidoczniej wspólny ból potrafi zjednoczyć ludzi.
***
Spędzałam noce i dnie w szpitalu, czekając na możliwość zobaczenia
przyjaciółki. Lekarze wciąż mi nie pozwalali mówiąc, że jest za słaba by z
kimkolwiek się widzieć. Nawet jej mamę wpuścili tylko raz i to na chwilę, bo
musiała podpisać jakiś papiery dotyczący leczenia niepełnoletnich. Moja mama i
Karol bardzo się o mnie troszczyli. Przynosili mi ciepłe posiłki, koc i
poduszkę, cały czas przekonywali, żebym przespała się w domu. Odmawiałam.
Właściwie nie wiem do końca dlaczego. Brałam na siebie winę za to, w jakim stanie
była Wera. To po części ja ją tam doprowadziłam. Będąc tak blisko czułam się
lepiej. Mogłam szybko zareagować. Na co? Nie wiem, ale musiałam być przy niej,
nawet jeśli ona nie wiedziała, że tu jestem.
Z wyjazdu nici, lecz niezbyt mnie to teraz obchodziło.Zapowiadały się ferie na szpitalnej podłodze.
Leo
dzwonił do mnie i rozmawialiśmy po kilka godzin dziennie. Ostatecznie to on
mnie przekonywał, żebym wychodziła ze szpitala, chociażby na spacer. W związku
z tym przechadzałam się kilkanaście minut po południu z Karolem wokół szpitala
przy urokach panującej, wszechobecnej zimy. Jednak tym razem nie umiałam docenić
jej piękna. Nie potrafiłam się cieszyć z widoku zaśnieżonych gałęzi, ani
oszronionych szyb, jak to miałam w zwyczaju. Gdziekolwiek nie spojrzałam myślałam
o Weronice i tej cholernej Anoreksji. Chciałabym, żebyśmy ten etap
już miały za sobą, ale na to musimy jeszcze zapracować. To wyczerpujące, lecz
wykonalne.
W końcu po trochę ponad tygodniu lekarz podszedł do mnie na
korytarzu.
- Przepraszam - zagadnął, a ja spojrzałam na niego nieobecnym
wzrokiem. - Możesz odwiedzić koleżankę jeśli chcesz.
Pokiwałam powoli głowę, bez słowa wstałam i ruszyłam za
mężczyzną. Szliśmy długim i ciemnym korytarzem, który ciągnął się w
nieskończoność. Stare jarzeniówki dawały niewiele światła, a chłód odbijał się
od szpitalnie białych i zimnych ścian. Zaprowadził mnie do sali, gdzie
zobaczyłam... chciałabym powiedzieć Weronikę, ale czy ona jeszcze tam była?
Przestań Adela, nie mów tak! - skarciłam się w myślach.
Blondynka leżała na łóżku szpitalnym, cała była w kablach -
podpięte do nosa, do zgięcia ręki, a jeden szedł jej pod koszulę nocną. Niegdyś
złote włosy teraz całkowicie spłowiały i stały się rzadkie. Nadgarstki
przeraźliwie chude... wszędzie kości. Schudła jeszcze bardziej w tym szpitalu.
Podchodząc do niej bliżej obawiałam się jej spojrzeć w oczy. Nie wiem czy
bardziej przerażało mnie to, że nie zobaczę w nich Weroniki czy, że ona zobaczy
mój olbrzymi strach. Siadłam na skraju łóżka, a ta zwróciła głowę w moją
stronę. Wlepiłam wzrok w podłogę i tak siedziałyśmy w ciszy. Nie miałam ani
bladego ani zielonego ani żadnego pojęcia co powinnam powiedzieć.
- Ada - przerwała dołującą ciszę, zmizerniałym głosem. Nadal
wertując oczami kurz na podłodze, czekałam na to co powie dalej. - Wiem, że
mnie nienawidzisz, więc przepraszam.
- Nie nienawidzę cię! - niemal wykrzyknęłam od razu. - Jak w
ogóle możesz tak myśleć?
Jej słowa mnie zaskoczyły, jakbym mogła ją nienawidzić?
Przecież byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Właśnie przespałam tydzień w
szpitalu... a no tak, ona o tym najprawdopodobniej nie wiedziała.
- Pewnie myślisz, że mi nie zależy, skoro wy się tak
staracie, a ja znów... no wiesz - ściszyła głos, na chwilę przerywając. - Ale
to nie tak, ja po prostu nie chcę żeby ktoś mnie kochał na siłę. Kochał, bo
musi. Potrzebuję tej miłości, jak... ale nie chcę, żeby ktoś ją udawał,
rozumiesz?
- Ty myślisz - jęknęłam, a w oczach wezbrały mi łzy. - Że
udaję, że mi na tobie zależy? Że cię kocham?
- Ja - zaczęła i w tym momencie przekręciłam głowę po raz
pierwszy, żeby spojrzeć jej prosto w oczy. Wiem, że zobaczyła mój strach, ale
ja musiałam zobaczyć, co ona tak naprawdę myśli. W macie jej szarych oczu
dostrzegłam potężny chłód, przez który ciarki przeszły po całym moim ciele. Z
tęczówek biło jednak coś o wiele silniejszego - samotność i ból. - Myślę, że
jesteś naprawdę dobrą osobą i nie trać czasu na bycie tu ze mną.
Po policzku spłynęła mi łza, po raz tysięczny w tym
tygodniu, po raz milionowy w tym miesiącu, a w ostatnim roku to już nie zliczę.
Tak bardzo chciałam jej przez ten cały czas pokazać jak bardzo mi zależy, jak
bardzo jest dla mnie ważna, jak ją kocham, a ona... myśli, że udawałam? To dla
mnie za dużo. Poderwałam się i szybkim krokiem wyszłam z sali. Obraz zaczął mi
się rozmazywać, łzy mieszały się ze słabą poświatą jarzeniówek. Usiadłam za
zakrętem korytarza i ukryłam twarz w dłoniach. Gdzie jest Weronika? Tak bardzo
ją potrzebuję, tak bardzo za nią tęsknię. Przed oczami miałam rany na jej
brzuchu i udach, w głowie widziałam każdą wystającą kość na ciele, a w sercu czułam
złość, że czyste zło opętało tak dobrą osobę.
Wysysa z niej to co najlepsze kawałek po kawałku każdego dnia, a ja
tylko to obserwuję.
Samotność. Strach. Ból. Brak miłości. To właśnie odczuwa
Weronika. Pomyślałam o Leondre i o tym jakim ciepłem mnie obdarza. Nagle do głowy przyszła mi jedna myśl. Plan, który może wypalić i wszystko
naprawić albo zepsuć i pogrzebać moje szanse. Ale czy zostały mi jeszcze
jakieś? Musiałam spróbować. Z kieszeni wyciągnęłam telefon i ignorując
wszystkie wiadomości, wykonałam jeden telefon:
- Adele? - usłyszałam męski głos.
- Charlie - sama nie poznałabym swojego głosu, był tak
przesycony emocjami jak nigdy. - Potrzebuję twojej pomocy. Musisz mi pomóc z
Weroniką.
- Oczywiście, co mogę zrobić? - odpowiedział błyskawicznie.
- Jest źle, jest
naprawdę źle. Ona musi wiedzieć, że jest kochana i ktoś musi jej dać ciepło, bo
umrze od chłodu choroby. Potrzebuje miłości, której nie potrafię jej dać...ona
nie chce takiej przyjąć. Ale może... przyjmie twoją? Proszę przyjedź i powiedz
jej, że ją bardzo kochasz, że to wszystko to był jeden wielki błąd, że gdybyś
mógł cofnąć czas to wybrałbyś tylko ją. Nawet jeśli to
wszystko to kłamstwo, daj jej nadzieję, tak bardzo tego potrzebuje. Jak już
wyjdzie z choroby, powiem jej prawdę, że udawałeś. Może mnie znienawidzi, ale muszę to zrobić.
Proszę Charlie, ona tego potrzebuje. Przekonaj ją o swojej miłości do niej, nie ważne, że jej nie masz.
- Ja... nie wiem - odpowiedział wyraźnie zszokowany.
- Błagam! Z dnia na dzień patrzę jak powoli odchodzi i nie
umiem jej zatrzymać. Chociaż kurwa robię wszystko co mogę. Charlie... pomóż mi,
zatrzymaj ją... - łkałam do słuchawki. On jest moją jedyną nadzieją.
- Zgoda, tylko proszę daj mi trochę czasu. Muszę poukładać
pewne sprawy. Będziemy w kontakcie - rozłączył się.
Dałabym mu tyle czasu ile tylko ma na to ochotę, ale nie
wiem czy Weronika mu go da.
Lia
Subskrybuj:
Posty (Atom)